fot_Dawid_Linkowski
Szekspir Gdańskiem władał
28. Festiwal Szekspirowski w nowych odsłonach
Przyzwyczailiśmy się już do letniej obecności zdarzeń teatralnych wyczarowywanych przez Gdański Teatr Szekspirowski i Fundację Theatrum Gedanense. Festiwal, który przed laty stworzył nieżyjący już niestety profesor Jerzy Limon, ma nie tylko w Gdańsku, ale również w Europie trwałą pozycję.
Zmienia się wyraźnie koncepcja festiwalu. Jak przyznaje dyrektorka Agata Grenda (następczyni profesora Limona), festiwal staje się rodzajem showcase’u, w którym Szekspir jest pretekstem do opowieści o współczesnym świecie. Klasyczne realizacje dramatów Szekspira stają się rzadkością estetyczna. Wyraźnie też zmniejsza się ilość i jakość spektakli zagranicznych zapraszanych na ten festiwal przez tzw. kuratora zbiorowego. Przewagę repertuarową mają swoiste wariacje wokół tekstów Szekspira czy wprawki na motywach szekspirowskich albo korzystanie z pomysłów mistrza ze Stratfordu dla własnych, czasami średnio udolnych teatralnych korzyści.
Jaki był Festiwal Szekspirowski w tym roku?
Trudno jedenastodniowy maraton o skomplikowanej strukturze organizacyjnej ocenić jednym zdaniem. Wiem, że nie był wybitny, choć różnorodny, bowiem przedstawienia wysokich lotów bez problemu zliczę na palcach jednej ręki. Łatwiej więc określić tegoroczny festiwal jako pracowity, z prawdziwym przesileniem ilościowym, artystycznie dość zwyczajny. Przygotowuje ten festiwal wieloosobowy, cierpliwy i wytrwały zespół – głównie kobiecy.
Co obejrzeliśmy?
Przyjechały na tegoroczny festiwal teatry z Rumunii, Wielkiej Brytanii, Włoch, Chorwacji, Ukrainy i Peru. W zmaganiach o nagrodę Złotego Yoricka na najlepszą polską inscenizację dzieł Szekspira lub najlepsze przedstawienie inspirowane dziełami stradfordczyka uczestniczyło pięć polskich teatrów. Również pięć zespołów wystąpiło w nurcie Szekspir OFF. Po raz drugi odbyło się przedsięwzięcie festiwalowe zatytułowane Nowy Yorick, czyli konkurs dla młodych, debiutujących twórców, których inspirowały dzieła Szekspira. Pokazano w tym konkursie trzy spektakle, które powstały pod opiekuńczymi skrzydłami, Teatru Wybrzeże, Teatru im. Horzycy z Torunia i Teatru Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza z Warszawy. Czekano oczywiście na przedstawienia zagranicznych teatrów profesjonalnych. Nie zwiódł „Hamlet” w reżyserii Declana Donellana z Teatru Narodowego w Craiovej – precyzyjny i czysty spektakl szekspirowski. Grzegorz Jerzyna zaprezentował Teatr Młodych w Zagrzebiu w spektaklu „12. noc albo co chcecie” w oparciu o szekspirowski „Wieczór Trzech Króli”. Reżyser udowodnił, że lubi wracać do dawnych pomysłów, więc spektakl przypominał potrawę już kiedyś upichconą. W Centrum św. Jana Narodowy Akademicki Teatr im. Iwana Franki zaprezentował ascetyczną scenograficznie, ale przejmującą i muzycznie apokaliptyczną wersję „Romea i Julii” z odwołaniami do wojenny w Ukrainie i pytaniem, jak marzyć o jakiejkolwiek miłości w czasach wojny. Na zakończenie festiwalu, jedenastego dnia widzowie obejrzeli peruwiańskiego „Hamleta" Cheli De Ferrari z Teatro La Plaza w wykonaniu artystów z zespołem Downa. To był spektakl żywioł, który wzruszył, uwiódł energią i niespodziewaną siłą oraz na zakończenie włączył widownię w jeden wielki radosny taniec. Tańczyło wielu Hamletów.
Na 28. festiwalu zaprezentowano aż dziesięć premier, co miało być zaskoczeniem i niespodzianką. Zaskoczeń było kilka, ale żadne z nich nie na miarę „wydarzenia sezonu”. Zastanawiam się, czy taka liczba premier dodaje splendoru festiwalowi? W tym roku raczej nie. Dwa tytuły dramatów Szekspira dominowały w różnych wariantach scenicznych na tegorocznym festiwalu: „Burza” i „Hamlet”.
Na wszystkich festiwalowych przedstawieniach były komplety. Po spektaklach toczyły się rozmowy z artystami, spierano się o wartość poszczególnych widowisk. Odbyło się wiele imprez towarzyszących: od wielozmysłowych warsztatów teatralnych, śniadań dyskusyjnych, happeningów, prób otwartych, prezentacji filmowych, promocji książek po spotkanie z architektem Renato Rizzim, który po dziesięciu latach przyjechał do Gdańska obejrzeć swoje dzieło.
Festiwal na pewno był widoczny w kilku miejscach w Gdańsku. Na Trakcie Królewskim zagarniały tłum aktorskie popisy pod egidą Teatru w Oknie, w Teatrze Wybrzeże grano spektakle na trzech scenach – na dużej scenie profesjonalne, a w Malarni i Starej Aptece serwowano Nowego Yoricka, natomiast w siedzibie Żaka i Instytucie Kultury Miejskiej pokazywano nurt OFF Szekspir.
„A niech się głowy toczą…” – to mroczne motto 28. Międzynarodowego Festiwalu Szekspirowskiego miało podkreślać tematykę dzieł Szekspira: okrutną walkę o władzę, powtarzające się od wieków mechanizmy politycznych gwałtów, wojen, zbrodni, szaleństw i zdrad. To motto w swoisty sposób zaciążyło nad festiwalem. Było dość posępnie i chwilami naprawdę mrocznie. Rozliczano się również z kondycją polskiego teatru, efektami głośnej idei i akcji #MeToo przeciw przemocy w zespołach teatralnych. A świat wokół nas – wojenne doświadczenia na Ukrainie, na Bliskim Wschodzie, niepokoje na Dalekim Wschodzie odbiły się w tym okrutnym stwierdzeniu z „Antoniusza i Kleopatry”: „Ale czy naprawdę mają się toczyć głowy – czyje?”. Szekspir ostrzega czy stwierdza? Szekspirowskie inspiracje wyzwalają różnorodne skojarzenia.
Nagrodzeni
Trzyosobowe kobiece jury: Emily Ansenk – dyrektorka Holland Festiwal i historyczka sztuki, Inge Ceustermans – dyrektorka Festiwal Academy przy EFA, organizacji zrzeszającej ponad 80 festiwali, i dr Dorota Semenowicz – teatrolożka, kuratorka Malta Festival, oceniało w tym roku wszystkie spektakle zgłoszone do konkursu. Ich werdykt w kontekście zaprezentowanych spektakli wydaje mi się bardzo wyważony i sprawiedliwy. Złotego Yoricka zdobyła „Burza. Regulamin wyspy" w reżyserii Katarzyny Minkowskiej z Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu „za ważny i artystycznie znaczący głos w toczącej się dyskusji na temat dynamiki i struktur władzy w teatrze”. To ten najodważniejszy spektakl rozliczeniowy na motywach „Burzy” Szekspira. Jest to dowcipne, inteligentne, nieco kabaretowe widowisko, precyzyjnie zapisane w konwencji „trafić do widza” nawet nieznającego teatralnych kulisów. Scenariusz Jana Czaplińskiego napisany z dramaturgicznym nerwem i z pełnym uwzględnieniem kontekstu współczesności. Prospero – rozhisteryzowany, bo chwilowo przegrany mistrz teatralny, reżyser-demiurg, który mógł szaleć w różnych teatrach i „rozsiewać” geniusz. Lekceważył aktorów, upokarzał zespół, bo on (przez duże o) jest genialny, jedyny, niepowtarzalny, najwybitniejszy z żyjących, miłowany i wynoszony pod niebiosa przez krytykę, która „edukowała” widzów. Reżyserka pyta: czy są specjalne granice wolności dla wybitnego twórcy? Łatwo odnaleźć w tak opowiedzianej historii Prospera analogię z mistrzem Krystianem Lupą, geniuszem naszych czasów, który nie tak dawno odczuł brak akceptacji części środowiska i siłę sprzeciwu zagranicznego zespołu. Prospera gra z wyczuciem, celnie i czytelnie Bartosz Dziedzic. A obok Prospera ważny jest Ariel (Judyta Poradzińska) – najbliższa osoba – przyjaciel, kobieta cierpliwa, powiernik wyrozumiały. Pomaga w relacjach z córką mistrza Mirandą (Monika Stanek). Wspiera go, ale do czasu. Regulamin wyspy ułożony pod koniec spektaklu jest znamienny. Warto go sobie przypominać. Dobrze pomyślane są też role rozbitków-władców Neapolu, których siła zostaje ograniczona. No i Kaliban, Stefano, Trinkulo chcą założyć własny zespół, który będzie działał na zupełnie innych zasadach niż ten tyrana Prospero. Czy się uda? Łatwo przewidzieć.
Ta „Burza” zyskała również nagrodę dziennikarzy. Ponadto dziennikarze wyróżnili niezwykle sugestywnego i poruszającego wielością teatralnej materii „Makbeta” w reżyserii Pawła Palcata z Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie. To przedstawienie budziło dość skrajne emocje – od braku akceptacji po nieukrywany zachwyt dla wyobraźni reżysera. Przyciął on mądrze tekst Szekspira, ale zachował treści najważniejsze: dążenie do władzy za wszelką cenę, które prowadzi do zbrodni, chore ambicje, zawiść. Każdy, kto stoi na drodze do celu, musi zginąć. Wsparcie Lady Makbet ułatwia działania. Okrucieństwa nie można opanować. Reżyser szekspirowskie wiedźmy zamienia w dwie sanitariuszki (ciekawy zabieg formalny), które też potrafią przepowiedzieć przyszłość. Ludzką rzeź obserwują zwierzęta, sfotografowane w lesie nocą, na podczerwień. One w tym berneńskim lesie też polują. Na kogo? Może na ludzi? Również filmy z morskim krajobrazem (fale, plaże, statki, latarnia morska) wyświetlane w głębi sceny są pejzażem towarzyszącym żądnemu władzy i krwi Makbetowi. Wiele scen w tym spektaklu jest przejmujących. Wideo Bartosz Bulandy, podobnie jak scenografia Pawła Walickiego podbijają nastrój przedstawienia i niespiesznie nadbudowywane przez reżysera emocje. A rola Makbeta (Michał Kosela) godna jest zapamiętania. Narastające szaleństwo zabójcy poraża, metamorfoza bohatera przeprowadzona została niczym psychologiczne studium postaci.
Nagrodę w Szekspir OFF przyznano spektaklowi „To bitch or not to bitch”, który podpisał Hertz Haus. Pod tym „kryptonimem” ukryły się cztery choreografki-performerki. Opowiedziały one wyraziście o kobiecym ciele i krzywdzie. Nagrodę przyznano za innowacyjne i oryginalne podejście do poematu Szekspira „Gwałt Lukrecji”, za ciekawą formę teatralną (spektakl ruchowy) i za skupienie się w tej opowieści na śladach, jakie gwałt pozostawia na kobiecej psychice i ciele oraz opiece nad skrzywdzonym ciałem. Tę etiudę wyróżnili także dziennikarze.
W konkursie Nowy Yorick dla młodych, obiecujących twórców nagrodzono „Ekspedycję Burza” w reżyserii Alexandra Dulaka, którego pomysł do realizacji w formule „work in progres” wsparł Teatr Studio z Warszawy. To „inscenizacja w toku” oparta o zapiski kapitana – podróżnika z czasów wyprawy Roalda Amundsena. Statek Miranda utknął w skutej lodem szczelinie z grupą badaczy i marynarzy. Aby nie poddać się grozie zamarzającego dookoła świata, kapitan wyprawy postanawia zagrać na statku przedstawienie – „Burzę” Szekspira, w której sobie przydzielił rolę Prospera. I w tej opowieści życie uczestników ekspedycji na Biegun Północy przeplata się z losami bohaterów dramatu Szekspira. To spektakl dobrze zagrany przez aktorów Teatru Studio, sugestywny, a formuła teatru w teatrze przekonała i poruszyła jury.
Gdańskie akcenty
Festiwal rozpoczął w tym roku spektakl dla młodych widzów wyprodukowany przez Gdański Teatr Szekspirowski. „Burza. Prequel” według scenariusza Maliny Prześlugi w reżyserii Joanny Zdrady miała być znaczącym otwarciem. Ale nie była, choć włożono w ten spektakl znaczący wysiłek realizacyjny. Ciekawa scenografia Łukasza Błażejewskiego – fluorescencyjne efekty, kolorowe liny zwisające niczym liany w dżungli i niespokojne światła pomogły wykreować tajemniczą wyspę Matki Natury i matki Kalibana równocześnie, obecnej też u Szekspira Sykoraks. To udany pomysł inscenizacyjny, bowiem Magdalena Sowula w tej roli – twórczyni muzycznej warstwy spektaklu jest cały czas na scenie i nadaje rytm widowisku. Jej songi i rapowane dialogi przez Ariela, Mirandę, Prospera i Kalibana są znaczącym nerwem artystycznym opowieści. Casting do tego spektaklu zgromadził blisko czterystu artystów, ale aktorzy grający w przedstawieniu nie zachwycają. Najciekawszy jest Kaliban – Aleksander Kaleta, sprawny ruchowo w skokach i piruetach, liryczny w niektórych scenach z Mirandą. Reżyserka zamierzała „zaprosić widzów do świata utopii, miejsca, w którym może wydarzyć się wszystko”, a wydarzało się dość powoli z pewnością nie wszystko, szczególnie w drugiej części. Malina Prześluga, autorka znana młodym widzom, zaznaczała, że ważne w tej „Burzy. Prequel” będzie „otwarcie na inność, samoakceptację, multikulturowość, szacunek dla odmienności obyczajów”. Czy tak się zdarzyło? Mam poważne wątpliwości. W warstwie literackiej to dość naiwna bajeczka o Prosperze – zaborczym ojcu i magiku od AI, który w sieć potrafi złapać psotnego ducha Ariela i zbuntowaną córkę Mirandę (zwaną w spektaklu Mirą), która – jak przystało na nastolatkę – jest konwencjonalnie kapryśna. Jej rozmowy z Kalibanem są niby serdeczne, a z Ferdynandem mało szczere. Prospero natomiast poucza Mirandę tekstem niczym z broszury „Jak zachować się wobec chłopaka, który ma ochotę na intymny związek”. Drażniąca w spektaklu jest również warstwa emocjonalnego dydaktyzmu, która nie pozostawia pola do refleksji. W scenach z rozbitkami „podano na tacy” aktualne, wojenne konteksty. Między bohaterami toczy się swoista statyczna gra. Dużo więcej dzieje się w układach choreograficznych. Trio Ceres, Iris i Juno, czyli szekspirowskie maski, są wyraziste tanecznie i dobre wokalnie. Ich ekspresyjne układy mają stylistyczny nerw bliski musicalowi „1989”. Choreografię do obu spektakli stworzyła Barbara Olech.
Drugim gdańskim akcentem festiwalu była propozycja w formule Nowego Yoricka Miłki Dziasek „Sen nocy letniej” z udziałem aktorów Teatru Wybrzeże. Niestety, mnie ten pomysł „work in progres” z Tytanią jako nieszczęśliwą kobietą zdradzona przez Oberona, męża dość okrutnego, nie poruszył. Ból Tytani z powodu jej pragnień macierzyńskich też wydał mi się nieszczery. Niespójny wybór scen z dramatu Szekspira i włożenie w usta Tytanii słów wypowiadanych przez inne postaci zaburzyło dramaturgiczną jasność spektaklu. Tytania śni, buntuje się, ma niespodziewany romans z ciężarna przyjaciółką i z atrakcyjnym Lizandrem. Za dużo w tym spektaklu fabularnego pomieszania, nakładających się wątków, polaryzacji myślowych i niespójności. To przeszkadzało w odbiorze. Co prawda Justyna Bartoszewicz w roli Tytanii jest przejmująca, bolesna i rozedrgana i potrafi skupić na sobie uwagę, ale nie wszystkie postaci dramatu są tak sugestywne. Brak mi konsekwentnej, spójnej całości w tym przedstawieniu.
Co na pewno zapamiętam?
Znakomitego „Hamleta”, wypracowany w każdym szczególe inscenizacyjnym i obsadowym, spektakl rumuńskiego Teatru Narodowego w niebywale precyzyjnej w szczegółach koncepcji i reżyserii Declana Donnellana, angielskiego reżysera filmowego i teatralnego. Słuchałam, patrzyłam i rozumiałam każdy formalny zabieg zarówno w tekście, jak w interpretacji aktorskiej. Taki po mistrzowsku zrealizowany Szekspir zostawia trwały ślad na lata.
Zapamiętam wzruszenia nie tylko artystyczne, które towarzyszyły atmosferze tegorocznego festiwalu. Wydarzenia dziejące się równocześnie poza festiwalem nie pozostawiały teatru obojętnym.
Zapamiętam też aktywną obecność i troskliwość organizatorów festiwalu. Gdańsk ma powód do dumy, bo jakość działań Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, wolontariuszy, wszystkich „służb i komórek” pracujących przy tym festiwalu, w tylu różnych miejscach była imponująca. I za to jako obsesyjna teatromanka dziękuję.
Alina Kietrys
fot_Dawid_Linkowski