To, czego nie było w laudacji

Dariusz Filar
Dariusz Filar
Do 2016 roku profesor nadzwyczajny Wydziału Ekonomicznego UG.
Po przejściu na emeryturę nadal utrzymuje żywy kontakt z Alma Mater. Jego
zainteresowania stopniowo przesuwają się od ekonomii do literatury pięknej ? jego
powieść ?Szklanki żydowskiej krwi? w 2021 roku była nominowana do Pomorskiej
Nagrody Literackiej ?Wiatr od morza?, a w 2023 roku ukazało się jej drugie wydanie.

Flieton Dariusza Filara 

To, czego nie było w laudacji

Inauguracja roku akademickiego 2024/2025 w Uniwersytecie Gdańskim została połączona z nadaniem doktoratu honoris causa Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu. Ten tytuł, który stanowi najbardziej zaszczytną godność akademicką, przyznaje Senat Uniwersytetu, a materiały uzasadniające podjęcie decyzji przygotowuje specjalna komisja. W ramach swoich prac powołuje ona trzech recenzentów dorobku osoby, którą ma spotkać wyróżnienie, a także wyznacza laudatora. I to ostatnie zadanie złożone zostało w ręce niżej podpisanego. 

Laudator jest tym, który podczas ceremonii nadania doktoratu publicznie wyraża pochwałę uhonorowanego tytułem. Ta pochwalna mowa musi zawierać co najmniej dwa istotne elementy: przypomnienie zebranym na uroczystości o tym, czego promowana osoba dokonała, oraz przekazanie ocen, jakie wyrazili na ten temat recenzenci. 
Stosując się do reguł obowiązujących laudatora, mówiłem przede wszystkim o wydarzeniach 1991 roku, w którym Jan Krzysztof Bielecki sprawował urząd premiera Rzeczypospolitej. Rok ten miał bardzo duże znaczenie dla społeczno-gospodarczego rozwoju Polski, a wiele podjętych wówczas strategicznych decyzji było bezpośrednio związanych z działaniami premiera i mogą być one traktowane jako jego osobiste osiągnięcie. W czwartym miesiącu funkcjonowania rządu, 21 kwietnia, zostało podpisane porozumienia pomiędzy Polską i wierzycielami zrzeszonymi w Klubie Paryskim o redukcji o połowę polskiego długu. Dwa miesiące później, 17 czerwca, premier Jan Krzysztof Bielecki i kanclerz Helmut Kohl podpisali w Bonn traktat między Polską i Niemcami o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, co otworzyło nowy etap w powojennych relacjach obu państw. W tym samym miesiącu, 28 czerwca, podpisano w Budapeszcie protokół rozwiązujący Radę Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG). Podjęte próby ograniczenia tej decyzji zostały w ostatniej chwili skutecznie powstrzymane, a zasadniczy wpływ odegrało w tym błyskawiczne porozumienie premiera Bieleckiego z premierem rządu węgierskiego Józefem Antallem. Drogę do kolejnych ważnych wydarzeń otworzyło dokonane 1 lipca w Pradze rozwiązanie Układu Warszawskiego. Już kilka tygodni później, 10 września, w Waszyngtonie na forum Rady Atlantyckiej premier Bielecki zasygnalizował aspiracje Polski do członkostwa w NATO. W kolejnym miesiącu, 26 października, w Moskwie nastąpiło parafowanie układu o wycofaniu z Polski w ciągu dwóch lat wojsk radzieckich (parafowany traktat dotyczył wojsk radzieckich, a nie rosyjskich, bo Związek Radziecki jeszcze wtedy istniał – ujmując rzecz dokładnie: miał jeszcze przed sobą dokładnie dwa miesiące istnienia). I wreszcie, 2 grudnia, Polska wraz z Kanadą – jako pierwsze dwa kraje na świecie – uznały niepodległość Ukrainy. Stało się to w niezwykle szybkim tempie, bo już następnego dnia po ukraińskim niepodległościowym referendum z 1 grudnia, w którym poparcie uzyskała Deklaracja Niepodległości przyjęta przez ukraiński parlament 24 sierpnia.

Zakończenie misji premiera nie oznaczało dla Jana Krzysztofa Bieleckiego odejścia od działalności rządowej. Kontynuował ją w latach 1992–1993 w rządzie Hanny Suchockiej, w którym był ministrem-członkiem Rady Ministrów ds. kontaktów z Europejską Wspólnotą Gospodarczą. A dwa miesiące po zakończeniu tej pracy, w grudniu 1993 roku, rozpoczął nowy etap swojej działalności. Został przedstawicielem Polski oraz członkiem Rady Dyrektorów Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR) w Londynie. Na tym stanowisku odpowiadał za działania banku w Polsce, Rumunii i Albanii. I chociaż był to w jego działalności nowy etap, to przecież można w nim dostrzec wyraźną kontynuację wysiłków na rzecz budowania gospodarki rynkowej i rozwijania sektora prywatnego w krajach postkomunistycznych.
Dokonania Jana Krzysztofa Bieleckiego znalazły bardzo wysoką ocenę w oczach recenzentów, a ich trójkę stanowiły osoby cieszące się ogromnym autorytetem. Pani profesor Anna Zielińska-Głębocka z Uniwersytetu Gdańskiego, wybitna specjalistka w dziedzinie integracji gospodarczej, w latach 2006–2007 w gabinecie cieni PO odpowiedzialna za sprawy europejskie, posłanka na Sejm V i VI kadencji, członkini Rady Polityki Pieniężnej w latach 2010-2016. Profesor Timothy Snyder z University Yale, historyk z wielkim dorobkiem w badaniach nad dziejami Europy Środkowej i Wschodniej, autor szeroko dyskutowanej w świecie książki „On Tyranny: Twenty Lessons from the Twentieth Century” („O tyranii: Dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku”). Pan Joschka Fischer, który na przełomie stuleci, w latach 1998–2005, był wicekanclerzem i ministrem spraw zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec.
Najważniejsze fragmenty trzech recenzji brzmiały niezwykle pochlebnie. 

Pani profesor Anna Zielińska-Głębocka: „Jan Krzysztof Bielecki aktywnie uczestniczył w tworzeniu podstaw odnowionych relacji politycznych i dyplomatycznych Polski z krajami Europy, ma też ogromne zasługi dla wspierania przyjęcia Polski do struktur europejskich”. 

Profesor Timothy Snyder: „Pan Bielecki sprawował pieczę nad historyczną transformacją relacji z kluczowymi sąsiadami Polski – Niemcami i Ukrainą”. 

Pan Joschka Fischer: „Niektóre z dokonań Jana Krzysztofa Bieleckiego mają wymiar historyczny”. 
Tyle na temat laudacji, którą 1 października 2024 roku mogli usłyszeć z moich ust uczestniczący w inauguracji roku akademickiego w UG. Zasygnalizowałem wszakże w tytule tego felietonu, że pragnę uzupełnić ją o wątki, których w tej oficjalnej mowie pochwalnej nie było. Dotyczą one dosyć odległej przeszłości, bo Krzyśka Bieleckiego – w relacjach koleżeńskich zawsze używał drugiego ze swoich imion – znam od 56 lat, a dokładnie od dnia, gdy w 1968 roku zostaliśmy studentami Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Sopocie. I gdy ani on nie wiedział, że kiedyś obejmie urząd premiera, ani ja, że będę uniwersyteckim profesorem, który dla kolegi ze studenckiej grupy wygłosi laudację.
Rozmowy starszych panów, którzy w młodości razem odbywali służbę wojskową, dosyć łatwo skręcają właśnie ku temu tematowi. Najchętniej wspominane są oczywiście sytuacje zabawne i dowodzące niezwykłej śmiałości rozmówców. To także Krzyśka i mój przypadek – w ramach prowadzonego przez Studium Wojskowe szkolenia studentów lądowaliśmy na letnich obozach w koszarach (Kwidzyn) i na poligonach (okolice Torunia). W drodze ku stopniowi kanoniera, a później bombardiera uczyliśmy się tam obsługiwać pamiętające II wojnę światową działo przeciwpancerne 85 mm. Sama nazwa tej broni wskazuje, że naszym zadaniem było zwalczanie wrogich czołgów. Ponieważ działo ważyło ponad półtorej tony, a jego przestawienie z położenia marszowego w bojowe nie powinno trwać dłużej niż minutę (instruktorzy sprawdzali czas na stoperze), sześciu studentów miotających się wokół żelastwa miało w sobie nieodparte cechy komediowe. Przy tym opowiadając o tamtych doświadczeniach, Krzysiek znacznie śmielej ode mnie potrafi puścić wodze fantazji. 
W latach siedemdziesiątych w Studium Wychowania Fizycznego UG podjął pracę Kazimierz Zimny – wspaniały sportowiec, biegacz, który na swoim ulubionym dystansie 5 000 m, zdobył brązowy medal na Olimpiadzie w Rzymie w 1960 roku, a dwukrotnie został srebrnym medalistą Lekkoatletycznych Mistrzostw Europy (w Sztokholmie w 1958 roku i w Belgradzie w 1962 roku). Pan Kazimierz zaczął organizować weekendowe „przebieżki” po sopockich wzgórzach i obaj z Krzyśkiem ochoczo przystąpiliśmy do tej inicjatywy. Chociaż byliśmy od trenera niemal o połowę młodsi, dotrzymać mu kroku byliśmy w stanie tylko przez pierwszą część dystansu (Krzyśkowi wychodziło to lepiej, bo miał kondycyjne przygotowanie z boiska piłki nożnej).

W marcu 1983 roku ukazał się pierwszy zeszyt podziemnego „Przeglądu Politycznego” i na tych łamach także mieliśmy okazję z Krzyśkiem się spotkać. Za wspólnym pseudonimem Marek Sołtysiński kryli się właśnie on i docent Jan Majewski, którzy wspólnie poszukiwali modelu gospodarki, która mogłaby osiągać sukcesy będąc wolną od terroru państwa. Pod moimi tekstami podpisywałem się jako Krzysztof Merst albo Christopher Merstus. Warto przypomnieć, że na tamtym podziemnym etapie Donald Tusk nosił żeński pseudonim Anna Barycz, a Jędrzejem Braneckim był Janusz Lewandowski. 
O tych wszystkich zdarzeniach sprzed prawie połowy wieku, które nie pojawiły się w laudacji, rozmawialiśmy na uroczystym obiedzie po ceremonii inauguracyjnej. Krzyśkowi towarzyszyły wnuki, a znany z żartobliwych zaczepek profesor Leszek Pawłowicz zadał im pytanie w swoim stylu: „Czy dziadek jest grzeczny?”. I wtedy wszyscy usłyszeli chóralne: „Tak!!!”. Może to stanowiło szczególnie cenne podsumowanie dnia?