Kilka dni temu umówiłem się na rozmowę z prezesem „Szkunera” Michałem Hernikiem.
Rok 2014 był trudny, czterokrotnie zmieniał się zarząd, ja sprawuję tę funkcję od grudnia 2014 roku. Rozpocząłem pracę w tej firmie w sierpniu 2012 roku na stanowisku zastępcy dyrektora produkcji – kierownika produkcji. Z branżą rybną jestem związany już od dobrych piętnastu lat. Pracowałem w firmach prywatnych, na różnych stanowiskach, przeszedłem całą drogę związaną z produkcją rybną. Z wykształcenia jestem inżynierem rybactwa. Ukończyłem Wydział Nauk o Żywności i Rybactwa Akademii Rolniczej w Szczecinie. Pochodzę z centralnej Polski, ale zawsze mnie nad morze ciągnęło. Od dziecka pasjonowałem się wędkarstwem, akwarystyką, potem wciągnęły mnie studia, pogłębiając moją wiedzę i pasję. (I jakby na potwierdzenie tych słów usłyszałem głosy mew, krążących nad kutrem rybackim w nadziei na łup...).
Dzisiaj „Szkuner” to trzy podstawowe rodzaje działalności: rybołówstwo i przetwórstwo rybne, stocznia oraz port. Stan floty to pięć kutrów do połowów rufowych – dwa typu B-280 i trzy B-410. W 2010 roku firma miała o jeden więcej – złomowanie czy inna przyczyna?
Najważniejsza jest działalność połowowa. O ile wiem, jeden kuter został sprzedany w 2011 roku, myślę, że chodziło o ratowanie płynności finansowej firmy – wtedy jeszcze tu nie pracowałem. – Trochę szkoda – kwoty połowowe przydzielane są konkretnym jednostkom łowczym. Były w „Szkunerze” czasy, kiedy dysponował 50 jednostkami, były czasy wielkich żniw połowowych. Nie da się porównać ówczesnych zasobów Bałtyku z ich stanem dzisiejszym – wzdycha prezes.
Kiedy powstawał „Szkuner” sp. z o. o., w planach była dalsza prywatyzacja, wyodrębnienie spółek zależnych (port, przetwórnia, stocznia); rozpoczęto rozmowy z potencjalnymi inwestorami, 15% udziałów miało trafić w ręce
pracowników (również emerytów). Jak jest dzisiaj? – Już się o tym nie mówi, choć słyszałem o takich zamierzeniach. Koncepcji przyszłego funkcjonowania firmy było kilka. Obecnie właściciel (Starostwo Powiatowe w Pucku) nie rozważa dalszego etapu prywatyzacji, chce aby firma dalej się rozwijała pod obecną postacią. Jak funkcjonuje port? – pytam. – Oprócz naszych kutrów, cumuje tu jeszcze kilkadziesiąt należących do małych firm czy prywatnych armatorów, są jednostki rybackie, ale i oferujące rejsy turystyczne czy wędkarskie. Pobieramy opłaty portowe... Odeszliśmy na razie od planów rozbudowy naszej mariny – dużo tu, oprócz polskich, przypływa kutrów z państw nadbałtyckich. My nie kupujemy od nich ryb, ale mają swoich nabywców. Nasza obecna sytuacja finansowa nie pozwala na myślenie o inwestycjach typu powiększenie mariny. Dzisiaj wszelkie nadwyżki finansowe przeznaczamy na doinwestowanie przetwórni lub stoczni. Robimy to w sposób wyważony. W mojej ocenie, do obecnej słabej kondycji firmy przyczynił się znaczny spadek zasobów ryb na Bałtyku. Odkąd tu pracuję, wygląd firmy i stan techniczny naszej infrastruktury zdecydowanie się poprawiły, co jest nie tylko moją zasługą – również moich poprzedników. Powstał na terenie portu budynek zaplecza socjalnego dla rybaków „Glada”, którego budowę rozpoczęto w 2011 roku, a oddano do użytku w marcu 2012 r. Zbudowano go ze środków unijnych, ma część hotelową, konferencyjną i żywieniową. Jest dzierżawiony przez Zrzeszenie Rybaków Morskich. Jednak jeszcze jesteśmy związani zobowiązaniem celowym tego projektu – przez pięć lat wysokość pobieranych opłat nie może przekraczać poziomu amortyzacji kosztów. Ten okres w tym roku się kończy i chcielibyśmy zacząć na tym obiekcie zarabiać – rozmowy są w toku.
Dwa szkunerowskie kutry typu B-410 przy nabrzeżu portu we Władysławowie.
Ryby – tutaj to temat zasadniczy, ile możecie złowić na Bałtyku? – Ten rok zapowiada się gorzej niż poprzedni. Jest kolejnym rokiem obniżania przez Unię Europejską kwot połowowych dorsza, co jest związane ze stanem zasobów tych ryb. Nasze kutry nie dostały żadnych limitów na rok obecny. Na naszą część Bałtyku limity obniżono o ok. 26%. Departament Rybołówstwa w Ministerstwie Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej miał zasadniczy problem, jak podzielić limit przypadający Polsce. W związku z segmentacją floty łowczej (podziałem kutrów z uwagi na ich wielkość i specjalizację przystosowania do połowu dorsza) – kutry z naszego segmentu (powyżej 24 metrów długości) dostały jedynie limity tzw. przyłowowe (chodzi o przypadkowe wejścia w sieci podczas połowu innych ryb) do 10 ton rocznie na kuter. Trzeba dodać, że obowiązuje zakaz odrzucania niechcianych ryb i obowiązek przywożenia ich do portu. Z jednej strony nie możemy prowadzić celowych połowów dorsza, ale z drugiej taki przepis zabezpiecza nas przed zdarzeniami przypadkowymi. Obowiązkiem szyprów jest dokładna ewidencja każdego takiego przypadku. Dorsz ma swój rozmiar ochronny (poniżej 35 cm długości łapać nie wolno) – stosuje się różnego rodzaju zabezpieczenia techniczne, które uniemożliwiają wchodzenie w sieci zbyt małych (młodych) ryb. Możliwości połowowe ustalane są na bazie badań naukowych, których wyniki przekazywane są Komisji Europejskiej. Własne ośrodki badawcze mają wszystkie kraje nadbałtyckie. Naukowcy z reguły postulują przyznawanie mniejszych, niż to ma miejsce, kwot połowowych dla poszczególnych krajów. Jednak komisja bierze pod uwagę również względy ekonomiczne, zapobieganie ewentualnym upadłościom wielu firm. Państwa posiadające największe floty (np. Niemcy czy Dania) z reguły oprotestowują wielkość przydzielonych limitów. To są bardzo trudne, wymagające kompromisów ustalenia. Na połowy dorsza w Polsce w tym roku pewne kwoty przypadły mniejszym kutrom – zdecydowały tu względy ekonomiczne – są tańsze w eksploatacji. „Szkuner” teraz poławia jedynie szproty i śledzie. Kwoty wynoszą tu odpowiednio tysiąc ton i 600 ton na kuter. (W firmie pamięta się rok 1980, kiedy to w samym tylko I półroczu szkunerowskie kutry złowiły prawie 30 tys. ton dorsza. Brakowało miejsc do ich wyładowania, przerobienia i składowania. Część sprzedano wówczas odbiorcom zagranicznym, część wyładowywano w innych portach rybackich... (W perspektywie nadchodzących wielu lat taki urodzaj raczej nie jest już możliwy – red.).– Nie są to wielkie ilości, jesteśmy w stanie je odłowić w trzy, cztery miesiące. Łowimy głównie na cele konsumpcyjne – w okresach, kiedy ryba ma najlepszą przydatność technologiczną. Teraz łowimy szprota, jego największa wartość (najbardziej optymalna zawartość tłuszczu) przypada od połowy stycznia do końca kwietnia. W tym czasie staramy się nasze kwoty odłowić. Kiedy przychodzi lato, zaczynamy poławiać śledzia. Generalnie dzisiaj w rybołówstwie nie ma zadowolonych – my jesteśmy na granicy opłacalności funkcjonowania. Sytuację o wiele poważniejszą ma rybołówstwo przybrzeżne, stąd więcej działań wspierających od naszego rządu i Unii Europejskiej.
Zapytałem, czy w firmie myśli się o odnowie bądź zakupach nowych kutrów w przyszłości?
Dzisiaj nie mamy szans, aby wybiegać z planami inwestycyjnymi bardzo do przodu. Działania raczej mają charakter planowania rocznego, począwszy od wiedzy na temat kwot połowowych – one nas limitują, a tendencje do ich obniżania nie napawają optymizmem. Ja nawet nie słyszałem, aby ktokolwiek w Polsce inwestował w kutry. Wiem, że nowe kutry budują Szwedzi, Duńczycy. Tamtejsze rybołówstwo inaczej funkcjonuje, nie jest tak rozdrobnione jak u nas, jest inne podejście władz do zarządzania rybołówstwem.
„Szkuner” ma własną stocznię remontową. Pytam, czy są w niej możliwości budowy nowych jednostek? – Zbudowano ją głównie na potrzeby naszej firmy. Moim dzisiaj problemem jest to, że w czasach swojej świetności „Szkuner” zatrudniał nawet dwa i pół tysiąca ludzi, miał 50 kutrów. W tej chwili zatrudniamy dziesięć procent tego stanu, dokładnie 225 osób, mamy 10% stanu tamtej floty, a infrastruktura została. Chcemy ją utrzymać, mimo iż mocno się zestarzała. Zdajemy sobie sprawę, że nie będzie to możliwe w przypadku remontowania tylko jednostek rybackich. Przez lata miało tu miejsce sporo zaniedbań. Nie inwestowano ani w technologię, ani w ludzi. Doprowadzono do takiego stanu, że stocznia zajmowała się jedynie piaskowaniem i malowaniem kutrów. Nadrabiamy to, otwieramy się na remonty jednostek spoza rybołówstwa. W roku ubiegłym wyremontowaliśmy pięć lodołamaczy dla Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej z Gdańska, robiliśmy remonty dla portu gdyńskiego. Planujemy odbudowę prac spawalniczo-konstrukcyjnych – jesteśmy w trakcie rozmów z trójmiejskimi stoczniami. Oczywiście nie chodzi nam o całe jednostki, ale na przykład ich część wyposażenia: trapy, barierki, elementy konstrukcyjne. W roku poprzednim zainwestowaliśmy w sprzęt spawalniczy i szkolenia pracowników, zakończone wyrobieniem certyfikatów spawalniczych Polskiego Rejestru Statków. Wychodzimy z remontami poza Bałtyk. Obecnie przeprowadzamy remont kapitalny holenderskiego kutra do połowu krewetek, w planach są dwie jednostki duńskie. Szukamy wszędzie. Startujemy też w przetargach ogłaszanych przez Marynarkę Wojenną – oczywiście na jednostki pomocnicze. W kręgu naszych zainteresowań znajdują się jednostki do 30 metrów długości, wiemy, że mają swój rynek, jest ich dużo, i jest o co walczyć. – Wielu naszych klientów, do których obecnie staramy się dotrzeć, jest bardzo zdziwionych, że w ogóle mamy stocznię! Wielu mówi nam, że stocznia ma większy w tej chwili potencjał rozwojowy niż rybołówstwo. Zatrudniliśmy też spawaczy, monterów, inżyniera od produkcji stalowej – kompletujemy zespół. Jesteśmy też w trakcie pewnych rozmów, o których jeszcze zbyt wcześnie byłoby mówić.
Zbliżacie się do końca pięcioletniego procesu restrukturyzacji. Jakie nastąpiły zmiany i jakie są Pańskie dokonania w tym czasie?
Przede wszystkim udało się zatrzymać zjazd „Szkunera” w dół. Wielu starszych pracowników pamięta potęgę firmy z lat jej najlepszego funkcjonowania, mają żal, że majątek został roztrwoniony. Rozumieją przy tym, że najważniejszym powodem takiego stanu rzeczy stał się poważny ubytek ryb. Zapytałem o liczby: – Po roku 2014 mieliśmy dużą stratę, na poziomie 3,6 mln złotych. Po 2015 (pierwszy pełny rok zarządzania prezesa Michała Hernika – red.), strata zmalała do 2,3 mln, a teraz wynosi 1,2 mln. Pomogła nam sprzedaż jednej nieruchomości. Miałem też nadzieję na wynik nawet lekko dodatni. Niestety, przeszkodziły nam warunki pogodowe na Bałtyku. Ja nie mogłem w to uwierzyć – praktycznie cały czwarty kwartał wiało i panowały silne sztormy, nie mogliśmy łowić śledzi... Mieliśmy w tym czasie tylko kilka wyjść kutrów w morze.
Wydaje mi się, że największa duma prezesa Hernika to przetwórnia. Pamiętałem ją z moich wcześniejszych wizyt w tej firmie. Funkcjonująca od 1969 roku, z dobudowaną w 2008 roku ze środków unijnych nową chłodnią o powierzchni składowej do 800 ton. Jak wygląda dzisiaj? – To jest, uważam, jeden z moich największych sukcesów. Jeszcze za poprzedniego zarządu zostały nam przyznane środki z funduszu rybackiego na modernizację przetwórni. Zagrożeniem, które zastałem po przejęciu sterów firmy, była perspektywa zwrotu przyznanych nam środków. Był pomysł na zmiany, ale brakowało wykończenia, pieniądze leżały zamrożone na koncie od dwóch lat. Do końca czerwca 2015 roku miała obowiązywać umowa z Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa na zakup wyposażenia. Wcześniej (jeszcze jako zastępca dyrektora ds. produkcji) uczestniczyłem w opracowaniu koncepcji zakupów i wykorzystania sprzętu, a tu utknęło m.in. z powodów proceduralnych (czy należy zakupów dokonywać poprzez procedury przetargowe czy nie – a czas uciekał...). Od właściciela, starosty powiatowego, dostałem polecenie najważniejsze – nie dopuścić do utraty tych pieniędzy. Udało mi się przekonać ARiMR, że dokonam w końcu tych modernizacyjnych zakupów – umowę przedłużono nam do końca września. I udało mi się. W związku z przetwórstwem szprota i śledzia maszyny stare, niespełniające dzisiejszych wymagań technologicznych, zastąpiliśmy zupełnie nowymi, nowoczesnymi. Dodatkowo dokupiliśmy nową linię produkcyjną i mamy obecnie trzy (dwie zostały zmodernizowane). W tej chwili przetwórnia jest naprawdę bardzo dobrze wyposażona. Staliśmy się bardziej konkurencyjni. Wykorzystujemy nasze atuty – mamy własne jednostki, na samym brzegu zakład przetwórczy z całym ciągiem zamrażalniczym i chłodnie składowe. Szprot jest rybą bardzo wrażliwą – im szybsze zamrożenie, tym lepsza później jakość. Dlatego nie robimy masowego przetwórstwa na dużą skalę (kiedy jest urodzaj – nie skupujemy ryb od innych armatorów), skupiamy się na jak najlepszej jakości naszych wyrobów. Przygotowujemy ryby do dalszej obróbki przez inne firmy. Bezpośrednim konsumentom sprzedajemy raczej niewielkie ilości. (...) Muszę też dodać, że do moich osiągnięć zaliczam to, że cztery z naszych pięciu 30-letnich kutrów przeszły już kapitalne remonty, kolej na ostatni. Tak odrestaurowane mogą pracować około 20 kolejnych lat. – Jesteśmy tu dzisiaj po to, aby tę firmę stawiać na nogi, a co będzie później – czas pokaże.
Kończąc naszą rozmowę, zapytałem o ostatnio otrzymaną przez „Szkuner” statuetkę przyznaną przez Pracodawców Pomorza – „Pracodawca Roku 2016” w kategorii średnich firm; w 2011 miały miejsce zwolnienia grupowe. Jak postrzegają swego pracodawcę zatrudniani tu ludzie? – Mamy tu wielu ludzi z długoletnim stażem, zatrudnianych przez kilka pokoleń. Są tu od początku swojej drogi zawodowej. Na pewno zdarza im się z różnych powodów ponarzekać. Ja często bywam w przetwórni, uważam ją za moje dziecko i sprawia mi przyjemność przyglądanie się jej funkcjonowaniu. Obserwuję też zatrudnionych tam ludzi (pomijając nadzór nad produkcją – mamy tu odpowiednie hierarchie), doskonale wiem, na czym polega ich praca. Doświadczyłem jej od podszewki i rozumiem doskonale. Wiem, że ciężko pracują i ja ich bardzo szanuję. Kiedy widzę, że ktoś się stara, jest zaangażowany w to, co robi – zawsze pochwalę. Myślę, że wynagrodzenia są na poziomie porównywalnym do innych firm z branży. Postawiliśmy na szkolenia pracownicze i podnoszenie kwalifikacji również pracowników fizycznych. Do tego jesteśmy też dobrze postrzegani w naszym mieście; mamy na koncie sporo wsparcia udzielanego na organizowanie różnych wydarzeń na rynku lokalnym. Oczywiście wszystkie działania są wyważone, dopasowane do firmowych możliwości. Pomagamy naszemu klubowi sportowemu, sponsorujemy Aleję Gwiazd we Władysławowie. (...) Wrócę na chwilę do naszej przetwórni. Kiedy organizowaliśmy przed dwoma laty obchody 60-lecia „Szkunera”, wśród zaproszonych gości znalazł się Zbigniew Flasiński, który był dyrektorem tej firmy w latach 1986–92. Kiedy pokazałem mu przetwórnię, przecierał oczy ze zdumienia, był w szoku, zrobiła na nim wielkie wrażenie...
Dziękując za rozmowę, pozostaje mi jedynie wyrazić życzenie, aby te wszystkie działania nabrały dalszego rozpędu, aby sztorm złagodniał, a „Szkuner” dalej już płynął na fali prowadzącej „na plus”...
Tekst i zdjęcia: Cezary Spigarski, „Szkuner” sp. z o. o.
Przetwórnia ryb.