POWRÓT/WSTECZ
Temat mnie po prostu pochłonął…

Temat mnie po prostu pochłonął…
Z Danielem Jaroszkiem, reżyserem filmu „Johnny” rozmawia Alina Kietrys.

Dość niespodziewanie pojawił się Pan w filmie fabularnym.
To prawda. Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, że będę prezentował film fabularny na festiwalu w Gdyni, to pewnie bym tylko wzruszył ramionami i się uśmiechnął. Potraktowałbym to jako żart, bo nie jest tajemnicą, że ja nigdy wcześniej nie planowałam realizowania filmów krótkometrażowych, a co dopiero fabuły. Jestem, a na pewno byłem, ze świata reklamy. Jednak zadzwonił do mnie pan Robert Kijak, znany i ceniony producent w polskim filmie, i z jakąś niezwykłą odwagą i – ciągle wierzę – prawdziwą intuicją, zaproponował mi, żebym przeczytał scenariusz tego filmu. Podchodziłem do tego tematu z dystansem. Znałem Jana, wiedziałem, co to za postać, ale też nie miałem wewnętrznego nastawienia. Jednak po przeczytaniu tego scenariusza przepadłem. Stało się coś niebywałego, wręcz filmowa sytuacja tzw. „przemiana bohatera”. Nie mogłem uwierzyć, że mnie ten temat tak po prostu pochłonął. Zobaczyłem, jaka to mądra opowieść i jakim uniwersalnym językiem jest napisana. Zrozumiałem, że mogę tą opowieścią trafić do szerokiej grupy odbiorców. Bo to, czego się bałem, kiedy pojawiła się ta propozycja, że to jest film o księdzu, o instytucji kościoła, o umieraniu. A przecież jak się ma trzydzieści lat, to ostatnią rzeczą, o której się myśli i o której chce się rozmawiać, jest umieranie i śmierć. My trzydziestolatkowie jesteśmy naiwnie przeświadczeni o swojej wręcz nieśmiertelności.

Więc nagle zmieniło się Pana spojrzenie na zaproponowany Panu temat filmowy?
Tak, urzekła mnie mądrość tej opowieści. Uświadomiłem sobie nagle, że człowiek, o którym mam zrobić film, jest niewiele starszy ode mnie, a jego siła, potęga i właśnie mądrość, a także sposób, w jaki potrafił rozmawiać z różnymi ludźmi: od zwyczajnych, prostych po wybitnych profesorów – to mnie pochłonęło bez reszty. Jan stał się moim bohaterem i tak też powiedziałem panu producentowi i jeszcze dodałem, że to jest film, którego ja potrzebuję. Pewnie ta moja spontaniczność rozbawiała tak doświadczonego producenta. Ale mi zaufał.
Bohaterem tej opowieści obok ks. Jana jest też młody chłopak, którego ks. Kaczkowskich wyciągnął z największych życiowych opresji. Uwierzył w niego i zaufał mu.
Tak i to jest bardzo ważne w tej opowieści. Postać Patryka Galewskiego, prawdziwa w każdym calu była również dla mnie wyzwaniem. Bo z tym bohaterem łączy mnie prostolinijność i też tak mam, że to co w sercu, to na języku. To nie jest dobre. Wiem, ale pewnie jeszcze mi przejdzie taki rodzaj „szczerości”. Jednak szalenie ciekawe wydawało mi się opowiedzenie o takiej osobie jak ks. Kaczkowski oczami i przez pryzmat doświadczeń chłopaka, który miał wyrok za rozboje. Dlatego ten film jest w określony sposób zrobiony, niektórzy twierdzą, że „teledyskowy”, ale zależało mi na prostocie i jasności przesłania i przekazu. I tego się nie wstydzę, bo tak chciałem pokazać księdza Jana, bardzo chciałem, żeby ta opowieść trafiła do jak najszerszego grona odbiorców. Ma wzruszać, ale też wywoływać uśmiech. Ksiądz Jan był autentyczny i zależało mi, żeby udało mi się zrobić taki autentyczny film.

Sądząc po Nagrodzie Publiczności na 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, to się Pani udało. Gratuluję i dziękuję za rozmowę. 

POWRÓT/WSTECZ