Zależy mi, by jak najwięcej osób uczestniczyło w naszych działaniach
Z Andrzejem Stelmasiewiczem rozmawia Alina Kietrys
Piętnaście lat skończyła Fundacja Wspólnota Gdańska, znana, rozpoznawalna, dobrze osadzona już w Ratuszu Kultury w Oliwie. Pan nie jest jej prezesem, ale fundacja kojarzona jest Panem.
To prawda. Nie jestem prezesem już kilka lat, od czasu, gdy zostałem radnym miejskim. W 2016 roku umówiłem się na piśmie (w akcie notarialnym) z prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem, że miasto udostępni budynek przy ul. Opata Jacka Rybickiego 25 na rzecz Fundacji Wspólnota Gdańska na 50 lat do 2066 roku. To było zobowiązanie miasta, a zobowiązaniem fundacji, którą wtedy ja reprezentowałem, było, że podda ten budynek fundamentalnemu remontowi. A potem w tym budynku będzie prowadzić działalność kulturalną, artystyczną i edukacyjną z niewielkim dodatkiem komercji. I obaj dotrzymaliśmy słowa. Jak widać, budynek jest wyremontowany, dostępny i chętnie odwiedzany przez gdańszczanki i gdańszczan. A ja jako radny miejski nie jestem prezesem fundacji. Zgodnie z prawem nie mogę sprawować takiej funkcji.
A więc w miejskim budynku działa fundacja, która wyraźnie zaznaczyła już swoje miejsce na mapie kulturalnej naszego miasta.
Tak, nie wołaliśmy o przekazanie na własność fundacji budynku, bo też nie o to chodziło. Dla mnie ważne było, żeby fundacja działała dla dobra mieszkańców, a Oliwski Ratusz Kultury był miejscem, do którego warto przychodzić. Mamy bowiem ofertę dla zainteresowanych sztukami plastycznymi, teatrem, muzyką, fotografią.
Jak się buduje program fundacji?
Słaby jestem w planowaniu strategicznym. Ważna jest misja naszej fundacji: mamy łączyć ludzi, to jest główny cel. Wiemy doskonale, że Polacy są głęboko w tej chwili podzieleni, ale te podziały były też dużo wcześniej, zanim rządzący PIS doszedł do władzy. Takim klasycznym przykładem był wcześniejszy antagonizm między biednymi a bogatymi. Biedni nie szanowali zamożnych i posądzali ich o wszystkie grzechy świata. Synonimem słowa „przedsiębiorca” było słowo „złodziej”. To nie była prawda, ale takie były nastroje w społeczeństwie. Bogaci też uważali, że biednym się po prostu nie chce pracować. Kolejnym podziałem było przeświadczenie, że Polska katolicka nie chce i nie będzie przyjmować emigrantów z Bliskiego Wschodu, bo to szkodzi naszemu krajowi. Przykłady można by mnożyć. To były i są głębokie podziały między ludźmi. Przecież czas neoliberalizmu święcił sukcesy w całej Europie, a nie tylko w Polsce. W tym okresie słowo „wspólny” w naszej nowej rzeczywistości przestało na jakiś czas istnieć, oczywiście w rozumieniu wspólnego działania dla dobra innych ludzi. Natomiast na pierwszym miejscu pojawiły się słowa „ja, dla mnie, moje”.
Wcześniej z kolei brakowało tych słów.
Fakt, ale mnie to gryzło, bo uważałem, że wspólnie można więcej i lepiej. Stąd pomysł współdziałania. I wcale nie takiego bezpośredniego, ale poprzez narzędzia kultury, sztuki i edukacji. Sam fakt, że ludzie zaczęli przychodzić do Oliwskiego Ratusza Kultury, tworzy wspólnotowe działania. Przychodzi się tu na koncerty, wernisaże, debaty, których ostatnio mamy coraz więcej, czy spektakle teatralne, które też się zdarzają, choć jest ich mniej, niż byśmy chcieli. W trakcie tych imprez ludzie są obok siebie, siedzą obok, słuchają wspólnie, oglądają razem i zaczynają rozmawiać. A przychodzą różni ludzie, o różnych poglądach, zapatrywaniach, sposobach myślenia i doświadczeniach. Ale są razem.
A projekty? Wystarczy poczytać program Oliwskiego Ratusza Kultury i już wiadomo, że sporo jest ofert.
Projekty powstają różnie – część ja podsuwam, inne koleżanki z fundacji, a jeszcze inne przychodzą z zewnątrz. Mamy też taki nasz ważny projekt, który urodził się poza fundacją – wielkie rzeźby z piasku na gdańskich plażach. To wymyśliła Grażyna Nowak, matematyczka z wykształcenia, która przez wiele lat prowadziła punkt pieczątek przy ul. Grażyny we Wrzeszczu. Ja tam często bywałem zawodowo, bo zamawiałem pieczątki do swojej firmy. Rozmawialiśmy wielokrotnie i nawiązaliśmy ważną nić porozumienia. Mówiłem jej o działającej już wówczas Fundacji Wspólnota Gdańska, w której wtedy wszystko kręciło się wokół lwów.
Gdańskich?
Zaraz powiem. A więc wszystko było o lwach w fundacji i Grażyna zaproponowała, żebyśmy zrobili takie lwy z piasku. I poinformowała mnie, że ja pewnie nie wiem, ale już na plaży były rzeźbione różne cuda z piasku, tyle że nie takie okazałe. To mnie zaintrygowało. Sprawdziłem w Internecie, że na świecie ludzie robią rzeźby z piasku wielkie jak wieżowce. I zaczęło się, bo pomyślałem, że nasze rzeźby muszą być wielkie. Pierwsza wystawa na plaży na Stogach to były właśnie lwy, a przez kolejne lata rzeźbiono je w Brzeźnie, Jelitkowie. A dlaczego? Bo lwy to gdański symbol, wokół którego można było zjednoczyć właściwie wszystkich. Lwy podtrzymują herb naszego miasta. Szukałem właśnie takie wspólnego tematu miejskiego. A potem lwy obrosły w wiele innych działań i inicjatyw. Były ogólnopolskie konkursy np. rysunkowy dla dzieci. Przysłano na ten konkurs 12 tysięcy prac. To było niezwykłe, a równocześnie fascynujące doświadczenie. Ocenialiśmy te prace w sali gimnastycznej w Pałacu Młodzieży w Gdańsku. Cała podłoga była zasłana różnymi lwami. A potem były jeszcze konkursy literackie, fotograficzne. Został wydany piękny album zatytułowany „Gdańsk – Lwie Miasto”. To były ważne i symboliczne działania.
I lwy na dobre zagościły w Gdańsku, w przestrzeni miasta.
Tak, i bardzo się z tego cieszę. Pomysł nie jest bardzo oryginalny, bo jak wiadomo po raz pierwszy rzeźby zwierząt w miejskiej przestrzeni w latach 90. zagospodarowali Szwajcarzy przy okazji promocji mleka i były to pomalowane krowy naturalnej wielkości. Wystawili je w Zurichu. I te krowy stoją teraz w wielu miejscach, nawet widziałem na jakimś balkonie. A lwy gdańskie na pewno nie są i nie były gorsze i wyróżniały się tym, że u nas była cała lwia rodzina: ojciec lew, mama lwica i dwoje lwiątek. Kolorowe lwy stały przez dwa lata na ulicach naszego miasta.
Przed Bożym Narodzeniem powstaje co roku szopka z piasku przed siedzibą Oliwskiego Ratusza Kultury.
Szopki to jest następstwo wielkich rzeźb piaskowych na plaży. Nasze rzeźby plażowe miały swój program edukacyjny i to była gdańska oryginalna specjalność. Na przykład jednego roku wyrzeźbieni zostali na plaży wielcy gdańszczanie – i to nie tylko Lech Wałęsa, Heweliusz, Schopenhauer i Günter Grass, ale i ci mniej znani, np. Filip Klüwer, o którym wiele osób wcześniej nie słyszało, gdański geograf. Był też temat „Solidarność ludzi, solidarność narodów”. Rzeźby z piasku mają swoje stałe miejsce w naszym krajobrazie, a każdy rok niesie nowy temat.
To nie jedyna ogólnomiejska inicjatywa Fundacji Wspólnota Gdańska.
Oczywiście. Koleżanka ze stowarzyszenia SUM – tego, który organizuje co roku marsze niepodległości 11 listopada – rzuciła propozycję, żebyśmy zorganizowali akcję, w której rodzice z dziećmi będą odwiedzali gdańskie muzea. Zmieniłem tę pierwotną propozycję na działanie pro szkolne. Zaprosiliśmy gdańskie panie nauczycielki, żeby ze swoimi klasami odwiedzały nasze muzea. Każde dziecko dostaje swój własny „Indeks Gdańskiego Lwiątka”. To jest przewodnik po kulturalnym Gdańsku. Odwiedza więc nie tylko muzea, ale też najbliższą bibliotekę, najbliższy dom kultury, żeby przełamywać dziedziczenie niekompetencji kulturowej, żeby najmłodsi gdańszczanie i gdańszczanki wiedzieli, co i gdzie znajduje się w naszym mieście i co i gdzie się dzieje, z czego mogą do woli korzystać. Ta akcja trwa już dłużej niż 12 lat.
Fundacja i ratusz organizują też wiele wystaw i wernisaży plastycznych. Widać was w tym środowisku.
To realizacja mojej młodzieńczej pasji. Od zawsze interesowała mnie kultura i sztuka. Nie jako artystę, ale obserwatora i miłośnika amatora, bo jestem z wykształcenia biologiem po uczelni w Lublinie. Przez wiele lat życiowo nie mogłem się tym zajmować, bo firma, rodzina, dzieci, obowiązki. Ale kiedy osiągnąłem już stabilizację i wiedziałem, że większość spraw jest uporządkowanych, mogłem wrócić do młodzieńczych pasji, wizji, zachwytów. I tak powstała fundacja i jej główne cele. Plastyka też wspaniale łączy ludzi, z całą plejada rzeźbiarzy i malarzy pracowałem przy realizacji kolorowych lwów i przy piaskowych rzeźbach.
Fundacja Wspólnota Gdańska to dość liczne grono ludzi, którzy pracują nad realizacją zamierzeń i przedsięwzięć.
Tak, pracuje w fundacji 12 osób na etatach, bo poza działalnością edukacyjną, kulturalną mamy równie działania komercyjne. Mamy też sponsora, który w razie trudnej sytuacji w fundacji zawsze ją wesprze. Oczywiście piszemy wnioski o granty, ale te środki miejskie nie są wystarczające dla wszystkich, zawsze chciałoby się więcej, co wynika też z planów fundacji.
Które z dokonań fundacji uznaje Pan za najistotniejsze w tym pierwszym piętnastoleciu?
Na pewno Akademię Gdańskich Lwiątek. Kilkadziesiąt tysięcy dzieci wzięło udział w tym programie, mimo że przekonać dzieci do bywania w muzeum nie jest wcale łatwe, bo generalnie w polskich muzeach dzieci się nudzą. Miałem pomysł, jeszcze za poprzedniej dyrekcji Muzeum Gdańska, ale został odrzucony. Proponowałem stworzenia gremium doradczego: koryfeuszy gdańskich lwiątek. Byłoby to grono fachowców, którzy mają czas, bo są już na emeryturze i mogliby być specjalnymi przewodnikami poszczególnych grup dzieci w muzeum. Chciałem stworzyć grupę specjalistów od jednego muzeum. Zależało mi w tym projekcie, żeby ci koryfeusze intersująco opowiadali o historii, by pobudzać wyobraźnię dzieci. Niestety, nie udało się tego zrealizować. A drugim projektem, który się udał, jest Oliwski Ratusz Kultury. Tu naprawdę przychodzi bardzo wielu ludzi na różne imprezy. Koncerty z reguły są wyprzedane. Są debaty, które od kilku lat prowadzą Magda Mierzewska-Krzyżanowska i ks. Krzysztof Niedałtowski. Pani Magda zaprasza ludzi z szeroko rozumianych kręgów prawniczych, a ks. Niedałtowski ze swoimi gośćmi rozmawia o problematyce filozoficznej, socjologicznej czy etycznej. Również Klub Tygodnika Powszechnego czy KOD spotykają się w ratuszu. Staramy się w fundacji być otwarci na różne inicjatywy. Zależy nam, żeby jak najwięcej ludzi uczestniczyło w naszych działaniach. Jestem nieposkromiony w swoich ambicjach i chciałbym, żeby jak najwięcej również wolontariuszy działało w fundacji. O pomysły ja się nie martwię, bo pomysłów mamy nadwyżkę. Natomiast najważniejsze są siły i środki do realizacji tych pomysłów, bo najważniejsze są pomysły zrealizowane. I jeszcze jedna rzecz jest ważna, żebyśmy nauczyli się pozyskiwać środki spoza kieszeni sponsora i spoza budżetu miasta czy województwa. Bo możliwości jest naprawdę wiele. Są pieniądze możliwe do pozyskania z innych źródeł i spróbujmy po nie sięgnąć. Myślę tu o różnych funduszach europejskich. Są pieniądze norweskie, brukselskie, wyszehradzkie. Trzeba tylko dowiedzieć się, jak o nie aplikować. To też jest nasze wyzwanie na najbliższe lata.
I realizacji tych zamierzeń życzę Fundacji Wspólnota Gdańska, a Panu gratuluję statuetki Orła Pomorskiego, którą został Pan uhonorowany przez „Magazyn Pomorski”.