POWRÓT/WSTECZ
Kamerdyner po kaszubsku

 

Po co to wszystko? Za kwadrans na plan przyjedzie studwudziestoosobowa ekipa filmowa i około setki statystów oraz aktorzy. Aktorzy wejdą do środka i zasiądą przy stole, by pić wódkę i grać w baśkę, najpopularniejszą kaszubską grę karcianą. Wszyscy poprzedniego dnia napadli na Bazylego Miotke, „kaszubskiego króla”, nieformalnego przywódcę Kaszubów (postać tę kreuje Janusz Gajos). Ciężko go pobili, spalili furmankę, nieprzytomnego pozostawili w krzewach i uciekli. Rozwścieczeni Kaszubi natychmiast domyślili się, kim są sprawcy. Przyjdą pod dom z drągami, widłami i pałkami, by się zemścić. Może dojść do linczu. Na drabiniastym wozie Kaszubi przywieźli cztery grube powrozy zakończone wisielczymi pętlami.
Otoczenie domu wypełnia się tłumem, rozstawiany jest lekki namiot, w którym znajduje się ekran podglądu. Swój sprzęt ściągają oświetleniowcy, instaluje się Mirek Makowski, dźwiękowiec (nagrywał dźwięk m.in. do oscarowej „Idy”), dwóch mikrofoniarzy, nazywanych tyczkarzami, bowiem operują długimi, często trzymetrowymi tyczkami, na których osadzono mikrofony osłonięte przed wiatrem specjalnym futrem.


Zbliża się Filip Bajon, reżyser filmu. To jeden z tych polskich reżyserów, o których podczas rozmaitych uroczystości i filmowych gali mówi się – mistrz. Kolosalny dorobek filmowy, mnóstwo nagród. Niektóre filmy Filipa można z łatwością przywołać z pamięci: „Aria dla atlety”, „Wahadełko”, „Limuzyna Daimler-Benz”, „Przedwiośnie”, „Poznań 56”, „Magnat”, „Śluby panieńskie” i najnowszy, czyli „Panie Dulskie”. Jest szefem Zespołu Filmowego „Kadr” i dziekanem wydziału reżyserii PWSFTviT w Łodzi.
Tak się złożyło, że przy realizacji zdjęć do „Kamerdynera” w ekipie jest Bajonów więcej, bo dwóch synów Filipa: Kasper w roli II reżysera i Ksawery, czyli asystent reżysera.
Jest dużo czasu do pierwszego ujęcia, możemy więc cofnąć się w czasie o sześć lat i przypomnieć sobie,

 

Dlaczego „Kamerdyner”?

 

Będą w tej opowieści same zbiegi okoliczności. W 2009 roku po latach spotkałem się z Mirkiem Piepką. Zadzwonił do mnie, zaproponował wspólne pisanie scenariusza współczesnego serialu telewizyjnego. Znaliśmy się od lat z pracy w dziennikarstwie, ale potem nasze drogi się rozeszły.
Wciągnęła nas praca nad serialem, bo przecież nigdy wcześniej nie zajmowaliśmy się scenopisarstwem. Napisaliśmy scenariusze trzech pierwszych odcinków i szczegółowy treatment (streszczenie) kolejnych jedenastu odcinków. Nie miałem akurat nic innego do roboty, po upadku „Głosu Wybrzeża” przechodziłem trudne chwile, nie mogąc znaleźć pracy. Gdy zadzwonił Mirek, pracowałem za 1200 złotych w bibliotece.


Przypadek pierwszy: Gdybyśmy zatrzymali się na serialu, to zapewne już nigdy nie mielibyśmy okazji wkręcić się w świat filmu. Mimo różnych starań telewizja publiczna nie była zainteresowana serialem. Powiedzmy to wprost: bez układów w „Warszawce” nikt nigdy z żadnym serialem się nie przebije. Ale o tym mieliśmy przekonać się później, a tymczasem w trakcie jednej z rozmów zaproponowałem Mirkowi nakręcenie godzinnego filmu dokumentalnego na temat wydarzeń Grudnia 1970 roku w Gdyni. Mirek ma na koncie wiele telewizyjnych filmów dokumentalnych. Przekonywałem go tak zażarcie, że doszło między nami do awantury, ustąpił dopiero, gdy przypomniałem mu, że w 2010 roku będziemy obchodzić równą, czterdziestoletnią rocznicę tamtych wydarzeń. Nie wiem, jak potoczyłyby się nasze losy, gdybyśmy wówczas jednak nie doszli do porozumienia. Tak zaczął powstawać scenariusz filmu „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł”. To jednak temat na zupełnie inne opowiadanie.


Przypadek drugi: Mirek przyznał się, że ma marzenie – nakręcić film historyczny o Kaszubach. Co więcej, już w 2009 roku rozpoczęliśmy wstępną dokumentację historyczną tematu. Mirosław Piepka jest z krwi i kości Kaszubem, całe dzieciństwo spędził na kaszubskiej wsi, a jego ojciec Jan był znanym i cenionym pisarzem i poetą kaszubskim.
Początkowo marzenia Mirka wydały mi się mało interesujące. Kaszubi? A co w tym temacie może być ekscytującego? Folklor? Kto na to pójdzie do kina? A jednak objechaliśmy północne Kaszuby, zaglądając w potencjalne miejsca akcji filmu, do Sławutówka, do Kłanina, Krokowej. Zwiedziliśmy dawne pałace niemieckich junkrów w Sławutówku i Kłaninie, gdzie mnóstwo lat zamieszkiwały rody von Bellowów i von Grassów, a w Krokowej – Krockowów.
Przypadek trzeci: Czas nie był odpowiedni na dalszą dokumentację, okazało się, że jednak będziemy kręcić „Czarny czwartek”, ale w wersji fabularnej, kinowej, a nie telewizyjno-dokumentalnej. Osobą, która nieświadomie pchnęła nas w stronę filmu fabularnego, była Agnieszka Odorowicz – wówczas szefowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Na spotkaniu w zamkniętym gronie, z udziałem prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka, powiedziała: „Panowie, znajdę pieniądze na ten dokument, ale czy nie lepiej nakręcić film fabularny? Nie było jeszcze w Polsce fabuły na temat Grudnia”.

 

008

Brunon Kroll (Piotr Łukawski) i Anna Radwan (jaśnie pani Gerda von Krauss) przed domem Brunona.


Zanim na dłuższy czas rozstaliśmy się z Kaszubami, mieliśmy gotowy tytuł: „Kamerdyner”, bowiem nasz główny bohater, Mati, będzie przez pewien czas kamerdynerem w pałacu rodu von Krauss. Staraliśmy się unikać prawdziwych nazwisk, choć ta historia powstała ze złożenia losów dwóch rodzin pruskich junkrów, a mieszkali tu m.in.

 

von Grassowie i von Bellowowie

 

Każdy historyk II wojny światowej musi wiedzieć, że Nikolaus von Bellow był przez wiele lat osobistym adiutantem Adolfa Hitlera do spraw Luftwaffe. Napisał, przełożone na język polski, obszerne wspomnienia z tego okresu.


Założyliśmy sobie wspólnie z Mirkiem, że zaraz po „Czarnym czwartku” wracamy na Kaszuby, by dalej dokumentować temat, ale... plany planami, tymczasem życie niesie niespodzianki. Przypadkiem wpadliśmy na trop sensacyjnego tematu współczesnego i dlatego zajęliśmy się przygotowaniami innej produkcji, także według naszego scenariusza, filmu „Układ zamknięty”. Znowu byliśmy pierwsi, nie było bowiem dotąd w Polsce filmu o, ciężkich często, patologiach pomiędzy instytucjami państwa, nie wyłączając wymiaru sprawiedliwości, a prywatnym biznesem. Mimo kolosalnych trudności dopięliśmy swego. Film powstał i trafił na ekrany kin w 2013 roku. Wyreżyserował go Ryszard Bugajski, twórca kultowego „Przesłuchania”, a główną rolę zgodził się zagrać Janusz Gajos. Wiele by pisać na temat przeszkód, na jakie natrafiała ta produkcja, kłód rzucanych pod nogi, dość na tym, że gdy posumowaliśmy frekwencję na obu naszych filmach, wyszło półtora miliona widzów w kinach, wiele nagród, wyróżnień i wygranych festiwali. Co ciekawe: nie tych polskich, ale zagranicznych.
W połowie 2014 roku poprosiliśmy do wspólnego pisania scenariusza „Kamerdynera” Marka Klata, doktora historii, znawcę dziejów tych ziem. Pisanie scenariusza w dwie lub trzy osoby to nieustanna dyskusja, spory, gra argumentów i mnóstwo spotkań. Na początku mieliśmy do dyspozycji tak obfitą faktografię, że można by „wykroić” z tego trzy filmy. Musiałem studzić zapędy kolegów, przekonywać, że nie wszystko, nie każdy szczegół jest równie ważny. I tu dochodzimy do kluczowego pytania:

 

O czym będzie ten film?

 

Prasa zainteresowała się tematem, jednak gdy czytam zbitkę słów „kaszubska saga”, wpadam w złość. Bo to nie będzie kaszubska saga. Będzie to natomiast film opowiadający o rodzinie pruskich junkrów von Kraussów, którzy zamieszkiwali niegdyś w Kłaninie niedaleko Pucka. Kaszubi i Kaszuby są w scenariuszu potraktowani na równych prawach. Gdyby chcieć jednym zdaniem odpowiedzieć na pytanie, o czym będzie „Kamerdyner”, można napisać: „Kamerdyner” to film o trudnym współistnieniu trzech narodów – Polaków, Niemców i Kaszubów, zamieszkujących kawałek ziemi, który niegdyś leżał w zaborze pruskim, następnie, na mocy Traktatu Wersalskiego, przyznany został Polsce, a od wybuchu II wojny światowej wcielony do III Rzeszy, dzieje wielu pokoleń pokazane oczami prostego, kaszubskiego chłopaka, niezwykle uzdolnionego muzycznie, który z wzajemnością zakochał się w swej rówieśniczce – Maricie von Krauss, córce Kraussów. Kto zechce, będzie widział melodramat, kto inny film historyczny.

 

Tresowane kury

 

Przed domem z czerwonych cegieł wszystko już gotowe do kręcenia kolejnych scen i ujęć. Wchodzę jeszcze na chwilę do wnętrza. To tutaj wpadną rozjuszeni Kaszubi, by pomścić ciężkie pobicie swego mentora, Bazylego Miotke. Jednego ze sprawców wyrzucą na podwórze przez zamknięte okno. Szykuje się kaskader ubrany identycznie jak aktor. Żeby nie miał problemów z przebiciem się przez ramy okna i szyby, zrobiono specjalny, drewniany podbieg. W kadrze będzie niewidoczny. Na planie jest karetka pogotowia i ratownicy medyczni, jak zresztą w trakcie każdej sceny kaskaderskiej.

 

004

Janusz Gajos w roli Bazylego Miotke koncentruje się przed kolejnym ujęciem.


Przed domem treserka wypuszcza z klatek tresowany drób. Są kury, kaczki, gęsi. Idą tam gdzie im kazać, dziobią tam, gdzie wskaże treserka. W trakcie jednej ze scen używano również tresowanego łabędzia. Ktoś kiedyś powiedział ze śmiechem, że na hasło „dubel” kury cofają się na wyjściowe pozycje.
Dom jest już otoczony setką Kaszubów z drągami, pałkami, widłami, dochodzą następni. Kilku kopnięciami wyważa drzwi, wdzierają się do wnętrza. Celuję obiektywem w okno, aparat robi teraz zdjęcia z szybkością dziesięciu klatek na sekundę. Drewniana rama rozpada się, lecą odłamki szyb, na podwórze głową naprzód wypada kaskader, czekają już na niego rozjuszeni Kaszubi. Pada komenda: „Stop”. Kaskader podnosi się z ziemi, podbiegają ratownicy medyczni. Jest nieduże, banalne rozcięcie skóry na głowie. Kończy się na przyklejeniu plastra. Filip Bajon ogląda materiał i decyduje: „Dubel”.


W otwór po oknie wprawiana jest kolejna rama i tak aż do skutku, do pożądanego efektu filmowego. Skończyło się jednak na pierwszym dublu.

 

Która to wersja?

 

Był to bez dwóch zdań najtrudniejszy scenariusz, z jakim miałem do czynienia. Wielość wątków, postaw, postaci, ale nade wszystko czas, w którym toczy się akcja: blisko pięć dekad. Film rozpocznie się w 1900 roku, gdy północne Kaszuby leżą w zaborze pruskim, następnie (od 1918 roku) powstaje na tych ziemiach państwowość polska, z kolei od 1939 roku to już Rzesza, wreszcie w marcu 1945 roku wkracza Armia Czerwona, dla której północne tereny Polski były po prostu niemieckie. A więc czterdzieści pięć lat. Będziemy dorastać z naszymi bohaterami, starzeć się, umierać, ginąć na wojnach (I i II światowych), rodzić dzieci.
Powstało co najmniej kilkanaście wersji scenariusza, ale ile było konkretnie, trudno policzyć, bo przecież równie wielokrotnie zmieniały się mniejsze i większe części tekstu. Dość wspomnieć, że praca nad tekstem to piętnaście miesięcy codziennej, wielogodzinnej orki. Producenci jako pierwszemu zaproponowali reżyserię Ryszardowi Bugajskiemu („Przesłuchanie”, „Generał Nil”, „Układ zamknięty”), a gdy nie mogliśmy dojść do porozumienia, ofertę otrzymał Piotr Trzaskalski („Edi”, „Mój rower”). Także i tym razem doszliśmy do wniosku, że chcemy zrobić dwa inne filmy, ale z pewnością nie ten, o który nam – scenarzystom i producentom – chodziło. A nam zależało na sięgnięciu po wymierający gatunek: epikę filmową, dużą panoramę dziejów opowiedzianą poprzez indywidualne losy bohaterów filmu. Gdy zrezygnował Piotr Trzaskalski, zadzwoniliśmy do Andrzeja Barta, pisarza i autora scenariusza głośnego „Rewersu”, który znał tekst naszego scenariusza. „Andrzej, poradź, kto mógłby to wziąć”. „Tylko jeden reżyser w Polsce potrafi zrobić film epicki” – odpowiedział Andrzej – „Filip Bajon”.
Decyzja Filipa po lekturze scenariusza była błyskawiczna: „Robimy”. Zakres wprowadzonych do tekstu zmian reżyserskich nie był wielki, nie przewracał tej historii do góry nogami. Przeciwnie: Filip podkreślił epickość opowieści za pomocą kilkunastu trafnych wskazówek.

 

011

Oprawcy Bazylego Miotke grają w baśkę. Od lewej: Paul Junge (Marcin Kwaśny), Józef Formela (Michał Kowalski) i Peter Schmidt (Łukasz Simlat).

 

Piaśnickie lasy

 

Mamy świadomość, że znowu – jako pierwsi – robimy film o Kaszubach. Diablo trudny film także realizacyjnie: zdjęcia trzeba było podzielić na trzy etapy, bo skoro opowiadamy o czterdziestu pięciu latach historii, to musimy mieć w filmie cztery pory roku. Pierwszy, jesienny etap zdjęć już za nami (od końca września do końca października tego roku). Etap drugi (zimowo-wiosenny) zaplanowano na luty 2016 roku i ostatni, letni, na lato przyszłego roku. W sumie – rzecz w filmie polskim w istocie niespotykana: około osiemdziesięciu dni zdjęciowych, podczas gdy przeciętnie film fabularny kręci się w dwadzieścia pięć do trzydziestu dni.
Warto nakręcić „Kamerdynera”. Kaszubi, a szerzej Pomorze, nie mają „swojego” filmu. Kazimierz Kutz sfilmował dzieje Śląska (tryptyk: „Sól ziemi czarnej”, „Perła w koronie”, „Paciorki jednego różańca”), a gdy dodamy do tego „Śmierć jak kromka chleba” i „Zawróconego” to już bardzo wiele. Wielkopolską zajęła się Izabella Cywińska w głośnym i chętnie oglądanym serialu „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”. Nawet Mazurzy doczekali się filmu – „Róży” Wojtka Smarzowskiego. A u nas posucha, podczas gdy dzieje dawnego pogranicza niemiecko-polskiego przecinającego Kaszuby to historia równie ciekawa i pełna dramatycznych zwrotów akcji.
W „Kamerdynerze” pokażemy po raz pierwszy zbrodnię ludobójstwa popełnioną przez specjalne oddziały SS na Kaszubach i Polakach w lasach pod wsią Wielka Piaśnica. Idę o każdy zakład, że poza Kaszubami nikt lub prawie nikt nie wie o Piaśnicy, gdzie zginęło około czternastu tysięcy Polaków, Kaszubów i ponad dwa tysiące upośledzonych umysłowo Niemców zwożonych tu pociągami ze wschodnich terenów Rzeszy. Jeśli ktoś kojarzy takie nazwy jak Palmiry, Stutthof, Oświęcim, to o Piaśnicy nie ma pojęcia. A był to pierwszy masowy mord na taką skalę na ziemiach polskich. Egzekucje Niemcy rozpoczęli już w połowie października 1939 roku i prowadzili je niemal nieprzerwanie do wiosny 1940 roku.

 

Kaszuby na Warmii

 

O ile zbrodnię piaśnicką odtwarzaliśmy w oryginalnych lasach pod Wielką Piaśnicą, o tyle resztę filmu trzeba było nakręcić poza Kaszubami. Scenografowie zjeździli Kaszuby wzdłuż i wszerz, byli wszędzie. Niemal nie sposób już dziś znaleźć tu planów zdjęciowych mniej lub bardziej zurbanizowanych. Domy, domki, domeczki, dacze, eleganckie wsie, piękne elewacje. To dobrze, ale gdzie początek XX wieku, gdy rozpoczyna się akcja? Ponadto determinował nas główny obiekt: pałac rodu von Krauss, a tymczasem na Kaszubach w każdym niemal pałacu, pałacyku, dworze i dworku urządzono hotele, restauracje, kawiarnie. Stal i szkło. Efektowne, ale nam zupełnie nieprzydatne.
Teren Kaszub należał niegdyś do Prus Zachodnich, a nasza grupa poszukiwawcza skierowała się na wschód, do dawnych Prus Wschodnich. Choćby dlatego, że budownictwo jest tu i tam podobne. Tak trafili na Warmię i po tygodniach poszukiwań odkryli duży teren, idealnie, wręcz do złudzenia przypominający Kaszuby. Teren pagórkowaty, liczne rzeki i jeziora i nade wszystko główny obiekt – pałac. Piękny, zadbany, wyglądający tak, jak gdyby przed chwilą wyszli z niego właściciele. Mowa o pałacu w Łężanach, który na początku XX wieku wybudował tu admirał pruskiej floty, obecnie własność Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Wszystko w stanie oryginalnym, łącznie ze stolarką okienną z epoki i nawet grawitacyjnym, centralnym ogrzewaniem kaloryferowym. Oryginalne kafle w kuchni, podłogi, boazeria. I mnóstwo przestrzeni, nie bez znaczenia, gdy pracuje studwudziestoosobowa ekipa filmowa.
Kłanino urządziliśmy we wsi Widryny, w miejscu zapomnianym przez Boga i ludzi, gdzie nawet nie ma sklepu, bo dojeżdża tylko ruchomy sklepik urządzony w samochodzie. Tę wieś nasi scenografowie przerobili na wieś kaszubską. Pojawiły się kapliczki z kaszubskimi napisami, przerobiono i wyremontowano wiele domów, zasłonięto asfalt drogi, zlikwidowano płoty z siatki, anteny satelitarne, odnowiono ceglane mury, naprawiono dachy. Tu i ówdzie trzeba było podnosić domostwa z gruzów, kłaść podłogi, wstawiać okna. Oczywiście wszystko z epoki, w której toczy się akcja filmu.


Ludzie są tu życzliwi, 90 procent mieszkańców statystuje w filmie, grając Kaszubów. W oryginalnych strojach codziennych, których nie ma w żadnej wytwórni w Polsce, ale są na przykład w Pradze czeskiej, w Wiedniu i Londynie. Ciekawe, prawda?


Aktorom się podoba

 

Nie było większych problemów ze skompletowaniem obsady aktorskiej. Wielokrotnie słyszeliśmy, że uwiódł ich scenariusz. W naszym filmie zagrają więc m.in. Anna Radwan, Adam Woronowicz, Janusz Gajos, Daniel Olbrychski, Jan Nowicki, Katarzyna Figura, Borys Szyc, Łukasz Simlat, Marcin Kwaśny. Kilkunastu aktorów scen trójmiejskich, w tym choćby znany z „Czarnego czwartku” Michał Kowalski, Piotr Łukawski i wielu, wielu innych. W filmie wystąpi blisko sto koni, liczne powozy, karety, bryczki, samochody osobowe z epoki, ale też samochody wojskowe. Każdy egzemplarz jest oryginalny, często od podstaw wyremontowany. Nadzór nad końmi i pojazdami konnymi sprawuje najwybitniejszy znawca tematu w Polsce, Jerzy Celiński. Jest grupa kaskaderów, bowiem wiele w filmie scen walk, bójek, pościgów, pogoni, pożarów.
Film jest kręcony – inaczej niż niemal wszystkie współczesne filmy – na taśmie filmowej, którą pod konkretne potrzeby zmawia się w firmie Kodak. Taśma filmowa stwarza większe możliwości wydobycia niuansów barwnych, tonów i półtonów, a jej gradacja tworzy nastrój, co szczególnie przydaje się w scenach dziejących się w odmiennych porach roku. Nie szukając daleko analogii, różnica pomiędzy zapisem cyfrowym a zapisem analogowym jest taka jak między muzyczną płytą CD i płytą czarną. Obraz cyfrowy to ostra żyleta, taśma wprowadza w tę ostrość odrobinę poezji, nastroju, klimatów. Oczywiście, nie ma już w kinach projektorów na taśmę i ostateczna wersja filmu będzie cyfrowa, ale z zachowaniem wszystkich zalet taśmy.
Nie spodziewajmy się szybko premiery, prace nad filmem, łącznie z postprodukcją, potrwają do końca 2016 roku, z kolei producenci zmierzają pokazać „Kamerdynara” na kilku prestiżowych festiwalach filmowych, a to znaczy, że nie może być jeszcze rozpowszechniany. Tak więc termin możliwy to koniec 2017 roku.
Czy do tego czasu scenarzyści zamierzają siedzieć z założonymi rękami? Ależ skąd! Trwają już prace dokumentacyjne nad kolejną produkcją. Zdradzić mogę tylko tyle, że z pewnością będzie to film na wskroś współczesny.

 

009

Przygotowania do kolejnego ujęcia. Od lewej Mariusz Jakus w roli Wojciecha Cyglera, Łukasz Gutt – autor zdjęć, i reżyser Filip Bajon.

 

Tekst i zdjęcia: Michał Pruski
scenarzysta filmowy

POWRÓT/WSTECZ