Na zdjęciu - Ewa Kruchelska, Beata Koniarska, Monika Kozakiewicz. Fot. Karina Przepersk
Panie w stoczniach
Morze otwiera horyzonty
O stoczniach, stoczniowcach i paniach w przemyśle okrętowym z Beatą Koniarską – wiceprezeską zarządu Stoczni Wojennej, Moniką Kozakiewicz – prezeską zarządu Stoczni Remontowej NAUTA, i Ewą Kruchelską – wiceprzewodniczącą Rady Nadzorczej CRIST, rozmawia Marek Grzybowski, prezes Zarządu Bałtyckiego Klastra Morskiego i Kosmicznego.
Kobiety w stoczniowym biznesie wciąż budzą zdziwienie u wielu osób. A przecież przedstawicielki płci pięknej pracowały od lat na zapleczu administracyjnym i organizacyjnym, w biurach projektowych i w logistyce, w obsłudze suwnic i produkcji pomocniczej stoczni produkcyjnych i remontowych. Rzadziej spotykało się je na stanowiskach kierowniczych, choć w marketingu, służbach finansowych oraz działach normowania stanowiły zawsze liczącą się grupę pracowników stoczni. Od 100 lat w pobliżu tkanki miejskiej Gdyni funkcjonuje nie tylko port morski, ale również stocznia. Stocznia Remontowa NAUTA podtrzymuje tę stoczniową tradycję.
Monika Kozakiewicz: Do biznesu stoczniowego trafiłam przez przypadek i to w trakcie mojej pracy w Warszawie, choć w mojej rodzinie są tradycje pracy w tej branży. Mój tata pracował w Stoczni Szczecińskiej, jest absolwentem technikum budowy okrętów i Politechniki Szczecińskiej.
Na proste pytanie „po co jest stocznia?” najczęściej pada odpowiedź, że stocznie są po to, by budować statki. Rzadko pada odpowiedź, że stocznie zapewniają gospodarce przychody. Jak to wygląda z punktu widzenia bizneswoman?
Monika Kozakiewicz: Stocznia, jak każde inne przedsiębiorstwo, jest po to, aby generować zyski dla swoich właścicieli. Z jednej strony, pięknym efektem pracy zespołu ludzi jest stworzenie fizycznego obiektu – statku czy okrętu. Z drugiej strony, z perspektywy biznesowej, firma musi zarabiać, budując lub remontując te jednostki. Mamy więc dwa spojrzenia – oczyma obserwatorów pracy stoczni oraz z perspektywy klientów i organizacji biznesowych. Stocznie są ważnym elementem gospodarki morskiej jako podmioty kreujące rynek pracy nie tylko dla siebie, ale dla wielu firm kooperujących ze stoczniami. Myślę, że śmiało możemy powiedzieć, iż gospodarka morska jest kołem zamachowym przedsiębiorczości województwa pomorskiego.
W marketingu zwraca się uwagę, by produkt odpowiadał klientowi. Dotyczy to zarówno remontów statków, jak i produkcji. Jak postrzegają to osoby, które do przemysłu stoczniowego trafiły spoza branży?
Ewa Kruchelska: Pieniądze na produkcję statków musi mieć zamawiający. Stocznia musi sprawdzić, czy te środki są dostępne – czy zleceniodawca ma fundusze na budowę jednostki. Najczęściej stocznia realizuje zamówienie z kapitału armatora.
Stocznia produkcyjna potrzebuje również wsparcia bankowego w formie gwarancji kontraktowej. Bez takich gwarancji trudno finansować produkcję. Od kiedy działa Korporacja Kredytów Eksportowych, finansowanie eksportu stało się znacznie łatwiejsze.
Przypomnijmy, że CRIST od lat specjalizuje się w statkach i konstrukcjach innowacyjnych. Ma na swoim koncie niedawno przekazany operatorowi cud techniki stoczniowej – ponton NB 100 FLC, wielofunkcyjny statek do budowy najdłuższego podwodnego tunelu zanurzeniowego na świecie między Niemcami a Danią. W ciągu 35 lat działalności w CRIST wykonano ponad 500 projektów.
Ewa Kruchelska, wiceprzewodnicząca Rady Nadzorczej CRIST S.A. Fot. Karina Przeperska
Nasze stocznie produkcyjne i remontowe funkcjonują generalnie na rynku międzynarodowym. Żeby wyprodukować statek lub go wyremontować, potrzebne są kompetencje. Dziś każdy statek czy okręt to produkt innowacyjny o specyficznych cechach. Jaka jest rola menedżerki w tworzeniu zbiorowych kompetencji stoczni?
Beata Koniarska: PGZ Stocznia Wojenna jest dość nietypowa. Budujemy okręty, jakich dotąd w Polsce nie budowano. Do niedawna nasza stocznia skupiała się na remontach i modernizacji okrętów Marynarki Wojennej RP. Kilka lat temu zmieniliśmy kierunek rozwoju i stajemy się stocznią nowych budów.
PGZ Stocznia Wojenna kontynuuje tradycje stoczni działających dla Marynarki Wojennej RP jeszcze przed wojną, co czyni ją najstarszą polską stocznią. Obecnie wkraczamy w nowy etap, budując fregaty w ramach programu „Miecznik”.
Budowa kompetencji jest naszym głównym zadaniem. To, co nas wzmacnia jako firmę, to zrozumienie roli mieszanych zespołów. Aby się rozwijać, potrzebujemy różnorodnych umiejętności i współpracy zarówno kobiet, jak i mężczyzn.
A kompetencje są niezbędne właśnie w budowie fregat. Są one jednym z najważniejszych elementów programu budowy okrętów dla Marynarki Wojennej RP. Przy tej okazji nasuwa się zawsze pytanie, kto buduje okręty. Kobiety w Stoczni Wojennej? To dla przeciętnego odbiorcy brzmi wciąż egzotycznie.
Beata Koniarska: Rzeczywiście, branża stoczniowa, szczególnie zbrojeniowa, często kojarzy się głównie z mężczyznami. My pokazujemy, że tylko poprzez szeroką współpracę na wielu poziomach i pracę mieszanych zespołów możemy osiągnąć najlepsze wyniki.
W naszym zarządzie największym ekspertem od samych budów jest oczywiście prezes Marcin Ryngwelski. Ja dołączyłam do zespołu, wnosząc ponad dwudziestoletnie doświadczenie w rozwoju rynków międzynarodowych, co jest dla Stoczni Wojennej szczególnie ważne w przypadku projektów takich jak Miecznik, które realizujemy z największymi światowymi graczami rynku zbrojeniowego. Dopełnieniem naszego zespołu jest Dariusz Denis, który odpowiada za kwestie finansowe, zapewniając stabilność ekonomiczną naszych ambitnych projektów. Przeniesienie wiedzy i praktyk z innych sektorów może tylko wzbogacić rozwój naszych pracowników.
Jeśli chodzi o budowę kompetencji i rozwój stoczni, bardzo istotna jest dla nas zmiana sposobu postrzegania przemysłu stoczniowego. Chcemy, żeby mieszkańcy Gdyni i całego Pomorza wiedzieli, że stocznie są ważną częścią gospodarki regionu. Staramy się zachęcać młodych ludzi do pracy w przemyśle okrętowym. Chcemy dotrzeć do tych, którzy zastanawiają się nad wyborem ścieżki zawodowej. Podkreślamy, że stocznia to miejsce, gdzie można realizować swoje ambicje i znaleźć ciekawe możliwości rozwoju.
Ewa Kruchelska: Trzeba podkreślić, że mamy wysokie kompetencje w polskim przemyśle okrętowym. Jest wielu Polaków o doskonałych umiejętnościach stoczniowych i inżynieryjnych, bo uczelnie wciąż kształcą inżynierów. Musimy się teraz skupić na tym, jak zatrzymać tych specjalistów w Polsce albo jak zachęcić ich do powrotu z zagranicy.
Znakiem czasu jest likwidacja Wydziału Budowy Okrętów na Politechnice Gdańskiej, który najpierw przemianowano na Wydział Oceanotechniki.
Ewa Kruchelska: Bardzo ważne jest tworzenie wizerunku stoczni jako atrakcyjnego miejsca pracy dla młodzieży. Przez lata pokutował obraz stoczni jako firm z problemami finansowymi. Stocznie, które reprezentujemy, mają dobrą pozycję na rynku. Realizujemy wiele zaawansowanych, specjalistycznych i innowacyjnych projektów. W naszych stoczniach inżynierowie i technicy mają kontakt z najnowocześniejszymi technologiami. Polskie stocznie wprowadzają najnowsze rozwiązania techniczne wymagane przez rynek. Trzeba zmienić wśród młodych ludzi obraz stoczni jako miejsca, gdzie wykonuje się proste konstrukcje w trudnych warunkach, w kufajce na zewnątrz. Oczywiście takie prace też istnieją, ale coraz częściej wykonuje się je w zamkniętych przestrzeniach. Na przykład w Stoczni Wojennej powstała nowa hala kadłubowa, w której będą prowadzone prace przy budowie okrętów.
Wszystkie stocznie zmieniają technologię produkcji. Praca stoczniowca musi być coraz bardziej ekologiczna i mniej uciążliwa dla otoczenia, także ze względu na wymagania środowiskowe. Działamy w stoczniach położonych w centrach miast, dlatego staramy się ograniczać nasz wpływ na otoczenie.
Stocznia Remontowa NAUTA. Fot. Materiały własne
29 czerwca stocznie zorganizują w Gdyni Paradę na Dzień Stoczniowca wraz z całym środowiskiem stoczniowym. Inicjatywa pojawiła się znacznie wcześniej niż w tym roku. Jaki jest jej cel?
Beata Koniarska: To coś, o czym powinniśmy otwarcie mówić. Ciągle wracam do idei Dnia Stoczniowca i Dnia Gospodarki Morskiej. Wyszliśmy z taką inicjatywą do innych stoczni i innych firm szeroko pojętej branży morskiej i spotkała się ona z dużym zainteresowaniem. Naszym sukcesem będzie dotarcie z naszym przekazem do szerokiego grona odbiorców. W ten sposób przełamiemy wiele stereotypów i zrobimy coś dobrego zarówno dla branży, jak i dla młodych ludzi, którzy nie zdają sobie często sprawy, że w tym sektorze mogą znaleźć znakomite i perspektywiczne miejsca pracy.
Ewa Kruchelska: Gdynia jako miasto musi uwierzyć, że jej fundamentem jest przemysł morski, zwłaszcza stoczniowy. Zawsze mówiło się o Gdyni i porcie, ale to jest Gdynia, port i stocznie.
Beata Koniarska: Paradę zorganizujemy wspólnie z całym środowiskiem morskim. Chcemy pokazać nowe możliwości przemysłu stoczniowego i zmienić myślenie o stoczni jako miejscu kojarzoną tylko z ciężką pracą fizyczną. Chcemy pokazać szerszej publiczności, że tworzymy innowacyjne, zaawansowane produkty, które sprzedają się na światowych rynkach. Jesteśmy katalizatorami zmian zarówno w technologii, jak i w gospodarce.
Bardzo zależy nam na dotarciu do jak największej liczby osób i pokazaniu, jak rozwinęły się stocznie i jak atrakcyjny jest obecnie kierunek okrętowy. Chcemy pokazać, że polski przemysł stoczniowy radzi sobie dobrze.
Wydaje mi się, że większym problemem jest budowanie kompetencji na poziomie kształcenia zawodowego, techników i monterów. Słyszy się, że brakuje dobrych spawaczy z uprawnieniami, dobrych monterów rurociągów, specjalistów od układania na statkach kabli, monterów elektroniki okrętowej, kadłubowców. Jak z problemem kadr zawodowych radzą sobie gdyńskiej stocznie?
Monika Kozakiewicz: Brak kadr oraz starzejące się nasze własne zasoby ludzkie to poważny problem, z którym wszystkie nasze firmy zmagają się. Od wielu lat współpracujemy z zespołem szkół zawodowych w Kłaninie. Powstały tam klasy kształcące monterów kadłubów i monterów rurociągów maszynowych. Niestety, z niepokojem obserwuję, że coraz mniej młodzieży interesuje się nauką w tych klasach. Oferujemy program stypendialny, ale mimo to widzimy, że coraz mniej młodych ludzi decyduje się na tę ścieżkę.
Ewa Kruchelska: Duży wpływ na to, co dzieje się z wynagrodzeniami i szybkim wzrostem płacy minimalnej. To niekorzystnie zmienia pozycję stoczni na rynku pracy. Wcześniej stocznie były miejscem, gdzie mimo trudnych warunków, zarabiało się stosunkowo dobrze. Teraz widzimy, że poziomy wynagrodzeń w całej gospodarce zaczynają się wyrównywać. Przez to młodzi ludzie rzadziej wybierają pracę w stoczni. Wolą zajęcia z mniejszą odpowiedzialnością, cenią równowagę między pracą a życiem prywatnym, co w stoczniach czasem trudno osiągnąć. Myślę, że młodzież nie ma świadomości, jak wygląda dziś praca w stoczni – że nie jest już taka ciężka jak kiedyś.
Monika Kozakiewicz, prezeska Zarządu Stoczni Remontowej NAUTA S.A. Fot. Karina Przeperska
Stocznie to nie tylko doki i nabrzeża, hale produkcyjne i biura, to również skomplikowana infrastruktura techniczna, dźwigi, suwnice i urządzenia do transportu elementów i konstrukcji. Budowa i remonty statków i okrętów to skomplikowane projekty organizacyjne, techniczne i logistyczne. Bez udziału kobiet na wszystkich szczeblach produkcji nie dałoby się dzisiaj zrealizować zapewne żadnej budowy lub modernizacji statku lub okrętu. Rola menedżerek to również misja, żeby zmienić ten system myślenia, że stocznia to domena panów.
Monika Kozakiewicz: To, że zajmujemy takie stanowiska w naszych firmach, pokazuje, że nie tylko my, ale szersze grono osób dostrzegło potrzebę różnorodności. Staramy się podkreślać, że zróżnicowane zespoły są bardziej kreatywne i skuteczniej rozwiązują złożone problemy.
Beata Koniarska: Przemysł stoczniowy potrzebuje utalentowanych ludzi niezależnie od płci, zwłaszcza w obliczu wyzwań demograficznych. Widzimy dużą lukę między dwudziestolatkami a pięćdziesięciolatkami, którą trzeba wypełnić. Mamy jeszcze w stoczniach osoby z dużym doświadczeniem, ale za piętnaście lat nie będą miały komu przekazać swojej wiedzy.
Musimy więc już teraz zachęcać młodych ludzi – i ich rodziców także – do zmiany spojrzenia na przemysł stoczniowy, pokazując jak bardzo zmienił się on w ostatnich latach i jak atrakcyjnym miejscem pracy się stał. Większy udział kobiet pozwala wykorzystać pełen potencjał dostępnych na rynku kompetencji.
Ewa Kruchelska: Nie ma już takiego myślenia, że są zawody typowo męskie i typowo kobiece. Kobiety lubią nowe wyzwania. Problem leży raczej w otoczeniu, które zniechęca do podejmowania pracy w stoczniach.
Monika Kozakiewicz: Jesteśmy dowodem na to, że kobiety mogą dobrze funkcjonować w tym biznesie i sprawdzać się na różnych stanowiskach. W Stoczni Nauta pracuje wiele kobiet na stanowiskach kierowniczych – m.in. dyrektorka finansowa, kierowniczka działu jakości, szefowa działu konstrukcyjnego, mamy też panią pracującą jako budowniczy. To wykształcone inżynierki i specjalistki w swoich dziedzinach. Kobiety wprowadzają w stoczni równowagę, uzupełniają męskie podejście. Tworzą atmosferę, w której zespół pracuje skuteczniej.
Czy ten kobiecy pierwiastek na dobre wrósł w świadomość stoczniowców? A może stoczniowcy już to wiedzą, ale wiedza społeczeństwa na temat wkładu kobiet w produkcję i remonty statków jest wciąż nikła?
Beata Koniarska: Obecność kobiet w zarządach sprawia, że mężczyźni stopniowo dostrzegają ich realny wkład w rozwój organizacji. Proces ten zaczął się w Europie około piętnastu lat temu – zetknęłam się z nim, pracując w Niemczech, gdzie coraz więcej kobiet zajmowało wysokie stanowiska kierownicze. Na początku mężczyźni często twierdzili, że kobiety znajdują się na tych stanowiskach tylko ze względu na modny trend, a nie faktyczne umiejętności. Przez wiele lat kobiety były odsuwane od niektórych stanowisk, a czasem same nie wierzyły w swoje możliwości, co skutkowało ich mniejszą liczbą na kierowniczych pozycjach.
Wprowadzenie mechanizmów takich jak parytety – zwolenniczką, których osobiście swego czasu nie byłam – pomogło zwiększyć liczbę kobiet w zarządach. Teraz widzimy, że mężczyźni przekonują się, iż kobiety nie są tylko „kwiatkiem do kożucha”, ale wnoszą rzeczywistą wartość. To pozytywna zmiana – najpierw trzeba było niejako wymusić większą obecność kobiet na wysokich stanowiskach, by ci, którzy tam zawsze byli, zrozumieli, że to przynosi korzyści. Nie chodzi tylko o liczbę kobiet w zarządzaniu, ale o to, że wszyscy na tym zyskują.
Beata Koniarska – wiceprezeska Zarządu PGZ Stoczni Wojennej. Fot. Karina Przeperska
Jakie są perspektywy polskiego przemysłu okrętowego?
Monika Kozakiewicz: Statki będą pływać i będą wymagać remontów. A ich liczba rośnie. Jeśli w Polsce będą produkowane statki, to więcej będzie również remontów. A my w Naucie stale się rozwijamy. Wykonujemy nie tylko standardowe remonty, ale także liczne modernizacje statków. Uważnie śledzimy nowe wymagania, jakie Międzynarodowa Organizacja Morska będzie nakładać na armatorów, oraz kierunek dyskusji o pakiecie Fit for 55. Z tym wiąże się rozwój naszych usług modernizacyjnych. Duże nadzieje pokładamy w rozwijającym się w Polsce sektorze offshore.
Ewa Kruchelska: Przemysł stoczniowy daje coraz lepsze perspektywy dla stoczni budujących statki. Jest coraz więcej zamówień – mamy kontrakty na wiele lat do przodu. Znacznie poprawiliśmy logistykę, planowanie i organizację wykorzystania naszych możliwości produkcyjnych. To nasze główne zadanie na najbliższe miesiące i lata. Chodzi o dobre planowanie kontraktów i lepsze wykorzystanie potencjału, który mamy. Kontraktów jest dużo. Cała Europa zamawia różne rodzaje statków. Powstają zaawansowane jednostki do specjalnych inwestycji, jak tunel między Danią a Niemcami. Dobrze rozwija się też rynek statków pasażerskich i sektor offshore.
Beata Koniarska: Stocznia Wojenna buduje dla Polski i jej obrony, z czego jesteśmy bardzo dumni. Uczestniczymy w ważnym przedsięwzięciu. W grudniu ubiegłego roku podpisaliśmy umowę na kolejny projekt – budowę okrętu ratowniczego dla Marynarki Wojennej RP. Przygotowujemy się do programu „Ratownik” i do włączenia naszej stoczni w ważny program „Orka”.
Co prawda nie będziemy budować okrętów podwodnych, ale chcę podkreślić istotną kwestię – te okręty będą wymagać remontów i bieżącego wsparcia technicznego. Jako stocznia, we współpracy z Marynarką Wojenną, wierzymy, że po wybudowaniu tych nowoczesnych okrętów powinniśmy zapewniać im wsparcie przez cały okres użytkowania. Stocznia będzie tym miejscem, do którego okręty mogą wpływać przez cały cykl ich życia, czyli około 30-40 lat. Mówimy o wprowadzeniu nowego podejścia do remontów i modernizacji okrętów, czego wcześniej w Polsce nie było, a co uznajemy za niezbędne dla utrzymania gotowości bojowej naszej floty.
W PGZ Stoczni Wojennej budujemy nie tylko okręty – budujemy coś znacznie większego i ważniejszego – bezpieczeństwo morskie Polski. To nasza misja i zobowiązanie, które pozwala nam wychodzić poza ramy standardowego myślenia o przemyśle stoczniowym i nadaje naszej pracy dodatkowy, głębszy sens.
CRIST S.A., Gdynia. Fot. Materiały własne
Przemysł stoczniowy w Gdyni nie umarł, mimo wielu zapowiedzi. Ma jednak wciąż słabą siłę przebicia nawet w najbliższym otoczeniu, nawet w Gdyni, nie mówiąc już o szerszej perspektywie. A przecież produkcja i remonty statków i okrętów idą pełną parą. Stocznie mają kontrakty i potencjał. Wciąż się modernizują. Produkują jednostki o najwyższym stopniu innowacyjności. Przebudowują statki i okręty do najwyższych standardów. I co najważniejsze zapewniają produkcję na eksport. Mają więc swój wymierny wkład w tworzenie dodatniego bilansu handlowego i zasilania budżetu państwa. I co równie ważne, istotny wkład w utrzymaniu pozycji konkurencyjnej polskich stoczni mają kobiety na wszystkich poziomach organizacyjnych.
Stocznia Wojenna. Fot. Materiały własne