POWRÓT/WSTECZ
„Quo vadis” w Teatrze Muzycznym w Gdyni


„Quo vadis” w Teatrze Muzycznym w Gdyni

Władza to groźna zabawka. Władza korumpuje, a jest swoistym cyklicznym zjawiskiem historycznym. Systemy nawet początkowo budowane na pozytywnych ideologiach
z czasem stają się obciążeniem dla rządzonych.

Wojciech Kościelniak tak odczytuje przesłanie z Sienkiewiczowskiego „Quo vadis” i – jak sam przyznaje – do zrealizowanie takiej wersji adaptacji powieści potrzebował „rzymian na widowni, chrześcijan na arenie”, no i pretorian na scenie. Wszystkich więc musiał zgromadzić w jednej przestrzeni Teatru Muzycznego w Gdyni i urządził im wielki świat z czasów nie tylko Nerona. Kościelniak zasłynął już z własnych adaptacji wielkiej literatury wpisywanych w musicalową formę. Wcześniej w Gdyni były „Lalka” i „Chłopi”, we Wrocławiu „Mistrz i Małgorzata” i „Blaszany bębenek”. Nad wersją musicalową „Quo vadis” pracował pięć lat i wydobył z powieści Sienkiewicza dwa główne wątki – polityczny i miłosny, oraz zburzył do tej pory niemal święty podział na szlachetnych chrześcijan i podłych pogan.

I o tym też jest blisko czterogodzinna opowieść, w której słynne quo vadis – brzmi dzisiaj całkiem sugestywnie.

Na potężnej, obrotowej gdyńskiej scenie w ciekawie oświetlonych i zmieniających się przestrzeniach stylizowanych na Koloseum (scenografia Mariusza Napierały) pojawia się niemal setka wykonawców – soliści, balet, chór nie w strojach z epoki Nerona, ale przede wszystkim w kabaretowych, przedwojennych stylizacjach, klimatem nawiązujących do słynnego filmu Boba Fosse z Lisą Minnelli „Kabaret”. Ta asocjacja będzie mi towarzyszyły przez pierwszą cześć spektaklu. Kabaret berliński i kabaret w czasach Nerona. Ciekawy miks. Na pewno szczególnie uwypuklony dzięki kostiumom Martyny Kander i Marty Adamek. Pomysłowość w detalach jest zachwycająca. Druga część widowiska kompletnie zmienia estetykę, z kabaretowej w pospolitą, żeby nie powiedzieć szaro-siermiężną, ale też ciekawą, wspartą ciekawymi rekwizytami.

W Gdyni Kościelniak zrealizował „Quo vadis” z imponującym rozmachem, narastającymi pomysłami, nie zawsze oryginalnymi (wszak powtórzył własny), ale sugestywnie. W kostiumach i choreograficznych układach, a także dopisanych Sienkiewiczowi przez Kościelniaka tekstach, odwołuje się do lat 20. i 30. XX wieku, do czasów niemieckiego nazizmu. Historia bezwzględnym kołem się toczy, w oczywisty sposób sugeruje Kościelniak, więc prześladowani stają się prześladowcami, a ich z kolei dręczą następni, którzy dorwali się do władzy. Faszyzm, komunizm to słowa, które świadomie i z prawdziwą grozą padają w tym spektaklu. Władza umie i potrafi działać opresyjnie, a Kościelniak chciał z Sienkiewiczowskiego tekstu uczynić rodzaj przypowieści, jak sam podkreślał „w kole zemsty”. Jedni po drugich potrafią unicestwiać i znajdują na to sposoby. Kościelniak teksty dialogowe przecina piosenkami, które komentują zdarzenia dziejące się na scenie. Siłą tego spektaklu są świetne sceny zbiorowe. Rzeczywiście zespół

Teatru Muzycznego po raz kolejny udawania, że jest ansamblem bardzo dobrym zarówno wokalnie, jak i choreograficznie. Pomysłowe układy horeograficzne (dzieło Mateusza Pietrzaka, który – jak sam mówił – dodawał „piętra ruchowe do scen i do literackiego tekstu”) magnetyzują, a ruch wzbogacony efektami świetlnymi robi wrażenie. Ciekawych scen zbiorowych jest w tym spektaklu co najmniej kilkanaście, od kabaretowych, przez te nawiązujące do pełnych szaleństwa bachanaliów, po dramatyczne sceny z chrześcijanami. Kościelniak potrafi nasycać poszczególne sekwencję mocą pomysłów i poruszać wyobraźnię widzów. Świetnie też operuje symbolami, które precyzyjnie wprowadza do spektaklu. Akcję rozgrywa w wielu planach, ważni są nie tylko główni bohaterowie, wyzwaniem jest również tło odbywających się wydarzeń. Widz musi z uwagą obserwować i słuchać, bo takie jest nagromadzenie znaczeń w tym spektaklu.

Czy w tej opowieści o meandrach władzy ocalona zostaje miłość? I tak, i nie. Wątek miłości Winicjusza do Ligii jest najważniejszy, ale pojawiają się również miłosne wyznania Akte, które składa Neronowi, no i miłość Petroniusza. Ale niestety nie mają znaczącej siły dwie główne role, przynajmniej w tej obsadzie, którą oglądałam. W spektaklach Teatru Muzycznego są zawsze dublury. Ligia (Julia Duchniewicza) w sztucznej peruce jest jakaś bezwolna i przedziwnie lejąca się przez ręce, śpiewa poprawnie, dobrym głosem co prawda, ale bez tego żaru, który przydałby się roli. Winicjusz (Jakub Brucheiser) jest natomiast ostry i zły od początku, a jego przemiana mało wiarygodna, choć wokalnie aktor brzmi bez zarzutu. 

Rozbawiła mnie natomiast, ale też nie ukrywam, że zagrała tę rolę świetnie, Aleksandra Ludwikowska jako Sroka. To aktorka o świetnych warunkach, urodziwa i śpiewająca bez zarzutu. Niezwykłe wrażenie robi też Neron w interpretacji Rafała Ostrowskiego, który jest aktorem dojrzałym, doskonale rozumiejącym rangę i znaczenie tej postaci, a równocześnie pociągający w tych gierkach, które dodają mu kolorytu. Interesująco zbudował rolę Petroniusz Marek Nędza z poruszającą końcową sceną śmierci. Podobała mi się Adrianna Kos jako Eunice, potrafi wzruszyć, a Maja Gadzińska jako zakochana Akte po prostu jest autentyczna i bezpośrednia. Śpiewa świetnie, szczególnie zapamiętałam jej wokalną opowieść o tym, co pamiętają mury pałacu. Porusza Bernard Szyc. Jest ważnym wykonawcą songów w scenach z chrześcijanami w drugiej części spektaklu. Wiele epizodów w tym spektaklu jest również godnych uwagi. 

Namawiam, jeśli się uda, sprawdźcie to Państwo, bo to bodaj najdroższe (finansowo), najbardziej wystawne i imponujące przedstawienie w Teatrze Muzycznym w Gdyni ostatnich lat. „Quo vadis” grany jest niestety niezbyt często. Zmartwię więc Państwa, bo bilety są właściwie wyprzedane do przyszłego lata.

Alina Kietrys

POWRÓT/WSTECZ