Felietony
Nie powinno mnie już nic dziwić. I będzie teraz jak u większości piszących, czyli... a jednak coś mnie przymurowało! Otóż nauczyciel z Warszawy, bądź co bądź stolicy, przyjeżdża z młodzieżą trzynastoletnią do Gdańska i postanawia ich ukulturalnić. Wybiera więc spektakl w Teatrze Wybrzeże, jak sądzę na chybił trafił. I trafia w co? W sztukę Mariana Pankowskiego, autora co najmniej budzącego żywe emocja zarówno za życia, jak i po śmierci. Po II wojnie światowej, którą Pankowski cudem przeżył w kilku hitlerowskich obozach: od Auschwitz po Bergen-Belsen, osiadł na stałe w Brukseli i tam też pisał, budząc namiętne dyskusje swoją odwagą estetyczną i etyczną. Pankowskiego, niestety, zatarto i zapomniano, choć sporadycznie wydawano go w latach 80. np. w „Czytelniku”. Więc chwała teraz dyrektorowi Teatru Wybrzeże Adamowi Orzechowskiemu, że przypomniał pisarza-dramaturga tekstem trudnym, ale ważnym w oryginalnym i bardzo dobrym przedstawienie.