POWRÓT/WSTECZ
„Mistrz i Małgorzata” w Muzycznym w Gdyni. Józefowicz poszalał… i splajtował artystycznie 


„Mistrz i Małgorzata” w Muzycznym w Gdyni
Józefowicz poszalał… i splajtował artystycznie 

Na tę premierę w Teatrze Muzycznym w Gdyni czekałam wyjątkowo długo. Pandemiczna przerwa (i mam nadzieję, że tylko ona) spowodowała, że Muzyczny na długo zniknął z kulturowego obiegu Trójmiasta. Przygotowania więc do przeniesienia na scenę Muzycznego „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa, kultowej powieści mojego pokolenia, oczywiście zapowiadało wydarzenie. Na wrześniową premierę przybyli niemal wszyscy, nawet ci, którzy dawno nie bywali w innych teatrach.

Zaczęło się ostro. Pierwsze odsłony świetnie wprowadzają główne wątki powieści: biblijny – dzieje Jeszui (Maciej Glaza) i prokuratora Judei Poncjusza Piłata (dobrze ustawiony Krzysztof Kowalewski w przejmujących songach), który wbrew swoim przekonaniom skazuje Jeszuę na śmierć i potem dręczą go wyrzuty sumienia z powodu własnego tchórzostwa; groteskowy obraz stalinowskiej Moskwy lat 30., z panoszącym się donosicielstwem, gdzie niepokornych umieszcza się w szpitalu psychiatrycznym; oraz dobrze wprowadzony trzeci wątek – diabelski, czyli Woland (na premierze gościnnie Robert Gonera, stonowany i dostojny, choć niewielkiego wzrostu ten szatan, ale dobrze śpiewający) i jego świta: Azazello (wyrazisty Aleksy Perski), kot Behemot, Korowiow – Fagot (świetna komiczno-ironiczna i nieprzeszarżowana rola Marka Sadowskiego) i Hella (dobrze śpiewająca Karolina Trębacz). To oni w stalinowskiej, opresyjnej Moskwie mają zorganizować bal u szatana. To oni będą demaskować zło i napiętnowywać podłych. Ale w takim totalitarnym mieście-państwie nawet szatan Woland ma kłopoty, choć oczywiście próbuje działać. Libretto Jurija Riaszencewa jest pomysłowe i zachowuje wszystkie główne watki z Bułhakowskiej powieści, tłumaczenie Olgi Stokłosy poprawne, tekstów piosenek Andrzeja Poniedzielskiego słucha się dobrze. Brak jedynie Małgorzaty w pierwszej części spektaklu, a zepchnięcie namiętnych uczuć Mistrza (Jakub Brucheiser naprawdę w dobrej artystycznej formie) na drugi plan zmienia proporcje. Co prawda, Małgorzata odwzajemnia uczucia w drugiej części widowiska, jednak wielka namiętność Mistrza nie robi już takiego wrażenia. Jego opowieść o miłości do Małgorzaty, którą przekazuje poecie Iwanowi Bezdomnemu (dramaturgicznie dopracowana rola Mateusza Deskiewicza), jest mniej wiarygodna.

Pierwsze odsłony spektaklu w Muzycznym są znaczące i brawurowe. Sceny z Jeszuą i Piłatem – tajemnicze, natomiast totalitarna Moskwa – z rozmachem. Wykorzystanie historycznych materiałów wideo i zręczne połączenie ich ze sceniczną akcją w pierwszej części spektaklu bardzo dobre. Zespół Muzycznego jak zwykle w scenach zbiorowych jest porywający: świetne układy taneczne (choreografia Janusz Józefowicz), doskonale przygotowany chór (Agnieszka Szydłowska) i ciekawi soliści. Pomysłowa scenografia Andrzeja Worona z bardzo dobrym wykorzystaniem sceny obrotowej pozwala bezszelestnie niemal łączyć różne światy – biblijny z sowiecką dyktaturą i z szatańskimi opowieściami. Ciekawe i różnorodne kostiumy Klaudii Filipiak, oddające czas epoki pokazywanej w powieści Bułhakowa, dodają spektaklowi smaku i energii. Więc pomysły inscenizacyjne zyskują aplauz publiczności. Teatr wypełniony po brzegi, muzyka Janusza Stokłosy zjednuje sobie słuchaczy. Kompozytor bardzo ciekawie przeplata nastroje. Dobrze brzmiąca orkiestra (kierownictwo muzyczne Dariusz Różankiewicz i Janusz Stokłosa – brawo!) i stylizowane aranżacje songów śpiewanych przez aktorów budują nastrój spektaklu. Wydaje się, że do wielkiego sukcesu „Mistrza i Małgorzaty” już tylko dwa kroki… Ale następuje część druga po długim antrakcie. I kompletna zmiana wartości spektaklu. Reżyser zapomniał, że przedstawianie reżyseruje się do końca. Józefowicz artystycznie splajtował: zniknął dobry teatr i dobry gust.

 W scenach animowanych naga Małgorzata (na premierze w tej roli Beata Kępa, choć zapowiadano Maję Gadzińską, ale ponoć nie zrealizowano z nią do premiery filmowych animacji. Zabrakło czasu?) A więc przez długie filmowe minuty fruwa na ekranie Małgorzata. Ta animacja trwa i trwa, tylko nie wiadomo po co. Małgorzata niczym latająca czarownica niekształtna i jakaś odpychająca, choć aktorka w rzeczywistości jest ładna i zgrabna. Ponowne wejście aktorów na scenę po kiczowatej animacji (nieudane dzieło syna Józefowicza – Kuby) nie buduje już tego napięcia z części pierwszej spektaklu, choć duetów miłosnych Mistrza i Małgorzaty słucha się z przyjemnością. Bal u Wolanda z agresywną golizną i zbędnym kiczowatym wulgaryzmem rodem z marnych nocnych klubów nie robi artystycznego wrażenia.

Ponoć Janusz Józefowicz ma korygować spektakl „Mistrz i Małgorzata” i od nowa porozumieć się z aktorami. O tym konflikcie już pisano i mówiono głośno. Może zacząłby właśnie od pracy nad częścią drugą. Nadmiar związków rodzinnych w działaniach artystycznych może nie służyć przedstawieniu i teatrowi. Warto o tym pamiętać.

Alina Kietrys

 

W psychiatryku.

 

Piłat - Krzysztof Kowalewski.

 

Scena zbiorowa.

 

 

 

Fot. materiały prasowe

 

POWRÓT/WSTECZ