My, Lewandowscy

dr inż. Jacek Kotarbiński
dr inż. Jacek Kotarbiński
kotarbinski.com

Jest ciepłe, monachijskie popołudnie 1996 roku. Zapełniony turystami Marienplatz wypełnia się powoli rodzinami ubranymi w biało-niebieskie szachownice. Oba kolory i ich symboliczny układ to oficjalne barwy Bawarczyków.


My, Lewandowscy

Jest ciepłe, monachijskie popołudnie 1996 roku. Zapełniony turystami Marienplatz wypełnia się powoli rodzinami ubranymi w biało-niebieskie szachownice. Oba kolory i ich symboliczny układ to oficjalne barwy Bawarczyków. Mężczyźni, kobiety, dzieci napływają dziesiątkami, a za chwilę setkami. Wylewają się potokami z Rosenstraße i placu przy kościele św. Piotra. Co chwila przy wyjściu z metra pojawiają się kolejni i kolejni. Bayern München zdobyło Puchar UEFA. Po raz pierwszy w życiu widzę na własne oczy, jak kilkadziesiąt tysięcy ludzi na stosunkowo niewielkim placu potrafi się autentycznie cieszyć z sukcesu ukochanej drużyny. 
Ten obrazek stanął mi przed oczami, kiedy czytałem o historii zawodnika, który przenosi się z Lecha Poznań do Borussi, aż w końcu trafia do legendarnego Bayernu. Ambitny Robert, przyciskany przez trenera Kloppa do ławki rezerwowych, miał podobno odgrywać na boisku tylko drugoplanowe rólki. Tymczasem Polak zaczął strzelać bramki. Na dodatek z wyjątkową częstotliwością. Kiedy zapragnął, by owa skuteczność znalazła odzwierciedlenie przy kasie, usłyszał, że nie może stać się najwyżej wynagradzanym piłkarzem niemieckiego klubu… Przypomniała mi się rozmowa Roberta Kesslera, niemieckiego fabrykanta, z Karolem Borowieckim w „Ziemi Obiecanej”. Kessler sugerował, że interesy z Polakami to strata czasu i że najpierw muszą stworzyć „kulturę przemysłową”, żeby budować silną gospodarkę.  Borrusia nic nie zyskała na swojej chytrości. Kontrakt z Robertem Lewandowskim wygasł w 2004 roku w sposób naturalny, a skuteczność Polaka wyceniano już na dziesiątki milionów euro. W sobotnie majowe popołudnie 2021 roku piłkarz przeszedł do historii, bijąc rekord Gerda Müllera w liczbie strzelonych bramek w jednym sezonie Bundesligi.

Gdzieś tkwi w nas głęboko syndrom niedoceniania dokonań Polaków w różnych dziedzinach i sferach. Niektórzy mówią, że to taka nasza narodowa fobia. Ale kiedy czytam taką historię o Lewandowskim, przypomina mi się jeszcze coś, co nazwałem Syndromem Kubicy. Robert Kubica całe życie pragnął ścigać się w Formule 1. Kiedy wspominał o tym w Polsce, potencjalni sponsorzy kręcili kółka na czole. Gdzieś pokutuje słynne powiedzenie, że aby Polak został doceniony, to musi wyjechać – najlepiej do USA. Jak Amerykanie powiedzą, że to, co robi, jest dobre, to wtedy to naprawdę jest dobre i w Polsce zaczynają się wywiady, autografy i wizyty w zakładach pracy… Andrzej Wajda robił filmy, które były jego spojrzeniem na świat. To była perspektywa Polaka, który nie wstydzi się swojej polskości.

Na świecie często jesteśmy jak owi Lewandowscy. Ambitni, skuteczni, oryginalni, ale gdzieś tam nadal wielu traktuje nas pogardliwie jak „polaczków”. Kesslerów na świecie jest wszędzie pełno. Płacimy cenę za wieloletnie stereotypy, za brak solidnego, pozytywnego marketingu polskości, zróżnicowania i wymiaru komunikacji. Polska, czyli co? Polak, czyli kto? Jakie skojarzenia i jakie pozycjonowanie dotyczy nas dziś bezpośrednio? Jak jesteśmy kojarzeni? Jak chcemy być postrzegani? Co mamy do zaproponowania? 
Kiedyś na białoruskiej granicy pomógł nam jeden z anonimowych rodaków. Udzielił wsparcia mentalnego chyba kilkunastu rodakom stojącym w kolejce aut do odprawy. Wskazał, gdzie włożyć Popularną Zachętę Pograniczników, by sprawnie sprawdzali dokumenty. Zalecił, by mieć sporo drobnych w drodze do Mińska. Podpowiedział, jakie zdobyć pieczątki, by samochodu w drodze powrotnej nie zabrali. Ale przede wszystkim uznał, że świetny pomysł kolegi wjazdu na Białoruś w koszulce z nadrukiem „Freedom” nie jest najmądrzejszym pomysłem.  

Pracujmy i szanujmy się wszędzie na świecie. Jak dobrze poszukać, to Polaka znajdziemy wszędzie na świecie. Jak w rodzinie, nie wszyscy musimy za sobą przepadać, ale pochodzimy z tego samego domu. Nie można się puszyć i foszyć jak nadmuchane baloniki, że nas nie doceniają. Po prostu sami musimy o to zadbać. Kibicujmy naszym nie tylko na boiskach, ale wszędzie: w biznesie, podróżach czy nawiązywaniu relacji. Nikt nas nie doceni, jeżeli nie zaczniemy od samych siebie.  

dr inż. Jacek Kotarbiński
Ekonomista, autorytet świata marketingu, mentor innowacyjnych firm, konsultant zarządów, trener biznesu. Autor bestsellerowej „Sztuki Rynkologii” i bloga kotarbinski.com.