„Walcz o to, w co wierzysz” – naczelne hasło działania i postępowania głównej bohaterki „Hairspray” Tracy Turnblad, w tej roli bardzo dobra i oryginalna wokalnie Amal Anani, śpiewająca czysto, z dużą energią i wydaje się, że prawie bez wysiłku, mimo obecności niemal przez cały spektakl na scenie. Równocześnie z dystansem do siebie, bo Tracy jest w spektaklu niewysoką i pulchną nastolatką. Dokuczają jej oczywiście szczupłe „gwiazdeczki” z programu telewizyjnego „Corny Collins Show”. W roli showmana – Jakub Brucheister, które błyszczał w tej roli. To aktor o wykorzystanych możliwościach wokalnych i aktorskich. Tracy, wspierana przez przyjaciółkę Penny (pełna wdzięku Iga Grzywacka), postanawia się dostać do programu wbrew opinii i działaniom Velmy – kostycznej i złośliwej producentki (w tej roli Anna Maria Urbanowska). Od tego momentu Tracy będzie walczyła o miłość wschodzącego idola Linka (sprawny ruchowo i dobrze śpiewający Paweł Czajka) oraz uznanie grupy kolorowych przyjaciół, z których ciekawym solistą jest debiutujący rolą Glona – Sharaz Tahir. Roztańczona i odważna młodzież skupiona jest wokół Gaduły, przywódczyni i telewizyjnej gwiazdy – otwartej i tolerancyjnej. W tej roli naprawdę świetnie śpiewająca Karolina Trębacz. Jej bluesowe songi zasługują na najwyższe uznanie. Ma styl, siłę i ciekawą rozpiętość głosu. Nawet w partii z chórem słychać ją znakomicie. Bierze z rozmachem zarówno wysokie sopranowe dźwięki, jak i schodzi bez trudu w rejestry altowe. Brawo!
Udany, choć nie oryginalny, był pomysł, by matkę Tracy – Ednę, zagrał mężczyzna – Marcin Słabowski – z obfitym ciałem i potencjałem aktorskich umiejętności. Słabowski jest matką dostatecznie ciepłą i opiekuńczą w stosunku do Tracy, a nawet delikatną i wrażliwą wobec szczupłego, niewielkiego, ale pełnego humoru męża Wilbura. W tej roli Mateusz Deskiewicz – naprawdę zabawny i zręczny wynalazca. A ich duet liryczny Deskiewicz–Słabowski jako rodziców Tracy to niemal najważniejszy wokal miłosny w tym spektaklu. Równie bardzo dobry muzycznie jest tercet Rakiet: Katarzyna Kurdej, Karolina Merda i Katarzyna Wojasińska.
Akcja „Hairspray” toczy się w Baltimore w latach 60. w amerykańskiej atmosferze braku tolerancji białych wobec kolorowych Amerykanów. Scenografia i kostiumy w gdyńskim spektaklu dobrze oddają klimat tamtych lat. Scenografia Wojciecha Stefaniaka jest funkcjonalna i umowna, ale doskonale charakteryzuje miejsce akcji, a kostiumy Renaty Godlewskiej to po prostu klasyka sześćdziesiątych i fantazyjny majstersztyk w feerii kolorów. Aktorzy i tancerze lśnią w takim anturażu niebywałą urodą. No i choreografia – dzieło wspólne Joanny Semeńczuk i Michała Cyrana – mnóstwo pomysłów w scenach zbiorowych, świetnych tanecznie i często bardzo szybkich wymagających także od aktorów dużej sprawności i harmonii z tancerzami. Ruch i choreografię w „Hairspray” ogląda się z ogromną przyjemnością.
Reżyser Borys Szyc wcale nie miał łatwego zadania, bo – jak to w musicalu bywa – dość naiwną fragmentami treść, choć ciągle aktualną, trzeba było oblec w atrakcyjną formę sceniczną. I udało się (no może pierwsza część była trochę za długa, ale rozumiem zasady i prawa licencji przy produkcji spektaklu). Libretto Marka O’Donnella i Thomasa Meehana bardzo zręcznie przełożyła na język polski Zofia Szachnowska-Olesiejuk, podobnie dobrze brzmią teksty piosenek Scotta Wittmana i Marca Shaimana w jej przekładzie przy współpracy Adama Olesiejuka. Oczywiście najważniejsza w musicalu jest... muzyka – dzieło Marca Shaimana – lekka, wdzięczna, łatwo wpadająca w ucho, ale też niezbyt łatwa dla wykonawców.
Dla porządku dodam, że najlepsze epizody aktorskie w tym przedstawieniu stworzyli Dorota Kowalewska jako nauczycielka wuefu i Sasza Reznikow jako Pan Pinky.
Polecam prapremierę „Hairspray” w Teatrze Muzycznym. Trzy godziny zabawy z nutką refleksji gwarantowane.
Alina Kietrys