POWRÓT/WSTECZ
Mam coraz więcej klientów i to mnie naprawdę cieszy

Mam coraz więcej klientów i to mnie naprawdę cieszy
Rozmowa z Adamem Bojanowskim – właścicielem firmy, prezesem i założycielem fundacji „W Zaciszu”

Biuro nieruchomości, które Pan prowadzi i którego jest pan właścicielem, nazywa się „Działki budowlane w Zaciszu” w Cewicach. Czy to Pana strony rodzinne?
Tak, to moje miejsce rodzinne w sercu Kaszub. Jestem zameldowany w Pieskach w powiecie lęborskim, tam mieszka moja mama, tam się urodziłem. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, mam sześć sióstr, które teraz rozjechały się po świecie. W naszym domu rodzinnym rozmawiało się po kaszubsku. W szkole byłem aktywny zawsze, organizowałem różne spotkania, a ponieważ rodzice przekazali mi 17-hektarowe gospodarstwo w 2009 roku, musiałem wymyślić sposób na dobre gospodarowanie. Ale ja byłem niespokojnej natury i zanim osiadłem – podróżowałem. Przez dziesięć lat mieszkałem i pracowałem w sześciu krajach. A kiedy już wróciłem, zacząłem serio traktować gospodarowanie i zacząłem dokupować ziemię. Zacząłem w 2014 roku kupować ziemię rolną za pieniądze zarobione za granicą, ale również częściowo na kredyt. Wiele osób nie rozumiało, po co ja to robię, nawet niektórzy się trochę ze mnie podśmiewali. I prawdę powiedziawszy, na początku nie miałem żadnych planów na te ziemię. Hodowałem gęsi, próbowałem upraw ekologicznych i w dalszym ciągu ta moja rodzinna ziemia jest uprawiana, ale już teraz nie robię tego sam. Pomagamy sobie w tej okolicy po sąsiedzku. I to jest dobra współpraca.

A kiedy postanowił Pan sprzedawać posiadaną ziemię na działki?
Zbiegło się to z pandemią covidową i myślę, że dla mojej działalności był to strzał w dziesiątkę. Wtedy właśnie ludzie zaczęli gwałtownie szukać miejsca do życia poza miastem. Szukali swojego drugiego miejsca gdzieś na wsi, w spokoju, w ciekawym krajobrazie. Był to już również czas inflacji i wiele znaków zapytania było przed nami. Pamiętam, jak sam się zastanawiałem, co teraz będzie z inwestycjami, z nieruchomościami i czy ludzie będą w tym momencie coś kupować. Zaryzykowałem. I wtedy się okazało, że sporo jest osób, które cenią sobie spokój i fakt, że mogą swobodnie wyjść do lasu i nikt im tego nie zakaże. Szukali bezpiecznych miejsc. Zacząłem więc działać. Jeden warunek mam taki własny. Dotyczy on zachowania ojcowizny. To nie jest ziemia na sprzedaż. Sprzedaję tylko tę ziemię, którą kupiłem.

Stwarza Pan kupującym ciekawe możliwości finansowe, m.in. kupowanie ziemi na raty.
Wiem, że część osób nie ma gotówki, żeby kupić ziemię, ale skoro o tym marzą, a ja mogę im pomóc formalnie i ułatwić działania finansowe, to chcę to robić. Ja po prostu chcę ludziom pomagać. Jako pierwsze sprzedawałem te działki, które kupiłem w sąsiednich gminach: w Nowej Wsi Lęborskiej, w gminie Łęczyce. Mam też działki w powiecie wejherowskim i na Mazurach, a także jedną daleko od cywilizacji w powiecie bytowskim, taką schowaną w lesie nad rzeką. Mam łącznie około 400 działek. Sprzedaję kilka działek rocznie. Przygotowuję się do tego solidnie, współpracując z władzami gmin. Moje działki są w dość odludnych miejscach i miałem nawet pewne obawy, czy znajdę nabywców. Miałem jednak szczęście, bo one są nieźle zabezpieczone w infrastrukturę, np. linię elektryczną i stacje uzdatniania wody, pomagam też w odrolnieniu tych działek. A teraz, dzięki nowej obwodnicy kaszubskiej, czas dojazdu do tych działek bardzo się skrócił. Buduje się aktualnie jeszcze nowy 22-kilometrowy odcinek lęborski, co skróci czas dojazdu do tych działek, które oferuję. Mam też dwanaście mieszkań „W Zaciszu”, których wynajmem też się zajmuję. „W Zaciszu” to nazwa mojej firmy, ale też fundacji, którą prowadzę. 

Wróćmy do tych Pana form kredytowania zakupu działek.
Zacznijmy od tego, że na wolnym rynku działki kosztują około 200 tys. zł. A u mnie ten koszt to około 70 tys. zł. Moje finansowanie jest bezpośrednie, bez banków i bez pośredników. Sprzedaję działki na raty. Spisujemy umowę notarialną. I spłatę takiej działki rozkładamy np. na rok, dwa lub trzy lata. I mój klient od początku wie, że w przypadku rocznej spłaty to koszt działki wynosić będzie 90 tys. zł, na dwa lata – 105 tys. zł, a na trzy lata – 120 tys. zł. To są kwoty do negocjacji. W tych kosztach jest ryzyko finansowe, inflacja na poziomie ok. 20 procent. Zabezpieczeniem jest oczywiście nieruchomość. Chciałbym, żeby ludzie bez zdolności kredytowych albo tacy, którym banki odmówiły udzielenia kredytu, realizowali swoje marzenia. 

Dlaczego Pan tak właśnie prowadzi swoją firmę?
Gdybym w dzisiejszych czasach skupił się na tym, co robi większość, to pewnie nie miałabym tylu klientów. Większość moich kupujących to są ludzie, którym nie udało się uzyskać kredytu bankowego. Dzielę się tym, czym mogę się podzielić, a coraz więcej ludzi do mnie przychodzi. Jestem z tego powodu naprawdę szczęśliwy, a informacje o mojej firmie moi klienci przekazują sobie nawzajem.

A jeśli klient ma kłopoty w spłacaniu rat?
Jeśli będzie stu klientów, którzy kupują na raty, to zawsze może zdarzyć się dziesięć procent, którzy będą mieli jakiś kłopot finansowy w spłacaniu. Ja się z tym liczę, ale z każdym klientem rozmawiam, bo to podstawa w mojej działalności. I oczywiście zabezpieczam się odpowiednim wpisem do ksiąg wieczystych. Kłopoty ze spłatami miało najwyżej kilku klientów – mogę ich policzyć na palcach jednej ręki. A w ostatnim czasie musiałem sądownie ściągnąć należność tylko od jednego klienta. To nie jest zły wynik. Nie mogę też mówić o jakimś nadzwyczajnym ryzyku biznesowym. I tak myślę, że powoli odczuwam satysfakcję ze swojej ciężkiej pracy.

Praca za granicą zaowocowała więc finansowo i otworzyła Pana na działalność rynkową.
Tak, zdecydowanie. Miałem wkład własny zarobiony za granicą, więc mogłem w Polsce założyć firmę. Nauczyłem się ryzykować. W tej pierwszej fazie działalności też sam kupowałem na kredyt. Słowem – za granicą zarabiałem, a w Polsce inwestowałem. Naprawdę musiałem się poważnie zaangażować i napracować, żeby znaleźć te wszystkie działki i gospodarstwa, które teraz mogę spokojnie sprzedawać.

Pana zawodowe kontakty zagraniczne zaowocowały też znajomością kilku języków. To bardzo przydatne również w biznesie.
Mogę rozmawiać w ośmiu, dziewięciu językach. W Holandii czy w Szwajcarii z konieczności rozmawiałem w kilku językach. W biznesie to oczywiście ważne, pożyteczne i przydatne. Znajomość kolejnego języka to świetna motywacja do kształtowania siebie. Lubię się uczyć. Staram się też funkcjonować wśród osób, które dają mi pozytywną energię. Szukam ludzi, którzy mają własne wizje, i lubię z nimi rozmawiać, chętnie też korzystam z doradców. Częściej myślę o przyszłości niż o tym, co jest dzisiaj. 

Ostatnio stworzył Pan fundację „W Zaciszu”.
Tak, to zupełnie świeża sprawa. No i jest to właśnie pomocowe działanie w różnych dziedzinach, które jest dla mnie równie ważne. Myślę o projektach integracyjnych w gminach, w których mam te nieruchomości. Szukam utalentowanych, aktywnych ludzi w różnych dziedzinach, zarówno tych działających w kulturze, jak i zajmujących się rzemiosłem czy utalentowanych sportowo. Chcę jednoczyć ludzi, którzy mają dobre i twórcze pomysły. Zależy mi na tym, żeby nie marnować energii, a próbować coś wartościowego stworzyć. Udało mi się już zmotywować sołtysów i radnych w moich okolicach i mamy już plany na pierwsze spotkania. Myślę, że będziemy działać w wioskach popegeerowskich, gdzie są osoby, które możemy zachęcić do aktywności. Znam takie miejscowości na tym terenie, na którym są moje działki, gdzie ludzie mają po 6 km do sklepu i kawał drogi do kościoła i są właściwie osamotnieni w tym swoim wiejskim życiu. Zależy mi, by razem udało nam się coś sensownego zbudować. A ponieważ w ostatnim miesiącach jestem też aktywnym sportowcem, mam sporo energii. W każdą niedzielę morsuję, a ściślej uprawiam pływanie arktyczne, głównie w Sopocie. Należę do grupy pana Lecha Bednarka, trzykrotnego mistrza świata w pływaniu arktycznym, poza tym gram w tenisa stołowego, chodzę również na tenis ziemny, latem jeżdżę dziennie po 100 km na rowerze. Mam nadzieję, że moja aktywność udzieli się innym ludziom.

A ta Pana zabawa w czytanie wspak to też chęć zrobienia czegoś, czym chce Pan zaskoczyć?
To zaczęło się z nudów. Pamiętam, że zacząłem się tym bawić w kolejce w ośrodku zdrowia, kiedy musiałem czekać, aż mnie przyjmie lekarz. Pamiętam, że zaczęło się od słówka „laryngolog”. Zacząłem je czytać od prawej strony do lewej i to mnie po prostu bawiło. To była taka wciągająca gra. Nie było wtedy smartfonów ani tabletów, a czymś się trzeba było zająć. I weszło mi to w nawyk. Właściwie jak mam chwilę, to od razu zaczynam układać nowe wyrazy w nowym porządku. To jest zabawa, ale przydatna też w uczeniu się obcych języków. Nowe słówka szybko zapisują mi się na moim „dysku twardym”, po prostu ćwiczę swoją głowę. To też pomaga w myśleniu o interesach.

POWRÓT/WSTECZ