Felieton Anny Fibak
PR-owe ABC, czyli K jak konferencja prasowa
Zdarzyło się kiedyś, że byłam jedyną reprezentantką mediów na konferencji prasowej (byłam w tamtym, odległym już czasie dziennikarką „Dziennika Bałtyckiego”). O ile dobrze pamiętam, było to spotkanie z ambasadorem jednego z krajów europejskich. Sporych rozmiarów sala, rzędy pustych krzeseł, za stołem dyplomata, pracownicy ambasady, ktoś reprezentujący lokalne władze, tłumacz. Sytuacja bardzo niekomfortowa i dla mnie, i dla organizatorów wydarzenia. Co takiego się stało? Co zawiodło? Co poszło nie tak? Coś na pewno. Temat? Termin? Miejsce? Wysyłka zaproszeń?
Sytuacja, gdy na konferencji prasowej czy briefingu nie pojawia się żaden lub tylko jeden dziennikarz, zdarza się niezwykle rzadko. Organizacja spotkań z mediami w porównani z tamtymi czasami bardzo się sprofesjonalizowała. Organizatorzy zwykle doskonale wiedzą, co, kiedy, komu i w jakiej formie chcą zaprezentować. Jednak niska frekwencja to nadal koszmar niejednego PR-owca i rzecznika prasowego. Dlaczego?
Są jeszcze szefowie, którym marzy się dziennikarski tłum i błysk fleszy. Oglądają brylujących w świetle telewizyjnych kamer, otoczonych reporterami… polityków i marzą, by równie duże zainteresowanie wzbudzały ich firmy. Przecież mają do zaoferowania nowe produkty albo usługi, tyle pieniędzy wydali na wdrożenia czy inwestycje, nie wspominając już nawet o tym, ile kosztowały działania na rzecz lokalnej społeczności. To zwykle ci, którzy nie wiedzą wiele o specyfice funkcjonowania mediów, pracy dziennikarzy, mechanizmach, rządzących informacją we współczesnym świecie. Albo ci, którzy w swoim pojmowaniu współpracy z mediami zatrzymali się gdzieś na przełomie wieków. Ci, którzy zarządzając autorytarnie, nie słuchają swoich specjalistów z biur prasowych czy działów komunikacji. Zaryzykuję twierdzenie, że jeśli nie zaczną słuchać, zderzą się wkrótce z pustą salą.
Media się zmieniły. O tym, jak, dlaczego i co to oznacza w szerszej, społecznej perspektywie, można by dużo pisać i długo dyskutować. Zmieniła się praca dziennikarzy. Bardziej niż niektórzy mogliby przypuszczać. Coraz rzadziej na swojej zawodowej drodze spotykam dziennikarzy, którzy… odchodzą od ekranu komputera, wychodzą z redakcji, aktywnie poszukują ciekawych tematów, specjalizują się w określonych tematach, są otwarci na spotkanie w „realu”. I właściwie trudno się temu dziwić. Dziennikarskie skrzynki mailowe codziennie zapychają się mnóstwem informacji przesyłanych przez firmy, urzędy, instytucje. Nowościami bombardują ich media społecznościowe i wszelkiej maści komunikatory. Jeszcze bardziej niż kiedyś liczy się tempo i atrakcyjność przekazu, rozumiana często jako szokowanie albo straszenie odbiorcy. Tak – nie wartość mierzona istotnością, analizą, czy w końcu prawdą, a właśnie tempo i sensacyjny nagłówek. Tym bardziej cenię tych dziennikarzy, którzy w tym oszalałym świecie nadal starają się pracować według „starej” szkoły.
Czy w tej rzeczywistości organizacja konferencji prasowych ma jeszcze sens? Czy raczej jest to narzędzie, które należy odłożyć do lamusa? Przewrotnie odpowiem, że ma. Oczywiście, nie w każdej sytuacji. W klasycznej formie sprawdzi się niezwykle rzadko. Gdy myślę o przykładzie, mam przed oczami Państwową Komisję Wyborczą ogłaszającą wyniki wyborów. Jak świat wokół, jak media, tak i formuła oraz charakter spotkań z dziennikarzami uległy zmianie. Trzeba mieć naprawdę dobry powód i wiedzieć, co sprawi, że dziennikarz zdecyduje się wyjść zza biurka.