Tomasz Bojar-Fijałkowski dr hab. prawa, profesor Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego
Tomasz Bojar-Fijałkowski
dr hab. prawa, manager
Rohingja, konsumpcja, balet i zmiany klimatu
Rohingja to muzułmańska grupa etniczna zamieszkująca północną część państwa Mjanma wcześniej znanego jako Birma. Milionowa populacja Rohingja to głównie rolnicy i rybacy dyskryminowani przez rządzącą krajem juntę. Duża ich liczba uciekła przez prześladowaniami do sąsiedniego Bangladeszu. Kiedy parę miesięcy temu w radio usłyszałem zapowiedź audycji o nich właśnie, zawahałem się, czy nie zmienić stacji na taką z piosenkami. Może załapałbym się na pierwszą w sezonie emisję „Last Christmas” zespołu Wham? Siedziałem w wygodnym aucie sunącym po nowej drodze ekspresowej w nieco deszczowym, ale jednak europejskim kraju. Kogo by interesowali uchodźcy z Mjanmy w Birmie? W zasadzie, gdyby nie dziecięce zainteresowana geografią i śledzenie na mapie świata aktualnej lokalizacji statku i taty na nim, mógłbym nawet nie być pewnym, gdzie leżą te dwa kraje.
Tymczasem w ramach programu Erasmus+ dostałem możliwość wyjazdu na tydzień do Bangladeszu. Uczelnia w stolicy kraju Dhace, o nazwie Daffodil International University, która współpracuje z Powiślańską Szkołą Wyższą, zaprosiła mnie z wykładami o prawie środowiskowym i zarzadzaniu proekologicznym. Program Erasmus+, który polecam wszystkim, naprawdę rozszerza horyzonty, pozwala nawiązać ciekawe kontakty naukowe i osobiste. Sam Bangladesz, bardzo ciekawy i różny od naszego europejskiego stylu życia, był magnesem. Na terytorium nieco większym od jednej trzeciej Polski żyje sto siedemdziesiąt milionów ludzi, z czego w samej stołecznej Dhace dwadzieścia trzy miliony. Korki są tam niewyobrażalne, jakość powietrza zła, a infrastruktura zaniedbana. Za to ludzie są pogodni, życzliwi, energetyczni, bardzo otwarci i uśmiechnięci. Wszyscy wszędzie palą papierosy, nie stosują żadnych zasad ruchu drogowego ani segregacji odpadów, które lądują, gdzie popadnie. Sporo upraszczam, bo felieton ma swoje ramy także co do liczby napisanych słów, a czasopismo nie ma profilu turystycznego.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy pracownicy goszczącego mnie uniwersytetu zaproponowali wycieczkę za miasto i okazało się, że nie chodzi o wioskę nieopodal, a najsłynniejszy bengalski kurort nad oceanem o nazwie Cox’s Bazar oddalony od Dhaki o czterysta kilometrów, które tamtejszymi drogami pokonuje się w dziesięć godzin. Nie mogłem nie skorzystać z okazji zobaczenia bengalskiego interioru, tym samym trafiłem na trzy dni do miasta z najdłuższą, zdaniem miejscowych, naturalną plażą na świecie i setkami tysięcy uchodźców Rohingja, o których słyszałem w radiowej audycji. W Cox’s Bazar są dla nich obozy, wszędzie widać ONZ-owskie pojazdy, uchodźców można spotkać w wielu miejscach. Będąc tam nie żałowałem słuchania dobrego radia informacyjnego. Trochę bardziej żałuję okularów słonecznych, które postanowiły zostać w wodach Ocean Indyjskiego.
Pobyt w Bangladeszu urozmaicony transferami w New Delhi i katarskiej Dosze na tyle długimi, aby choć pobieżnie zobaczyć obie stolice, uświadomił mi moją europocentryczność i skłonność do zakładania, że wszędzie na świcie jest tak jak u nas, albo podobnie. Ludzie żyją tam zupełnie inaczej, mają odmienne zwyczaje, ale też cele. Dla Bengalczyków uchodźca znaczy Rohingja, dla Polaków zapewne sąsiad z Ukrainy. Inne jest też w Azji zainteresowanie wojną wywołaną przez Rosję, gdzieś daleko tam w Europie. Różne jest zainteresowanie środowiskiem. Bengalczycy mają cele ekonomiczne, pragną unowocześnić swój kraj poprzez rozwój gospodarczy, środowisko nie jest dla nich pierwszoplanowe.
Chcąc jako Europa i Europejczycy przekonać biedniejsze narody do aktywności proklimatycznej musimy ich zmotywować, a nic nie motywuje tak skutecznie jak pieniądze. Bez włączenia się „globalnego południa” do działań na rzecz klimatu nasz mały kontynent może wyeliminować mięso, auta i wszystko inne, a w skali globalnej efekt i tak będzie mizerny, bo Bengalczyków, Hindusów czy Chińczyków jest więcej. Chyba warto zaproponować im programy, takie jak na początku lat 90. przygotowali dla nas partnerzy z Zachodu polegające na konwersji zadłużenia na inwestycje chroniące środowisko. Pieniądze są bardzo przekonywujące, wystarczy spojrzeć na nas samych odrzucających foliowe siatki na zakupy, od kiedy stały się płatne.
Dla nas Europejczyków zbliża się Wielkanoc, okres chrześcijańskiej zadumy, a równocześnie wiosennej radości. Pomyślmy przy tej okazji choćby o marnowanym pożywieniu, energii czy wodzie. Każda taka mała oszczędność przynosi zysk ekonomiczny i ekologiczny zarazem.
Kończąc już ten tekst, przypomniałem sobie ustalenie z Redakcją, że miałem napisać o balecie, wszakże moja córka tenże uprawia, ale zeszło na zupełnie inne tematy. Na pocieszenia z Bangladeszu córce przywiozłem pięciometrowe sari, może kiedyś wystąpi w nim z pokazem tańców ludowych Azji? Wesołego Alleluja!