Żyję siatkówką
Z Michałem Winiarskim, trenerem Trefla Gdańsk, rozmawiała Liwia Zaborska.
Trudno było zamienić strój zawodnika na ten trenerski?
Zanim zostałem pierwszym trenerem, przez dwa lata asystowałem Roberto Piazzie w PGE Skrze Bełchatów. Fakt, że od razu po zakończeniu gry znalazłem się w sztabie szkoleniowym, pomógł mi pogodzić się z tą zmianą. Trudno byłoby mi sobie wyobrazić życie poza sportem i siatkówką. Z kolei dwa lata u boku wybitnego szkoleniowca, jakim jest Piazza, dały mi czas na przygotowanie się do roli pierwszego trenera i poprowadzenia drużyny samodzielnie.
Ma Pan 33 lata – czy nie było za wcześnie na zakończenie sportowej kariery?
Nie było to dla mnie łatwe, ale tak musiało się stać. „Stop” powiedział mój organizm i mimo moich wielkich chęci do dalszej gry nie było to już po prostu możliwe. Po dwóch operacjach nie mógłbym grać na takim poziomie, na jakim bym chciał. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to była jedyna słuszna decyzja.
Z obfitej w sukcesy kariery siatkarza szybko wskoczył Pan w trenerskie buty. To naturalna droga sportowca?
Dla mnie była naturalna. Siatkówka zawsze była obecna w moim życiu. Od trenera Roberto Piazzy, świetnego fachowca, mogłem nauczyć się, jak prowadzić zespół, jak przekazywać wiedzę zawodnikom i poznać, jak w pełni wygląda praca trenerska. Myślę, że przy przejściu z pozycji zawodnika do funkcji trenera ważne jest, by najpierw czerpać wiedzę od najlepszych, a następnie stale rozwijać się w nowej roli.
Czy by być dobrym trenerem, trzeba zabić w sobie zawodnika? Wewnętrzny zawodnik to przeszkoda czy raczej pomoc?
W pracy trenerskiej bardzo mi pomaga to, że byłem zawodnikiem. Łatwiej jest mi wytłumaczyć chłopakom pewne kwestie, wiem, jaka jest specyfika sportowej szatni, a w trakcie meczów pomaga mi to w odczytaniu zamiarów i działań przeciwnika i jego zachowań. Myślę, że po tylu latach gry ta część zawodnika już na zawsze we mnie pozostanie. To zdecydowanie wielki plus.
Czytałam kiedyś, że przy linii nie jest Pan sobą. Dlaczego?
Chyba nie były to do końca takie słowa. Powiedziałem kiedyś, że nie kontroluję tego, co się ze mną dzieje, kiedy stoję przy boisku. Miałem na myśli emocje, które są we mnie, pozytywną energię, gdy po prostu żyję tylko meczem. Staram się to moje myślenie przekazywać teraz zawodnikom. Jestem z zespołem cały czas. W trakcie meczów poruszam się wzdłuż linii razem z nimi. Cieszę się razem z zawodnikami, motywuję ich w gorszych momentach.
W roli trenera Trefla Gdańsk zaczynał Pan z kapitanem drużyny starszym od siebie. Teraz pracuje Pan z rówieśnikiem – Mariuszem Wlazłym. Jak pracuje się z takimi byłymi zawodnikami?
Z Mariuszem znamy się świetnie. Te koleżeńskie relacje z boiska bardzo pomagają nam w komunikacji. Stanowią nawet niewątpliwą zaletę w procesie tworzenia dobrego klimatu. Mariusz lubi rozmawiać z kolegami i zawodnikami, ceni sobie dobrą atmosferę w zespole i jak najlepsze relacje międzyludzkie. Jeśli natomiast działoby się coś złego i jako trener musiałbym interweniować, nie ma to dla mnie znaczenia, czy rozmawiam z którymś z młodszych zawodników, czy z kimś, z kim grałem. Razem pracujemy na jak najlepszy wynik, a ja z każdego zawodnika staram się wydobyć jak najwięcej.
Jako siatkarz miał Pan wielu trenerów. Kogo uważa Pan za największy autorytet?
Od każdego z trenerów, z którym miałem przyjemność pracować, starałem się czerpać to, co najlepsze. Filozofię, zgodnie z którą prowadzę zespół, piszę po swojemu, choć oczywiście nie będę ukrywał, że największy wpływ na mnie jako na szkoleniowca miał Roberto Piazza, z którym pracowałem w Bełchatowie.
Sięgał Pan po wiele medali w swojej karierze – mistrzostwa Polski, mistrzostwo Włoch, liga mistrzów, klubowe mistrzostwa świata. Czy w roli trenera plany są takie same?
Oczywiście, że tak. Są to marzenia, które kiedyś miałem jako zawodnik, a teraz jako trener. Chciałbym też, żeby przede wszyscy moi zawodnicy z roku na rok byli coraz lepsi.
Kiedy patrzy Pan z dystansu na swoją siatkarską przygodę, jakie wyciąga Pan wnioski?
To ponad 20 lat mojego życia, więc tych wniosków z pewnością jest sporo. Jednak najważniejsze – i z czego się cieszę przede wszystkim – jest to, że cały czas żyję siatkówką.
Dziękuję za rozmowę.