POWRÓT/WSTECZ
„Wszytko szwindel” w Wybrzeżu

Szłam na ten spektakl ze sporym sceptycyzmem. Burleska to nie jest mój ulubiony gatunek, a i po letniej premierze w Pruszczu Gdańskim, z którym Teatr Wybrzeże współpracuje od szesnastu lat, grając tam swoje spektakle, pojawiały się kąśliwe komentarze. Punktowano chaos widowiska i brak spójności, a także mankamenty wykonawcze aktorów. I o dziwo, kiedy zaczęłam tę musicalową burleskę oglądać na Dużej Scenie Teatru Wybrzeże jesienią, to od pierwszych scen ta rozwichrzona opowieść o przypadkowym spotkaniu dwójki młodych ludzi, którzy wpadli sobie w oko i przeżywają razem rożne szalone zdarzenia, zaczęła mnie bawić. „Wszystko szwindel” to polska prapremiera.

Tekst „Alles Schwindel” napisał Marcellus Schiffer, muzykę skomponował Mischa Spollansky, a właściwie Michaił Szpoliański, który urodził się
w Białymstoku. Był on znanym i cenionym kompozytorem. W jego rewii debiutowała Marlena Dietrich, komponował muzykę filmową m.in. dla Alfreda Hitchcocka.

Musicalowy kabaret „Wszystko szwindel” to wyzwanie dla aktorów teatru dramatycznego, tym bardziej że opowieść w ośmiu scenach jest pełnaszczegółów i różnych niespodziewanych dla widza, choć zaplanowanych przez reżysera, pomyłek, które toczą się niczym kula śniegowa. Historia miłosna duetu Evelyne Hill i Tonio Hendricksa (Katarzyna Borkowska i Adam Turczyk) – pary, która spotkała się według scenariusza przypadkowo, przeplata się z wątkiem kryminalnym i niebywałymi, przypadkowymi zdarzeniami. Jest sentymentalnie, ale i zabawnie, choć czasami dowcipom blisko do czesko-niemieckiego humoru, ale nie brakuje też ironii, sarkazmu, dystansu i dla kilku naprawdę świetnych aktorsko epizodów warto obejrzeć to przedstawienie. Cała opowieść to przetaczające się przed naszymi oczyma obrazy, dobrze pomyślane reżysersko i nieźle zagrane przez zespół. Gorzej jest ze śpiewem, ale można zanurzyć się w berliński klimat lat 30. z pewną refleksją, a nie tylko ze śmiechem. Zaczyna się groźnie. Na scenie Adolf Hitler (w tej roli Grzegorz Otrebski) w charakterystycznym, rozpoznawalnym monologu, a i potem w spektaklu pojawią się kilkakrotnie wątki nazistowskie. Wielka głowa Hitlera, w drugiej części spektaklu niczym rzeźba rodem z Mitoraja, będzie miała swoją wymowę. I choć to świat, w którym wszyscy grają i „nic nie jest takie, jakie się wydaje” – jak mówi główna bohaterka – to jednak poza śmiechem reżyser serwuje również dawkę refleksji.

Młoda atrakcyjna Evelyne (w tej roli urodziwa, dobrze śpiewająca i tańcząca Katarzyna Borkowska, słodka i naiwna, ale i odrobinę demoniczna) wraz z przypadkowo spotkanym Toniem (Adam Turczyk niestety nie partneruje jej najlepiej, wyraźnie ma problemy wokalne, ale również jest mało elastyczny w ruchach) wędrują w tym spektaklu przez dziwne sytuacje i spotykają ekscentryczne osoby, które ich zaskakują. Zmienia osobowość w kilku rolach Grzegorz Gzyl. Jako dyrektor Panke jest zabawny, ale są też epizody, w których przerysowuje swoje postaci. W konwencję wpisała się ciekawie i bardzo dobrze Małgorzata Brajner – nie tylko jako pani Krutschke – naprawdę śmieszna, jej osobowość jest wyrazista. Niesłychanie przekonywający wystylizowany niczym z satyrycznych filmów i tanich dowcipów, ale też porażający w swej bezradności jest Marek Tynda jako żydowski sklepikarz, ale i mędrzec w czasach pełnych niepokoju. To swoista etiuda aktorska zagrana brawurowo. Dobrze pomyślana i zagrana jest scena z policjantami. Śpiewająca męska grupa w mundurach robi wrażenie. Małgorzata Oracz też zmienia się jak kameleon, przerysowuje celowo swoje postaci, ale to ma styl. Śpiewa wyraziście, z przekonaniem.

Przedstawienie z pogranicza burleski i kabaretu wyreżyserował Paweł Aigner, dobrze znany gdańskiej publiczności m.in. z udanych realizacji komedii szekspirowskich. I choć w widowisku „Wszystko szwindel” każda z ośmiu scen ma nieco inny charakter, styl i nastrój, stworzył ciekawą mozaikę. Nie przeszkadza mi zaserwowana przez niego gonitwa
pomysłów i sytuacji. Nadążam i z radością obserwuję jak z rozmachem korzysta z technicznych możliwości Dużej Sceny, więc wszystko się kręci, przemieszcza (obrotówka działa bez zarzutu), zmieniają się poziomy, znikają i pojawiają podesty. Reżyserski szeroki gest interpretacyjny naprawdę robi wrażenie, choć przydałoby się nieco skrócić ten spektakl, bo jednak nie wszystkie realizacyjne pomysły są trafione. Skuteczny dowcip sytuacyjny wymaga precyzji.

Ogromne brawa za kostiumy zaprojektowane przez Grupę Mixer, iście rewiowe, zmieniane wielokrotnie, bo ciągle pojawiają się nowe postacie na scenie, choć liczba aktorów w spektaklu wciąż taka sama. Oczywiście są pióra i kolorów feeria, a wszystko w scenograficznej aranżacji Magdaleny Gajewskiej raczej tym razem nie zaskakującej, choć wielka głowa Hitlera, samochód i ogromna świnia dostojnie funkcjonują na scenie.

Zespół muzyczny pod kierunkiem Piotra Klimka wykorzystany na żywo w spektaklu na pewno podkręca rytm, ale też jakąś trudność muzykom sprawiają problemy wokalne aktorów. Niemniej publiczność bawi się na tym przedstawieniu i to na pewno satysfakcjonuje artystów.

Eksperyment musicalowo-burleskowy w Teatrze Wybrzeże okazał się wykonalny, ale raczej nie przyniesie zespołowi kolejnych nagród, których ostatnio przybyło po Międzynarodowym Festiwalu Gombrowiczowskim.

Jak wieść niesie i recenzje dokumentują świetnie zagrana „Iwona, księżniczka Burgunda” w reżyserii Adama Orzechowskiego zdobyła Grand Prix. Brawo Teatr Wybrzeże. Gratuluję. Nagrodzony spektakl też Państwu polecam.

Alina Kietrys
 

POWRÓT/WSTECZ