Podsumowujemy?

Alina Kietrys
Alina Kietrys
Dziennikarka, publicystka,
wykładowczyni i mentorka.

Felieton Aliny Kietrys  

Podsumowujemy?

Szaro-buro czy śnieżnie na biało kończy nam się ten rok? Wszystko zależy od nastawienia. Od pracy, której nigdy nie brakuje, jeśli się dobrze szuka, od domowych pieleszy, w których znajdujemy to, co najważniejsze, jeśli naprawdę o to „domowe ognisko” zbiegamy, czy także od przyjaciół i ludzi sobie życzliwych, których chcemy docenić. To wszystko niby oczywista oczywistość – jak mawiał klasyk. Ale w codzienności bywa, że zaganiani zapominamy o pryncypiach.

Ten rok potrafił mi dopiec, ale i przyjemnie doświadczyć. Nie było zbyt natarczywego przypominania, że powinnam zwolnić, wyluzować i znaleźć czas dla siebie. Pozwolił mi za to wnikliwie, z otwartością i życzliwością rozejrzeć się po ludziach. I nie namawiał mnie, żebym była czułym słuchaczem, bo słuchać lubiłam i lubię, czy jak chciała Olga Tokarczuk, żebym zamieniła się w „czułego narratora”. Wiem przecież, że z tą czułością bywa różnie, podobnie jak z życzliwością, hojnością czy dobrocią dnia codziennego. Wszak często zrywamy się „do boju”, kiedy podaje się nam nieomal na talerzu wstrząsające przypadki nieszczęść. Szczególne wrażenie robią te, które spadają na człowieka niczym meteoryt nie zapowiedziany przez żadnego astronoma. Tego nikomu nie życzę. I wtedy nawet bycie celebrytą czy miliarderem na niewiele się zdaje. Wszechświat mediów społecznościowych rozszerza się teraz o celebrytów w różnych zawodach. Już nie tylko aktorzy, piosenkarze, showmani, dziennikarze, konferansjerzy, sportowcy należą do tego zacnego grona, ale również pisarze, lekarze, kucharze, nauczyciele, naukowcy, urzędnicy, politycy muszą stale być na topie. Rozpoznawalni, sławni i obecni. Różne platformy internetowe do tego służą. Liczba followersów określa pozycję, a można ich sobie kupić za niewielką kwotę: dwadzieścia, trzydzieści złotych za jeden tysiąc obserwujących. Jeśli jakąś grupę zawodową pominęłam w tym parciu do celebryctwa, to przepraszam. Ale ten nadmiar mnie obezwładnia, a mijający rok był w tych właśnie rozgrywkach znowu niezwykłe hojny.

Byłam świadkiem rozmowy młodych ludzi, na moje oko końcówka podstawówki, którzy dzielili się swoimi przyszłymi marzeniami zawodowymi. Wśród dziewcząt najbardziej pożądana była profesja influencerki. Bo najważniejsze jest oddziaływanie, bezpośrednie docieranie ze swoimi pomysłami i wizjami na tych filmikach, które uczą, jak jeść, jak spać, jak robić z siebie gwiazdę, no i oczywiście jak zgarniać kasę. Widać znana jest siła influencerowania. Młodzieńcy mieli zdania podzielone w bardziej tradycyjnym obiegu: sportowcy, najlepiej piłkarze nożni, właściciele warsztatu samochodowego, znaleźli się też wyznawcy AI, a jeden chciałby zostać modelem na wybiegu. To wyznanie wzbudziło nawet koleżeńską ciekawość. Przypadkowe spotkanie jasno uświadomiło mi, że twarde stąpanie po ziemi jest cechą, która kształtuje się wcześnie.

Przypomniała mi się rozmowa sprzed lat ze Stanisławem Tymem, którego śmierć ścisnęła moje serce. Poznaliśmy, kiedy Stanisław Tym trafi do elbląskiego teatru dramatycznego i został dyrektorem tej sceny. To były lata 1983–1986. Spotykaliśmy się wówczas dość regularnie, gadaliśmy dużo, również ironizując i żartując. Byłam recenzentką teatralną i opisywałam elbląskie spektakle w kulturalnych programach telewizji gdańskiej, w której wówczas pracowałam, a potem w „Głosie Wybrzeża”. Stanisław Tym był już wtedy po takich filmach jak „Nie ma róży bez ognia”, „Brunet wieczorową porą” i „Miś”. Był też znany i rozpoznawalny jako satyryk i aktor kabaretowy. Pisał również felietony, więc czytający Go znali. W Elblągu jego teatralne pojawienie się zrobiło spore zamieszanie. Ale ani On, ani Bareja w tamtych czasach jeszcze nie byli noszeni na rękach i uznawani za artystów kultowych. Wręcz przeciwnie nawet recenzje po Brunecie…” i po „Misiu” stymulowane przez partyjnie obstawione gazety podcinały im skrzydła popularności. Sława rosła powoli, a „kult” pojawił się dużo później. Spracowany w elbląskim teatrze Tym zapytał mnie kiedyś po kolejnym pobycie z ekipą TVP, kiedy siedzieliśmy do nocy, co chciałabym naprawdę robić. A ja, wiele nie myśląc, odpowiedziałam: „Spać”. A on na to, „A ja jednak marzę, żeby być prezesem. Ale prezesem dla samego siebie. To bym miał życie”. Był blisko pięćdziesiątki, wybierał racjonalnie. Prezes w tamtych czasach, a i dzisiaj, to jest to. Funkcja nad funkcje. Czy spełniło się Jego marzenie? Nie wiem. Nie pomyślałam, żeby zapytać. Żegnam tego niebywałego Człowieka u schyłku tego roku, który pozbawił mnie kilku wybitnych osobowości. I to jest mój żal do zjawiska przemijania. I dzieje się tak jak w „Misiu”: „Właśnie do Ciebie dzwoniłem, żeby Ci powiedzieć, że nie mogę z Tobą rozmawiać”.

Więc podsumujmy… jaki był ten 2024? Każdy z Państwa ma swoją odpowiedź. Wszystkiego najlepszego w kolejnym. Do siego roku!

Alina Kietrys