Wczasowe frustracje

Alina Kietrys
Alina Kietrys
Dziennikarka, publicystka, nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Gdańskim

Felieton Aliny Kietrys

Wczasowe frustracje

Czas wakacyjny, kiedyś napisałabym kanikuły, sprzyja nie tylko wykwitowi sinic w Zatoce Gdańskiej. Niespodziewane zdarzenia typu pogodowe psikusy czy komunikacyjne remonty irytują co bardziej nerwowych wczasowiczów. A trzeba przyznać, że w tym roku mamy wysyp okolicznościowych przypadków. Pogoda szaleje. Od wichrów i burz nie tylko łamią się drzewa albo podtapiają piwnice i samochody, ale również upał potrafi dogrzać do żywego. Natomiast remonty dróg w newralgicznych miejscach Trójmiasta, w przelotówkach we Wrzeszczu i Sopocie powodują gigantyczne korki. Dookoła słyszę: „a dlaczego u was remonty trwają właśnie w sezonie, dlaczego prace nie odbywają się na trzy zmiany, tylko kończą się o dziwnych dziennych porach?” Szczerze – nie potrafię odpowiedzieć zirytowanym przyjezdnym. A tym bardziej nie wiem, jak reagować, kiedy w zatłoczonych autobusach zastępczych kierowcy wożą pasażerów niczym worki kartofli, rzucając nimi po ścianach pojazdu. Przy hamowaniu wszyscy zbiorowo lecą do przodu złorzecząc. Konkurs na ostre hamowanie wyraźnie trwa. 

Stoimy też w samochodowych korkach pozornie cierpliwi, ale od czasu do czasu puszczają wakacyjne nerwy. Wtedy okazuje się, że od kilkunastu lat obdarzamy się jednakowo mięsnymi i wyrazistymi wiązkami wyrazów uznawanych najczęściej za obelżywe. Ostatnio wyraźnie precyzja językowa stała się powodem rozgrzanych dyskusji. A wszystko za sprawą właściwie dwóch zdań profesora Bralczyk wypowiedzianych w programie TVP „Sto pytań do…”. Profesor przyznał, że nie może się przyzwyczaić, bo jest starym i doświadczonym naukowcem językoznawcą do słów typu „adopcja psów”, bo adoptuje się dzieci i czy do określenia „pies umiera”, a nie zdycha. „Co ludzkie, to ludzkie i mówienie, że choćby najulubieńszy pies 'umarł', będzie dla mnie obce. Nie, pies niestety zdechł" – twierdził profesor i od razu dodał, że jest przychylny czworonogom i je lubi. Ale mleko się rozlało. Do boju ruszyli niemal wszyscy, którzy kochają nie tylko media społecznościowe, ale również mainstreamowe. Konserwatyzm językoznawczy profesora pobudził filozofów, językoznawców, polityków, artystów i dyktatorów opinii publicznej różnej maści. Wystrzelili z armat. Jedni hejtowali wypowiedź profesora, inni się dziwili, że taki lubiany językoznawca, bywalec na telewizyjnym ekranie i na naukowych konferencji nagle się tak nie umiał językowo zachować. A jakoś dziwnie zapomniano, że prof. Bralczyk po prostu ma inny pogląd na sposób wykorzystywania tych słów w języku polskim i konserwatywną normę językową w głowie. Ma do tego prawo. Profesor Jan Miodek – mój ulubiony językoznawca z Wrocławia – przypomniał, że o umieraniu zwierząt mówili już wiele lat temu słynni państwo Hanna i Antoni Gucwińscy w telewizyjnych programach „Z kamerą wśród zwierząt” z wrocławskiego pięknego zoo. Żeby było jasne: moje osobiste zwierzaki, które mam całe życie, nie zdychają, ale przechodzą do krainy wiecznych łowów. I zawsze jest mi bardzo smutno, kiedy muszę się z nimi rozstać. I w domu robi się nagle pusto, więc po jakimś czasie pojawiają się nowe czworołapne.

W wakacje nie lubimy też zakazów, stąd zakaz kąpieli (przez kilka dni) z powodu pożaru w Nowym Porcie i sinic z trudem trafiał do wyobraźni rozgrzanych słońcem. Patrzyłam z uznaniem na uporczywe błagania i bieganie wzdłuż naszych plaż wołających (niczym na puszczy!) ratowników od Brzeźna do Sopotu i dalej. Tłumaczenia „dlaczego pluskam się w nieczystościach” były przedziwne. I upór niektórych plażowiczów godny lepszej sprawy. Nie ukrywam, że to mnie naprawdę dziwiło. W Sopocie wydawało się to szczególnie uciążliwe, choć woda cuchnęła ostro, ale wiadomo, najbardziej nawiedzane (obok Zakopanego) miasto, najbardziej lubiane nie tylko przez polskich wczasujących ma swoje prawa. Deptaki sopockie, te przez miasto i promenady wzdłuż plaży są zatłoczone o każdej porze dnia, a i nocami dość gęsto. Cieszy mnie dbałość służb porządkowych o czystość Sopotu. Sprzątnie trwa tam na okrągło, co trudno powiedzieć o Gdańsku, który w okolicach Bramy Wyżynnej po południu tonie w śmieciach. A wiadomo w stolicy Pomorza i Kaszub – jak co roku – Jarmark Dominikański. Muszę przyznać, że podziwiam konsekwentny upór poszukujących atrakcji na dziesiątkach straganów. Ale cóż tradycja zobowiązuje, trzeba się przejść po starym, wyremontowanym i odbudowanym Głównym Mieście, być może coś kupić i zjeść, choć zapachy są umiarkowane. A lato ma swoje prawa, dlatego proponuję jeszcze w sierpniu korzystać z trójmiejskich i pomorskich atrakcji, których w tym roku co nie miara. Wczasowe frustracje proszę przepędzać, bo one zawsze gdzieś się znajdą, ale do serca nie należy ich przytulać, tak jak psa ze słynnej piosenki Jana Kaczmarka „Do serca przytul psa, weź na kolana kota…”. Najlepiej ze schroniska.

Alina Kietrys