Felieton Tomasza Gawińskiego
Pacjent bez (e)teczki
Nigdy nie przypuszczałem, że będę w czymś zgodny z Jarosławem Kaczyńskim. A jednak. Podczas ostatniej konwencji programowej PiS w Katowicach lider tego ugrupowania jako główny punkt przyszłego programu wymienił reformę służby zdrowia. Zgadza się, wszak reforma służby zdrowia jest konieczna. I na tym nasza zgodność się jednak kończy, bowiem przez osiem lat rządzenia Polską PiS miał możliwość zrobić porządną i głęboką reformę w tej dziedzinie, ale jakoś nie zrobił. Tak naprawdę żaden rząd od okresu końca PRL-u takiej reformy nie przeprowadził. Były rożne próby, wdrażano różne mechanizmy, ale podmiot tych reform, czyli pacjent w istocie tych przemian nie odczuwał. Oczywiście, skłamałbym, że nic nie zrobiono i że nic się nie poprawiło. Tylko że tak naprawdę przez te 35 lat wciąż mamy do czynienia z prostymi bolączkami.
Tymczasem są sprawy, które wydają się łatwe do rozwiązania, a jednak nikt ich nie rozwiązuje. I nie mówię tu tylko o pewnych elementach, jak np. godziny przyjęć lekarzy w przychodniach, czy godziny otwarcia laboratoriów. Mam wrażenie, że państwu polskiemu wydaje się, że chorują wyłącznie emeryci. Bo osoby pracujące nie mają szansy, bez zwalniania się z pracy, pójść na badania czy do określonego lekarza. Dlaczego? Bo przyjmują pacjentów wyłącznie w godzinach porannych lub wczesnopopołudniowych. Komu ma to służyć?
Inna sprawa to kwestia badań. Jeśli ma się skierowanie od kilku lekarzy, np. jedno od hematologa, a drugie od diabetologa, to nie można tego zrobić podczas jednego pobrania krwi w laboratorium. Każda przychodnia ma bowiem umowę z inną placówką. Zatem najpierw jedzie się na jedno badanie, potem na drugie. Oznacza to podwójne kłucie pacjenta, ból, podwójne korzystanie ze sprzętu, strzykawki, próbówki, przewóz do laboratorium, stratę czasu itd., a nade wszystko marnotrawienie ludzkiej pracy, za którą się płaci. Sami lekarze i pielęgniarki przyznają, że można byłoby to załatwić jednym badaniem, pobrać nieco więcej krwi do kilku próbówek i zbadać pod kątem dla określonego specjalisty. To oczywiście takie przykłady, gdyż może to dotyczyć urologii, ginekologii czy innej sfery. Byłoby i szybciej, i taniej, i z mniejszym bólem, stresem dla pacjentów, ze zdecydowanie mniejszą stratą czasu, po prostu: jedno pobranie krwi dla kilku lekarzy, a nade wszystko bardziej logiczne. Wyniki takiego badania mogłyby być publikowane w systemie – oczywiście zamkniętym, z dostępem dla lekarzy, bo pacjenci mogą obejrzeć swoje wyniki w internecie, nie potrzeba byłoby ton papierów, teczek i szaf do przechowywania tych dokumentów.
I tu dochodzimy do drugiej ważnej kwestii. Każdy rząd próbował coś reformować, powstały e-recepty, rożne ułatwienia, lecz nikt nie wpadł na to i nie stworzył przez ponad trzy dekady takiego centralnego systemu, oczywiście mam na myśli komputery, by każdy pacjent miał w tym systemie e-teczkę i w tej e-teczce każdy z lekarzy, do którego udawałby się pacjent, zapisywałby historię badania, historię choroby, gromadził informacje o leczeniu, badaniach, pobycie w szpitalu, o zabiegach, lekach itd. Dzięki temu lekarz rodzinny mógłby odczytywać to, co wpisał po ostatniej wizycie np. kardiolog, urolog, chirurg czy diabetolog. Każdy z tych lekarzy miałby dostęp do tej e-teczki i po prostu funkcjonowałby pełen przepływ informacji o stanie zdrowia i stanie leczenia danego pacjenta. Myślę, że nie tylko ułatwiałoby to pracę, ale nade wszystko dawało większą wiedzę o chorym każdemu z lekarzy. Tymczasem dzisiaj każda przychodnia i szpitale chyba też mają własne systemy, programy komputerowe, które się z niczym nie łączą, z żadnym centralnym systemem, bodaj poza wystawianiem e-recept. Tak więc każdy z lekarzy może, choć nie musi, napisać coś o chorym na skrawku papieru i wręczyć mu, aby pokazał innemu, zwłaszcza rodzinnemu. Kupy się to nie trzyma, ale wciąż funkcjonuje. I ciągle nie można stworzyć takiego systemu, a zdolnych komputerowców ci u nas nie brakuje – mamy też ministerstwo cyfryzacji, aby wszystko było w jednym, centralnym systemie, do którego dostęp miałby każdy z lekarzy. Sprawa wydaje się być prosta, ale nie dla ministerstwa zdrowia, dla NFZ, dla tych wszystkich reformatorów, co pięknie mówią o zmianach, pacjent zaś i tak zawsze jest na końcu.
Wiem, zapewne przeprowadzenie takiej reformy nie jest takie proste, ale przez tyle lat, jak sądzę, można było już to zrobić, aby usprawnić, ułatwić pracę nie tylko lekarzom, skoordynować ich wiedzę w sprawie ludzi chorych, ale i dać większą szansę na wyleczenie pacjentom. Wszakże, taka cyfrowa współpraca miałaby wpływ na analizy stanu chorego i na jego leczenie. A jeśli nawet nie, to z pewnością wprowadzałaby pewien porządek w systemie. A tak, mamy co mamy i każdy kolejny rząd dużo mówi o zdrowym społeczeństwie, o reformach, a kończy się jak zawsze. Dlatego może miast wielkich programów po prostu starajmy się tak zwyczajnie ułatwić życie lekarzom i ludziom chorym. Tym ostatnim to się po prostu należy.