POWRÓT/WSTECZ
Festiwal Szekspirowski – skromniejszy. Najlepsza Wyspa

 

Zresztą „za mało kasy” to leitmotiv festiwalu, bo apetyty większe, a i na świecie ciągle Szekspir inspirujący i żywy. Teatry bardzo często zrealizowanym spektaklem oksfordczyka określają swój artystyczny status w sezonie. Nurt główny festiwalu otworzył spektakl Wyspa Teatru Pieśń Kozła w reżyserii Grzegorza Brala i z dramaturgią Alicji Bral na motywach Burzy Szekspira. Niezwykła to opowieść o wyobraźni starego Prospera, o marzeniach i niepokojach. Dwanaście muzyczno-choreograficznych poematów perfekcyjnych do granic fizycznej wytrzymałości artystów. Rytm i koncentracja, niebywale perfekcyjna choreografia Ivana Pereza Avilesa, fantastycznie osadzona w mrokach spektaklu muzyka J.C. Acquaviva i Macieja Rychty, fenomenalnie wykonane pieśni i melorecytacje uwodzą absolutnie widza. To był znakomity artystycznie początek festiwalu, ale potem już ani razu nie zagrano lepszego spektaklu.

 

Swoiste oczekiwania budził Oliver Frljić, a to za sprawą warszawskiej Klątwy w Teatrze Powszechnym, ale tu w Gdańsku jego Hamlet okazał się spektaklem bardzo przeciętym, dość niechlujnym scenograficznie, niezbyt ciekawym aktorsko i bez nadzwyczajnych pomysłów inscenizacyjnych, jeśli nie liczyć tego, że Ofelię i Gertrudę grała ta sama aktorka, a Klaudiusz był równocześnie ojcem Hamleta. Przestrzenne ścieśnienie do stołu i krzeseł opowieści o Hamlecie irytowało nie tyle opowieścią o nieheroicznych czasach, ile neurotycznością Hamleta w  kelnerskim fartuchu, który ginie zamordowany przez własną matkę. Był to spektakl o władzy w mafijnym układzie, ale nie jest to specjalnie odkrywcza interpretacja stwierdzająca, że źle się dzieje w państwie duńskim. Na krzesłach też toczyła się akcja Tytusa Andronikusa 2.0, spektaklu z Hong Kongu. Niestety, było to nudne, choć niedługie przedstawienie. Siedmiu aktorów-narratorów streściło sztukę Szekspira przy użyciu dość tradycyjnych środków scenicznych: śpiewali, tańczyli, gimnastykowali się i opowiadali. Magii teatru zabrakło. Natomiast sporo magicznych pomysłów: zaklęć, rytuałów było w spektaklu z Indii Makbet Lustro w wykonaniu trzech aktorek, swoistych czarownic. Zagrały niemal wszystkie role i świetnie operowały zwieszającymi się z sufitu sznurami. Kulturowa wierność bengalskiemu tłumaczeniu i zaklęcia z sanskrytu z pewnymi oporami trafiały do polskiego widza.

Kolejny Hamlet był z Ukrainy i nosił tytuł Hamlet, Dramma Per Musica. Tu się mnóstwo działo i na scenę wkroczyła współczesna polityka: Biznesmen z laptopem, który całe przedstawienie obserwował z widowni, kiedy już wszyscy się wymordują, przejmie władzę. Najlepszy w tym agresywnym i rozkrzyczanym spektaklu był końcowy monolog Hamleta (martwego czy żywego, trudno dociec). Nawiązanie do ukraińskiego Majdanu i toczącej się wojny brzmiało przejmująco. Tu Hamlet wyszedł już z dramatu Szekspira i wkroczył w czas współczesnej grozy.

 

Oczekiwano na spektakl Miarka za miarkę, rosyjsko-brytyjską produkcję w reżyserii Declana Donnellana, która miała być wstrząsającym portretem współczesnej Rosji. Spektakl spotkał się z dobrym przyjęciem widzów, podobały się efekty techniczne i wartka narracja i jeszcze raz się okazało, jak profetyczne było myślenie Szekspira o władzy, miłości, przebiegłości i nienawiści.

 

Radość sprawiły dwa spektakle polskie. Zakochany Szekspir w reżyserii Pawła Aignera był drugą udaną inscenizacją tego artysty w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim i Teatrze Wybrzeże. Przedstawienie grano z powodzeniem przez całe tegoroczne lato. I spektakl Jak wam się podoba gościnny na festiwalu (a szkoda!), zagrany w Teatrze Leśnym we Wrzeszczu. Ta komedia w sprawnej reżyserii Johna Weisgerbera, ze świetnym wyeksponowaniem tekstu Szekspira i cudownie wykorzystanej przestrzeni wzgórz morenowych podobała się widzom. Był to dobry szekspirowski humor z odrobiną ironii w mistrzowskim tłumaczeniu Stanisława Barańczaka, a w wykonaniu aktorów warszawskich scen.

 

A Szekspir OFF? Ilość – jak wieść niesie – niestety nie przeszła w jakość, choć jury rozdało nagrody. Obejrzenie wszystkich propozycji było absolutnie niemożliwe, bo nadmiar i lekki nieład organizacyjny powodowały karkołomną gonitwę. Ale w Gdańsku po tym festiwalu jednak coś pozostało – poza wierną temu festiwalowi publicznością. Otóż Iwona Zając, gdańska artystka, po sześciu latach wróciła z uczestnikami swoich warsztatów (dzięki hojności sponsorów) do szekspirowskiego muralu. Powstał on w przejściu podziemnym pod skrzyżowaniem ul. Okopowej i Podwale Przedmiejskie. Brawo!

 

Alina Kietrys

POWRÓT/WSTECZ