POWRÓT/WSTECZ
Mamy nie tylko hity

Teraz, kiedy już tyle wyburzono, przypomniano sobie, że jednak coś na terenach dawnej stoczni było zabytkiem. Konserwator się obudził. Zaangażowani mieszkańcy krzyczeli już wcześniej, ale jakoś mało skutecznie. Ich głos marnie docierał do rządzących w Gdańsku demokratów. Ostatnio w ramach wykładów Solidarności, a było to już dwudzieste pierwsze spotkanie, zręczny esej o obcowaniu wobec kryzysu wspólnotowości wygłosił dr Krzysztof Czyżewski, współtwórca ośrodka „Pogranicze – sztuk, kultur i narodów” z Sejn, który bardziej bawił się parabolą kulturową niż analizą współczesności. Ale nie zawiedli wierni słuchacze. Uzupełnili literacko-antropologiczne fascynacje „praktyka idei” o fakty z codzienności. ECS żyje intensywnie. Przez kilka dni było miejscem hołdów wobec Andrzeja Wajdy – reżysera z Oscarem za całokształt i żywego symbolu naszych czasów. Byli (i pewnie będą) w ECS młodzi gniewni – antykomunistyczni aktywiści z Krzysztofem Skibą na czele, były koncerty, spotkania, konferencje, edukacja. Ruch, ruch i jeszcze raz ruch. Ale w ECS dużo przestrzeni.

 

IMG 1359


W Gdańskim Teatrze Szekspirowskim też duży ruch, ale ciasno, szczególnie masakrycznie w szatniach i... kiepsko z akustyką. Nie mogę pojąć, jak można zaprojektować TAKI teatr bez świadomości, że będzie się w nim mówiło ze sceny. Tylko wrzaski dobrze docierają. Mikroporty (mikrofony bezprzewodowe nagłowne) nie ratują sytuacji, a poza tym wyglądają beznadziejnie, bo druty pętają się przy twarzach artystów. Część teatrów, które gości szekspirowski przybytek, używa tego sprzętu tylko w Gdańsku, więc aktorzy mają kłopoty eksploatacyjne. Ale nasz szacowny gmach (kochany przez architektów, a krytykowany przez gdańszczan) ratuje się świetnie pomyślaną działalnością edukacyjną i impresaryjną. Publiczność kupuje to znakomicie. Na spektaklach komplety, bo propozycje pomysłowe i różnorodne. Są gwiazdy – te znane z seriali telewizyjnych i filmów. Z takim atutem przyjechał krakowski Teatr Bagatela. Trzy spektakle zdominowała piękna, zgrabna, rudowłosa i ciągle taka sama Magdalena Walach (serial „M jak miłość”). Teatr Nowy z Poznania wstrząsnął „Prezydentkami” Wernera Schwaba – autora fekalnego, wyklętego, alkoholika-samobójcy (żył trzydzieści pięć lat), który w dramatach rozlicza własne domowe obsesje i koszmary. To było przedstawienie majstersztyk. Przeestetyzowana sztuka Doroty Masłowskiej „Kochanie, zabiłam nasze koty” nie wzbudziła już takiego aplauzu, choć skomplikowana inscenizacyjnie i pomysłowa plastycznie. Niestety, tekst nudny i zbyt publicystyczny o naszym zwariowanym świecie. Swoimi spektaklami (wszystkie w reżyserii Agnieszki Korytkowskiej-Mazur) poruszył do żywego Teatr Dramatyczny im. Węgierki z Białegostoku, a szczególnie „Sońką” według powieści (z 2014 roku) Ignacego Karpowicza, pisarza rodem z Białostocczyzny. To opowieść o wydarzeniach z sierpnia 1941 roku, kiedy Sonia z Podlasia poznaje Joachima, esesmana – mordercę Żydów i miejscowej ludności. Sońka zakochuje się w Niemcu bez pamięci, fizycznie wsiąka, rodzi mu dziecko. Jej późniejszy mąż Misza będzie o „tamtą miłość” wściekle zazdrosny do końca życia. W tym dziwnym mikrokosmosie rozgrywa się akcja spektaklu. O wydarzeniach z przeszłości Igorowi, reżyserowi z Warszawy, opowiada dziewięćdziesięcioletnia, nawiedzona Sonia. To spowiedź – antybaśniowa, oczyszczenie, ale nie wymazanie z pamięci. Paraboliczna, symboliczna, liryczna i piękna opowieść. Wielkiej urody przedstawienie, przepojone namiętnymi uczuciami i wrażliwością, a przede wszystkim znakomitym (naprawdę!) aktorstwem i mądrą reżyserią, bez niepotrzebnych prowokacji, ale wielowarstwową. Świetna i poruszająca jest Svetlana Anikiej jako stara Sonia i Misza – Aleś Malčanaŭ. Oboje gościnnie w tym przedstawieniu, ale nadali mu najwyższą formę.

 

Sonka Teatr Dramatyczny w Bialymstoku fot Bartek Warzecha


Wyszłam po spektaklu w ciemny gdański wieczór. Spojrzałam na wygaszony gmach Teatru Wybrzeże. Nie mogłam nie pomyśleć: „chcę takiego teatru w Gdańsku”. Mądrego, myślącego, poruszającego i wstrząsającego. Finałowy kadisz był jak przywracanie sumienia.


A następnego dnia przeczytałam na jednym z trójmiejskim portali dyskusję. Temat: czy aktorzy w naszych wybrzeżowych teatrach powinni rozbierać się na scenie i na golasa poruszać publikę. Czy panowie dobrze wabią publiczność brzuchami i zwisami ozdobnymi, a panie cellulitem, bo wszak aktorzy są „cieleśni” (eureka!), a reżyserzy rzadko bywają estetami w świecie brzydoty, lubią natomiast prowokować. Czy młodzi chłopcy na scenie słusznie epatują nie tylko torsem, a dziewczyny nie tylko pupą? Śmieszą mnie takie dyskusje, nawet z udziałem teatralnych krezusów.


Może by tak podyskutować o aktorstwie, reżyserii i repertuarze? I o knotach, które pojawiają się zbyt często. I może już pora wyjaśnić, dlaczego karmi się nas – widzów, byle jaką przeciętnością albo szprycuje doraźną modą i środowiskowymi koteriami. Osobiście mam dosyć! Nie chcę się zastanawiać, dlaczego wśród deszczu nagród teatralnych za rok 2015 ani jedna kropla nie spadła na „Sońkę” z białostockiego teatru? Cóż… Prowincja nie podoba się krytycznej „warszawce”, która wyznacza standardy i krytykuje choćby w „Wysokich Obcasach” „nieswoich” ile wlezie, a może nie odpowiada wszechwiedzącym reżyserka, która nie gnieździ się w stajni Augiasza? Publiczność w GTS oklaskiwała „Sońkę” na stojąco. I miała rację!


Alina Kietrys

POWRÓT/WSTECZ