Po festiwalu polskiego kina w Gdyni
Sukcesy i rozczarowania
49. festiwal polskich filmów w Gdyni przeszedł do historii. Nie było specjalnych skandali ani afer, co zazwyczaj jest pożywką dla żądnych sensacji. Gwiazdy, które zaglądały na festiwal na dzień–dwa, chętnie fotografowały się na ścinkach i z proszącymi o autograf widzami. Pokazano w tym roku szesnaście filmów w Konkursie Głównym, trzydzieści w Konkursie Filmów Krótkometrażowych i osiem filmów w nowym, ciekawym i obleganym przez publiczność Konkursie Perspektywy. A ponadto wyświetlono kilkadziesiąt filmów w różnych sekcjach towarzyszących festiwalowi.
Dyskusję wywołał werdykt jury: Złote Lwy dla „Zielonej granicy” Agnieszki Holland. Dość zgodnie uważa się, że waga i znaczenie tego filmu są oczywiste, ale nagroda powinna była trafić do twórców rok wcześniej. Film ten był pokazywany w ubiegłym roku we wrześniu na festiwalu w Wenecji, natomiast nie trafił na konkursowy przegląd polskiego kina do Gdyni. Tłumaczenie producentów było dość mętne i niejednoznaczne. Potem „Zielona granica” objechała różne festiwale, a w tym roku film ten wywołuje głównie polityczne implikacje – o artystycznych nikt już nie mówi.
Sześć nagród – i słusznie – otrzymał w Gdyni wyreżyserowany przez Magnusa von Horna (reżysera o szwedzkich korzeniach) obraz „Dziewczyna z igłą”. I choć to najważniejszy film festiwalu, wyjechał on z Gdyni bez Złotych Lwów. Dojrzałe, mroczne, mocne kino, trudne i przejmujące. Drugim zwycięzcą był film „Biała odwaga” – cztery nagrody – w reżyserii Marcina Koszałki. Był on już w kinach kilka miesięcy przed festiwalem. Temat ważny i mało znany, dotyczy Goralenvolku, czyli kolaboracji górali z III Rzeszą, budził największe emocje przed realizacją filmu. Po marcowej premierze rozładowane zostało napięcie, a film, choć ze znakomitymi zdjęciami Tatr, nie był moim faworytem do aż tylu nagród. Jak słusznie zauważono, Koszałka podporządkował „historię reżyserskiemu marzeniu, by zrealizować film górski, nawiązujący do przedwojennej tradycji i niemieckiego rodowodu”. Za rolę w tym filmie Złotymi Lwami uhonorowano Sandrę Drzymalską, młodą, ambitną aktorkę, znaną z głośnego dzieła Jerzego Skolimowskiego „IO” z 2022 roku, która zagrała główną rolę także w filmie Adriana Panka o Simonie Kossak.
Spore zaskoczenie wzbudziły tegoroczne nagrody aktorskie. Zdecydowanie werdykt jurorów rozminął się z opiniami widzów i obserwatorów festiwalu. Przewodniczącą jury Konkursu Głównego była Małgorzata Zajączkowska, aktorka, która grała w filmach Agnieszki Holland, Andrzeja Wajdy, Krzysztofa Zanussiego czy Ryszarda Bugajskiego. Osiemnaście lat mieszkała poza Polską – w Paryżu i w USA i tam znana była pod nazwiskiem Margaret Sophie Stein. Jako jedyna polska aktorka wystąpiła u Woody Allena w filmie „Strzały na Broadwayu”. Jury konkursu filmów krótkiego metrażu przewodziła reżyserka Magdalena Łazarkiewicz, laureatka wielu nagród, a Konkurs Perspektywy oceniało jury pod przewodnictwem reżysera Janusza Zaorskiego – twórcy słynnej „Matki Królów” czy „Pokera piłkarskiego”.
Najbardziej rozczarował mnie w tym roku Konkurs Główny, w tym selekcja filmów na ten festiwal. Wśród szesnastu produkcji znalazłam zaledwie kilka, które usatysfakcjonują widzów, szczególnie tych, którzy w kinie szukają dobrze sfilmowanej opowieści, cenią ciekawe kreacje aktorskie, a nie role tworzone przez początkujących artystów-amatorów, lubią pomysłowe, profesjonalne zdjęcia (z tym jest ciągle najlepiej w polskim kinie), liczą na niebanalną ścieżkę dźwiękową, w której zarówno dialogi, jak i muzyka oraz efekty będą dobrze słyszalne. Dźwięk w polskim kinie to nieustający powód do utyskiwań.
Największym przegranym w Gdyni okazał się polski kandydata do Oskara film Damiana Kocura „Pod wulkanem”. Utyskiwano, że reżyser nie ma szczęścia na gdyńskim festiwalu, że skrzywdzono film, że może zadziałało uprzedzenie do tematu. Sądzę, że „Pod wulkanem” nie jest kinem najwyższych lotów. Zgadzam się z opinią jurorów, choć wielu krytyków wynosi ten film na szczyty. Jest to dzieło dla wysublimowanego grona widzów, raczej bez sukcesu kasowego i frekwencyjnego, a czy z szansą oskarową? Wątpię. Damian Kocur (wcześniejszy twórca dobrego filmu „Chleb i sól”) tym razem przekombinował w psychologizującej opowieści o ukraińskiej rodzinie, którą na Teneryfie dosięga wiadomość o napaści Rosji na ich kraj. Miłe wakacje stają się wielkim kłopotem egzystencjalnym. Jak wrócić do zaatakowanego kraju z małym dzieckiem? Jak młoda dziewczyna, jedna z bohaterek, ma sobie ułożyć hierarchię wartości, skoro wojna jest nie tylko w Ukrainie, ale też nieszczęścia dopadają ciemnoskórego emigranta, z którym ona znajduje psychiczną więź. Ta paralela z prześladowanymi emigrantami z Afryki stanowi dziwny chwyt formalny i treściowy. Najlepsza scena w tym filmie to szczera rozmowa ojca z córką. Grająca rolę córki ukraińska aktorka Sofia Berezovska zdobyła nagrodę indywidualną za profesjonalny debiut aktorski. Ta nagroda bardzo mnie zaskoczyła. Damian Kocur przyznał, że nominacja „Pod wulkanem” do Oskara jest dla niego radością i kłopotem, bo trzeba będzie dodatkowo promować ten film. To fakt, filmowi potrzebna jest dodatkowa legenda. Drugi film zgłoszony do Oskarów, w pełni wyprodukowany przez polską stuosobową ekipę, zdjęcia nakręcono też w Polsce, to wielokrotnie nagrodzona „Dziewczyna z igłą”. Film ten będzie jednak reprezentował kinematografię duńską. Reżyser Magnus von Horn jest absolwentem łódzkiej filmówki (aktualnie wykładowcą na tej uczelni), urodził się w Goteborgu. Jego debiutancki „Intruz” zdobywał nagrody w Szwecji i na festiwalu w Gdyni. W „Dziewczynie z igłą” główne role zagrali duńscy aktorzy: Vic Carmen Sonne, Besir Zeciri i Trine Dyrholm. Ta opowieść osadzona w realiach duńskich tuż po I wojnie światowej nawiązuje do historii seryjnej morderczyni niemowląt Dagmary Overbye, która zabiła więcej niż dwadzieścioro dzieci. Karoline, robotnica w fabryce, próbuje poradzić sobie z przypadkowym uczuciem i niechcianą ciążą. Decyduje się na oddanie dziecka właśnie Dagmar, która nielegalnie pomaga matkom w rzekomym umieszczaniu dzieci w rodzinach zastępczych. Karoline zostaje mamką u Dagmar. W pewnym momencie dowiaduje się o poczynaniach swojej chlebodawczyni. Ten czarno-biały film o nieszczęściu i samotności kobiet jest przejmujący, zrealizowany po mistrzowsku i równocześnie stanowi ważny temat w czasach, w których prawo ciągle nie wspiera kobiet. Są w tym filmie znaczące cytaty ze światowego kina, jest też duch klasyka Ingmara Bergmana.
Dla widzów, którzy lubią biograficzne kino, było w Gdyni kilka filmów: „Idź pod prąd” – historia Eugeniusza „Siczki” Olejarczyka i jego kolegów z Ustrzyk Dolnych, którzy w 1977 roku założyli kapelę KSU, zszokowali lokalną społeczność i Służbę Bezpieczeństwa swoim bezkompromisowym podejściem do kultury rockowej. Reżyserem filmu jest Wiesław Paluch. Siczkę gra Ignacy Liss, a oficera SB z dystansem Piotr Głowacki. Muzyki KSU słucha się dobrze. Również przychylnie przyjęty i nagrodzony długimi brawami został film „Wrooklyn ZOO” w reżyserii Krzysztofa Skoniecznego, czyli opowieść o miłości zbuntowanego maturzysty Kosy – skejtera (w tej roli Mateusz Okuła, najlepszy skejter z Wrocławia), którym opiekuje się dziadek (dobra rola Jana Frycza) i tajemniczej, ale pięknie śpiewającej Romki Zory (Natalia Szmidt). Rzecz dzieje się w mieście, w którym rządzi gang rasistowskich skinheadów. Wątek miłosny z „Romea i Julii” miesza się z kinem agresji. I jeszcze dwa filmy, które na pewno będą miały widzów. Historia rodzinna i opowieść o Jerzym Kuleju, bokserze, którą zabawnie i z pomysłem wyreżyserował Xawery Żuławski. I od razu dodam, że to inne kino niż dotychczasowe filmy tego reżysera. Tytuł: „Kulej. Dwie strony medalu” – Jerzego gra Tomasz Włosok, który dobrze boksuje i tańczy, a jego żonę Helenę urodziwa Michalina Olszańska, natomiast papą Feliksem Stammem jest świetny Andrzej Chyra. No i dobra rola Tomasza Kota jako oficera milicji. Warto wybrać się na ten film. Jest już w kinach. Polecam również opowieść o Simonie Kossak w reżyserii Adriana Panka z udanymi rolami Sandry Drzymalskiej jako Simony i Jakuba Gierszała, który gra Lecha Wilczka, jej wieloletniego przyjaciela. Demoniczna Agata Kulesza w roli matki, która dba o dobre imię słynnej rodziny Kossaków, a równocześnie dręczy Simonę jest też godna uwagi. Urokliwe zdjęcia – nie tylko z Puszczy Białowieskiej – to dzieło Jakuba Stoleckiego. Film ten trafi do kina w listopadzie.
Osobom lubiącym filmy o zwykłych ludziach podpowiadam, że „Wróbel” wyreżyserowany z ironicznym dystansem przez Tomasza Gąssowskiego jest właśnie taki. To historia listonosza z niewielkiej miejscowości, który nagle traci pracę, bo ludzie listów już nie piszą. Jacek Borusiński zdobył Złote Lwy za główną rolę w tym filmie.
Jury nie zauważyło jednego z ważniejszych filmów tego roku i nie doceniło pierwszoplanowej roli Marcina Dorocińskiego „Minghun” jest pełną poezji i wrażliwości, bardzo osobistą opowieścią w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego, reżysera „Ostatniej rodziny” (o Beksińskich) czy „Żeby nie było śladów” (o Grzegorzu Przemyku). Scenariusz napisał Grzegorz Łoszewski, aktualnie nowy prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Ten film zostawia trwały ślad. Niepokój miesza się z wyciszeniem, duchowość ze zwyczajną codziennością. Przeżywanie wielkiej straty po śmierci bliskiej osoby dotyczy właściwie każdego z nas. Jurek (Marcin Dorociński oszczędny w środkach wyrazu i bardzo przekonywający) po tragicznej śmierci córki Marysi zwanej Masią wraz ze swoim teściem Benem, Chińczykiem mieszkającym w Szkocji, mają przygotować rytuał pochówku minghun. W Chinach jest on potajemnie praktykowany w kanionie Huang He (Żółtej Rzeki). Lepszego życie po śmierci można doświadczyć tylko z małżonkiem, zatem zmarłej młodej osobie trzeba znaleźć partnera na drogę do wieczności, a tym samym zorganizować równocześnie ślub i pogrzeb. Dopełnieniem rytuału powinna zająć się rodzina, a ponieważ nie żyje mama Masi, ten obowiązek spada na ojca i dziadka. Ta przypowieść jest o miłości i śmierci, o cierpieniu, o przeżywaniu żałoby przez obu mężczyzn, o poszukiwaniu nadziei i sensu życia. Akcja filmu toczy się niespiesznie, widz ma czas na refleksję. Symboliczne i wyraziste zarazem zdjęcia Kacpra Fertacza wspierają skupienie i kontemplację, otwierają naszą wrażliwość. Polecam ten film.
Polskie kino opowiadało w tym roku również o reżimie białoruskim i wojnie na Ukrainie (wyprodukowano i pokazano w Gdyni kilka filmów), ale nie przekonało mnie siłą przesłania i walorami twórczymi. Wyjątek stanowi prawdziwa historia białoruskich dziennikarzy Igora Iljasza i Kaciaryny Andrejewej (aresztowanej w 2020 roku) opowiedziana przez Mary Tamkovich w filmie „Pod szarym niebem”, za który reżyserka dostała w Gdyni nagrodę w kategorii debiut fabularny.
W nowym tegorocznym Konkursie Perspektywy pojawiały się interesujące propozycje, więc nic dziwnego, że trudno było dostać się na te seanse w Teatrze Muzycznym. Nagrodę Szafirowego Pazura zdobył film „Rzeczy niezbędne” według scenariusza reżyserki Kamili Tarabury i Katarzyny Warnke, odtwórczyni jednej z głównych ról. Ten film wraca do traum z dzieciństwa, do molestowania, wypieranego na siłę. Inspiracją do filmu był reportaż „Mokradełko” Katarzyny Sumiak-Domańskiej.
Chcę jeszcze zwrócić Pastwa uwagę na dwa inne filmy z tego konkursu. Maria Zbąska wyreżyserowała refleksyjną i serdeczną opowieść zatytułowaną „To nie mój film” o ratowaniu związku, który przeżywa kryzys. Gra dwójka aktorów jeszcze nie wyeksploatowanych w polskich filmach: Zofia Chabiera i Marcin Sztabiński. Ta opowieść będzie bliska wielu parom, które przechodzą przez zakręty losu. Nie brakuje więc sytuacji śmiesznych i naprawdę trudnych, ironii i dystansu. Film zdobył nagrodę Złoty Pazur im. Andrzeja Żuławskiego. I drugi film, także rodzinny pt. „Innego końca nie będzie” opowiada historię trójki rodzeństwa i ich matki, którzy po śmierci ojca starają się na nowo ułożyć własne relacje, uporządkować przeszłość. Główna bohaterka Ola (ciekawa Maja Pankiewicz) wraca do domu po dwóch latach nieobecności i okazuje się, że w tym jej rodzinnym miejscu wszystko jest już inne. Powrót do wspomnień z dzieciństwa przy pomocy starych taśm wideo stwarza szanse odbudowania rodzinnych relacji. Debiut Moniki Majorek to emocjonalne kino – wzruszeń tu nie zabraknie. Jego premierę przewidziano w lutym. Warto zapamiętać te tytuły i wybrać się do kina.
Dzisiaj nikt już właściwie nie pamięta wrześniowej atmosfery 49. festiwalu ani gwiazd, które brylowały w tym roku na czerwonym dywanie. Obyło się bez wpadek. Na końcowej gali manifestowano polityczne i światopoglądowe przesłania, ale to tradycja tego festiwalu. Były też miłe chwile. Z rozlicznych dyskusji i debat festiwalowych żadna nie odbiła się głośnym echem, zapewne dlatego, że liczba zdarzeń festiwalowych, konkursów, pokazów okolicznościowych i specjalnych była po prostu oszałamiająca. Czy ilość przeszła w jakość, to zupełnie inna sprawa. Forma polskiego kina zaprezentowana w Gdyni w 2024 roku była słabsza niż w latach poprzednich. A za rok jubileusz – 50. edycja, to na pewno wyzwanie organizacyjne i twórcze. Oby się Gdyni, w tym dyrekcji festiwalu, Gdyńskiej Szkole Filmowej i wszystkim pozostałym organizatorom powiodło.
Alina Kietrys
Fot. Jerzy Uklejewski
Jan P. Matuszyński,
reżyser filmu „Minghun”.
Natalia Bui – aktorka, tancerka, modelka,
która zagrała w filmie „Minghun”
Od lewej: Xawery Żuławski – reżyser konkursowego filmu „Kulej. Dwie strony medalu”, oraz aktor Tomasz Kot.
Aktorka Marianna Zydek na celowniku fotoreportera.
Od lewej: Andrzej Pągowski – artysta grafik, aktor Łukasz Simlat oraz Andrzej Seweryn – aktor teatralny i filmowy, reżyser teatralny.
Allan Starski, polski scenograf filmowy i teatralny, laureat Oscara, gość 49. FPFF oraz jego żona pani Wiesława.
Joanna Łapińska, dyrektor artystyczny 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, oraz Leszek Kopeć, dyrektor FPFF w Gdyni.
Od lewej: Bartosz Gelner oraz Andrzej Chyra – obaj aktorzy zagrali w konkursowym filmie „Kulej. Dwie strony medalu”.
Jacek Borusiński, aktor, współtwórca i członek grupy Mumio, a także najlepszy aktor pierwszoplanowy, wyróżniony na 49. FPFF za główną rolę w filmie „Wróbel”.
Na galę zamknięcia 49. FPFF przybyła marszałek Senatu RP Małgorzata
Kidawa-Błońska wraz z mężem Janem Kidawą-Błońskim, scenarzystą i reżyserem filmowym.
Na galę zamknięcia 49. FPFF przybyła m.in. Aleksandra Kosiorek,
prezydent Gdyni oraz Tomasz Augustyniak, wiceprezydent Gdyni.