Słowa ulatują…

Alina Kietrys
Alina Kietrys
Dziennikarka, publicystka, nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Gdańskim

Kończy się niebywały rok – trudny, nawet bardzo trudny. Rok, który zdenerwował mnie kilkadziesiąt razy, nie jako mijający czas, ale jako rok, w którym działy się rzeczy niezrozumiałe dla ludzi przywiązanych do zwyczajnych, katalogowo wręcz ważnych wartości. Tych odziedziczonych w rozumie albo wyniesionych z domu. Słowa: nie wolno, nie wypada, nie należy, bo to nieprzyzwoite i krzywdzi innych – uleciały jak sen jaki złoty. I nie tylko za sprawą covidu.

Słowa ulatują…

Kończy się niebywały rok – trudny, nawet bardzo trudny. Rok, który zdenerwował mnie kilkadziesiąt razy, nie jako mijający czas, ale jako rok, w którym działy się rzeczy niezrozumiałe dla ludzi przywiązanych do zwyczajnych, katalogowo wręcz ważnych wartości. Tych odziedziczonych w rozumie albo wyniesionych z domu. Słowa: nie wolno, nie wypada, nie należy, bo to nieprzyzwoite i krzywdzi innych – uleciały jak sen jaki złoty. I nie tylko za sprawą covidu. A określenia typu łajdactwo, draństwo, presja, naciski spowszechniały i nieomal wtuliły się w polską mentalność. Może potrzebowały rodzinnego ciepełka, tak ważnego ponoć w polskich rodzinach przed świętami Bożego Narodzenia?! Czy nam naprawdę nie będzie wstyd siadać do Wigilijnego Stołu (celowo dużą literą, bo to ważna tradycja), wiedząc, że gdzieś w lasach, na wschodzie naszego kraju, marzną kobiety i dzieci, że ktoś nie wypełnia podstawowych ludzkich powinności i nie daje wsparcia cierpiącym i potrzebującym, nawet jeśli to zabłąkani przybysze? Czy to wolne miejsce przy stole będzie tylko dekoracją, czy może jednak wyrzutem własnego sumienia, jeśli je jeszcze mamy? 

Nie mogę pojąć, a tym bardziej wyjaśnić okoliczności spreparowanych w ostatnich miesiącach w ramach stanu wyjątkowego. Granicy państwa należy bronić, ale na pewno nie przy pomocy setek tysięcy złotych wydanych na koncert „Murem za mundurem”, w którym żenujący artyści z playbacków wydusili z publicznej kasy setki tysięcy złotych. Koncert sygnowany był nazwiskiem wszechwładnego telewizyjnego bossa Jacka Kurskiego, który nawet sam osobiście i publicznie wyrzuca aktorki z seriali telewizyjnych niczym „nadreżyser” i buduje własne listy proskrypcyjne artystów, których nie wolno wpuszczać za próg „jego telewizji”, utrzymywanej jednak m.in. za moje pieniądze. Publiczna ta „tvkurska” dawno nie jest. Dostatecznie długo żyję, by pamiętać takiego satrapę telewizyjnego, który zwał się Maciej Szczepański. Skończył marnie. Liczę, że historia po ponad czterdziestu latach się powtórzy.

Po raz kolejny okazało się w tym roku, że władza demoralizuje, a szczególnie taka władza, która hula i odcina kupony. Władza absolutna demoralizuje absolutnie. I tę mądrość dziewiętnastowiecznego lorda Actona już przyswojono i wdrożono w życie. I dlatego nieważne, na co patrzą, co myślą i co robią „podwładni”. Suweren – wierny wyborca – nie musi wszystkiego wiedzieć. O to postarają się wynajęci apologeci. Suweren ma wierzyć, najlepiej bezgranicznie. Wtedy milionowy majątek szefa rządu nie będzie kłuł w oczy emeryta o dochodach maksymalnie 2000 zł na rękę. Suweren przywyknie i przycichnie, tak jak strajk kobiet. Za chwilę nikt nie będzie się ani z jednym, ani z drugim liczył. Co najwyżej z tymi anty… choćby antyszczepionkowcami. Tych najbardziej w ostatnich miesiącach bał się mój „ukochany rząd". Ich domniemanych protestów, wyjść na ulicę, dywersji na co dzień i od święta. 

Ostatnio mam wrażenie, że już nikt niczym nie przejmuje się tak na serio. Kobiety, ongiś waleczne, podporządkowują się wszechwładnej obecności stale tych samych zarządzających mężczyzn. Ciekawa konstatacja? Ano – jak mówią moi przyjaciele Czesi. Ostatnio przejrzałam listy różnych ważnych organizacji choćby w naszym regionie i stwierdziłam, że w większości ciał doradczych i zarządzających, w komisjach, gremiach współdecyzyjnych od lat zasiadają ci sami – ważni, mężni mężczyźni. Obwiesza się ich zaszczytami niczym bożonarodzeniowe choinki. Czas nie odciska na nich swego piętna, co najwyżej oni, „mędrcy świata”, nieco blokują dostęp tym trzydziesto- i czterdziestoletnim. Marzy mi się sytuacja, w której w kolejnej radzie, komisji czy kapitule nie dojrzę tylko tych samych nazwisk co ćwierć wieku temu, a pojawią się nowe – też ludzi mądrych, zasłużonych i kreatywnych, ale mniej ogranych, żeby nie powiedzieć zgranych. Gorzko mi? Tak, ale chcę tego choć trochę szczerze przed nowym, nadchodzącym rokiem. 

A życzenia? Proszę bardzo: zdrowia dla wielu, szczęścia dla tych, którym się ono po prostu należy, pomyślności obywatelskiej dla wszystkich – mądrej, wyważonej i odważnej. Bo takie mam dziwne wrażenie, że ten rok znowu w odwagę nam staniał. W Nowym Roku niech będzie inaczej. Pozdrawiam Państwa nieustannie. 


Alina Kietrys