Relacja z Paryża nieco olimpijska

Tomasz Bojar-Fijałkowski
Tomasz Bojar-Fijałkowski
dr hab. prawa, profesor Uniwersytetu
Kazimierza Wielkiego

Felieton - Tomasz Bojar-Fijałkowski dr hab. prawa, profesor Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego

 


Relacja z Paryża nieco olimpijska


Za oknem ulewa, pioruny i strugi deszczu. Tak wygląda dzisiejsza noc, po gorący i parnym dniu, w Boulogne-Billancourt na południowo-zachodnich przedmieściach Paryża, gdzie rezyduję od tygodnia jako specjalny reporter olimpijski „Magazynu Pomorskiego”. Duma mnie rozpiera, bo z pomorskich regionalnych mediów chyba tylko nasz magazyn ma korespondenta w Paryżu podczas igrzysk? Przy okazji mam szansę pozwiedzać z rodziną i odświeżyć sobie wspomnienia z poprzedniego, o zgrozo, tysiąclecia, kiedy odwiedziłem francuską stolicę jako nastolatek. Było to tak dano temu, że płaciło się frankami, a w Pałacu Elizejskiego urzędował jeszcze François Mitterrand.

Korzystając więc ze sposobności, że mieszkanie przy samej Sekwanie, w Boulogne-Billancourt (miejscowości słynącej między innymi z Lasku Bulońskiego) stało puste, bowiem stali użytkownicy, jak wielu paryżan, uciekli z miasta przed nawałą kibiców olimpijskich, oraz ciesząc się dobrodziejstwami pracy zdalnej, postanowiliśmy rodzinnie podjąć rękawice i odwiedzić Paryż na nieco dłużej niż standardowe wycieczki objazdowe. Jak dobrze, że przy tej okazji mogliśmy z oferty znajomych, że mieszkanie udostępnili. W zeszłym roku udostępniono nam latem tak samo porzucony dom w Portugalii. Może pora wystąpić o prawo zasiedzenia takich lokali? Ktoś powie – szczęście. Wolę myśleć, że to choć w małym stopniu wraca do nas to, co dajemy innym. U nas mieszkała przez rok para ukraińskich seniorów z Charkowa od wybuchu wojny, później przez miesiąc dwie studentki z Indonezji i jeszcze niezliczone koleżanki, mężowie i przyjaciele opiekunek zajmujących się dawniej naszym niepełnosprawnym synem. Regularnie leczy u nas rany polską życzliwością i kuchnią, po każdym zawodzie uczuciowym, także najemna mieszkania w Boulogne-Billancourt. Ufam więc, że „karma wraca”, a my dzięki temu wróciliśmy do Paryża i to podczas olimpiady. 

Najkrócej mogę napisać, że organizacja podczas igrzysk, jak na tak wielkie wydarzenia, jest dobra. Wszędzie w mieście czuć ducha olimpijskiego, są niezliczone strefy kibica w najbardziej prestiżowych i reprezentacyjnych miejscach na przykład przy l’Hotel de Ville, czyli paryskim ratuszu oraz na słynnym placu Trocadéro, gdzie z widokiem na Wieżę Eiffla olimpijczycy odbierają medale. To ostatnie podglądałem wczoraj z wieży, wszakże jedyne, czego się przy tym pobycie nie udało, to zorganizowanie wejściówek na olimpijskie zawody. Nie mniej ducha olimpijskiego czuć w mieście wszędzie, nie trzeba uczestniczyć w rozgrywkach. Wszędzie widać i słychać turystów i kibiców z całego świata. Oczywiście nie jest to organizacja idealna, ale jak na Francuzów, przepraszam za stereotypowanie, cechujących się bardziej romantycznym polotem i finezją niż racjonalnością, jest bardzo dobrze. 

Poza relacją do „Magazynu Pomorskiego” piszę relacje w swoich mediach społecznościowych. Znajomi chyba je lubią, bo przed każdym wyjazdem proszą, żeby posty na pewno były. To właśnie, przez przypadek, doprowadziło mnie na te łamy, wszakże szefowa czasopisma te internetowe relacje, szczególne opisy oraz podpisy pod zdjęciami i filmami, też czytała. Spotkawszy się na jakiejś uroczystości, jak to bywa najczęściej, od słowa do słowa uzgodniliśmy, że będę pisał felietony do „Magazynu Pomorskiego”, i doszliśmy aż do tej relacji z Paryża podczas letnich igrzysk roku 2024. 

Ostatnio inna znajoma skomentowała pod jakimś z moich postów, że z ciekawością czyta i przypomina sobie własne dawniejsze wyprawy – nie wiem, czy też za Mitteranda, czy może wcześniejszych prezydentów (przed nim był chronologicznie Valéry Giscard d’Estaing, Georges Pompidou i Charles de Gaulle). Zastanawiała się tylko, czemu taką zła porę wybraliśmy na ten wyjazd, bo wiadomo, że podczas olimpiady są same trudności. Wyjaśniłem i Drogim Czytelnikom wyjaśniam, że wręcz przeciwnie! Najwyraźniej turyści wystraszyli się Paryża tego lata przez olimpiadę i nie przyjechali. Do muzeów i atrakcji turystycznych nie ma kolejek, wszędzie jest luźno, bo skłamałbym pisząc, że pusto. Na tyle, że aby zobaczyć Monę Lizę w Luwrze, odstaliśmy z dziesięć minut, a do Centrum Pompidou weszliśmy już zupełnie bez kolejki. 

Paryż Paryżem, zdecydowanie wart jest mszy, ale mimo to wybraliśmy się też do pobliskiego parku rozrywki Walta Disneya. Była to realizacja mojego dziecięcego marzenia, na które nie było czasu ani środków, wtedy we frankach, przy poprzedniej wizycie. Tam także zadziwiła nas niska frekwencja, dostępne były miejsca parkingowe przy samym wejściu, a najdłuższa kolejka, w jakiej przytrafiło nam się stać, miała kwadrans, czyli nie wiele więcej niż czas na pokonanie standardowych bramek. Są widać plusy odwiedzania miast podczas wielkich imprez plenerowych i zawodów sportowych. Innymi jest możliwość, jeśli nie uczestnictwa w rozgrywkach, to choćby obejrzenia z bliska specjalnych dekoracji wzdłuż Sekwany, miejsca gdzie odbywała się parada otwarcia, stref kibica, czy sukni, w której podczas otwarcia olimpiady wystąpiła Céline Dion, a którą już zaprezentowano w muzeum Le Galerie Diora przy 11 Rue François 1er.

Nie jest to jeszcze koniec naszego rodzinnego pobyty we Francji. Kilka atrakcji jeszcze przed nami: Rouen, Deauville i plażowanie, ale to niespodzianka dla najbliższych, więc proszę o zachowanie tajemnicy. W sobotę Wersal, a w drodze powrotnej, jak zawsze Niemcy, które odkrywamy po kawałku. W drodze z Polski nad Sekwanę zatrzymaliśmy się w Eisenach w Turyngii, gdzie nad miasteczkiem góruje przepiękny zamek Wartburg. Tak, Wartburg, który dorosłym czytelnikom kojarzy się zapewne z marką samochodów produkowanych w NDR, właśnie w tymże Eisenach, a młodszym zapewne się nie kojarzy w ogóle. Niemcy też mają wiele do zaoferowania, nie tylko motoryzacyjnie.

Na koniec… Obiło mi się o uszy, że pewna polska stacja telewizyjna odwołała swojego korespondenta z igrzysk. Nieskromnie powiem, że jestem na miejscu i mogę szybko podjąć się tej roli, jeśli tyko tamta redakcja porozumie się z „Magazynem Pomorskim”.

Z olimpijskim pozdrowieniem z Paryża,
Tomasz Bojar-Fijałkowski