Felieton Aliny Kietrys
Jesiennie...
Lato uciekło, za chwilę jesień czmychnie. Taka ich wola – mawiał Andrzej Waligórski, jeden z moich ulubionych satyryków. Moją wolą było uczestniczenie w letnio-jesiennym ataku kultury (wielkiej liczbie imprez, eventów, czyli po polsku wydarzeń, festiwali, rocznic, premier, spotkań, kongresów, debat, dyskusji), które ilością pokonały niejednego. Nie było czasu na chandrę unyńską (Tuwima zawsze kocham). Niektórych ta mnogość zauroczyła. Słyszałam: „Ale się działo, ale było świetnie, ale jazda”. Mnie ten nieograniczony nadmiar wpędzał w trudne wybory. Zachłanność podpowiadała: „chcę wszystko”, rozum radził: „opamiętaj się!”. No więc w czym należało uczestniczyć? Na pewno w tych „najlepszych”, bo tzw. konwentykle odnotowywały obecność. Patrzyłam z rozrzewnieniem na bywalców, którzy biegali zdyszani z imprezy na imprezę. I nie ukrywali, że dopadł ich pomorski kulturalny zawrót głowy. Mnogość nie przeszła w jakość, co udało mi się organoleptycznie odnotować, ale organizatorzy zdarzeń byli z siebie zadowoleni.
Ale teraz już listopad. Też intensywny kulturalnie, choćby przez Współkongres Kultury, który odbędzie się za chwilę w Warszawie. Szykują się tam prawie wszyscy, którzy wierzą jeszcze w siłę takiego zbiorowego działania, albo tacy, którzy chcą spotkać dawno nie widzianych i pogadać.
Zaszyłam się więc przed tym kolejnym „zjazdem” w jesienne zacisze z dala od falującego tłumu. Wybrałam przestrzeń nie oblężoną, a malowniczą. Alpy potrafią zapierać dech, nawet jak się po nich nie chodzi, a spokojnie rezyduje w dolinie między przełęczami. Patrzyłam na wschody, zachody słońca, na wiatr i burze. Patrzyłam i czytałam. Na początku dopadła mnie Masłowska. Trudne doświadczenie, bo nie należę do jej apologetek. Nawet rozmowa jej z Piotrem Jaconiem po wydaniu „Magicznej rany” nie wpłynęła na moje wielkie „wow”. Sprawnie napisany zbiór opowiadań, z kolejnym umiłowaniem języka potocznego, który Masłowska dobrze czuje, stał się odkryciem czytelniczym i zrobił większą karierę niż tegoroczna laureatka literackiego Nobel Han Kang, prawie w Polsce nie znana, choć jej powieści były tłumaczone i wydawane u nas przez W.A.B. Tournée Masłowskiej po Polsce zrobiło na mnie wrażenie. W ciągu kilkunastu dni od premiery pierwszy nakład „Magicznej rany” został wyczerpany.
A potem zatopiłam się w „Złotej klatce”, socjologizującym reportażu Agnieszki Kamińskiej o kobietach w Szwajcarii. Szwajcaria zazwyczaj uważana jest za kraj idealnej demokracji. Z opisywanych w tej książce faktów i zdarzeń widać, że do ideału ciągle daleko, bowiem kobiety w wielu kantonach nadal walczą o swoją pozycję społeczną. Różnica płac między kobietami a mężczyznami w Szwajcarii to istotny problem. Młode matki nie mogą wrócić do pracy po urodzeniu dziecka, bo opłaty za żłobki i przedszkola są bardzo wysokie. Zarobki ich nie wystarczają na pokrycie takiego wydatku. Historia walki kobiet o równe prawa konstytucyjne w Szwajcarii to historia milczenia – pisała Rebecca Solnit amerykańska eseistka, historyczka i działaczka feministyczna, autorka ponad dwudziestu ważnych publikacji o sytuacji kobiet w wielu krajach, cytowana w „Złotej klatce”. A historia demokracji bez kobiet w Szwajcarii jest nadal namacalna, choć trudno dostępna – podkreślała Agnieszka Kamińska. „To historia nieco wstydliwa, a o wstydzie albo się milczy, albo krzyczy” – pisała. W jej książce są ważne argumenty i zebrane istotne opinie wielu szwajcarskich działaczek z różnych kantonów od Zurichu przez Genewę, Chur po Szafuze. A warto ciągle pamiętać, że dopiero w 2021 roku Szwajcaria obchodziła pięćdziesięciolecie praw wyborczych kobiet.
„W Szwajcarii łatwo jest być bogatym i żyć skromnie” – pisze Kamińska. „Ale być biednym w otaczającym z każdej strony nadmiarze jest bardzo trudno. Przyznanie się do tego jest niemal aktem odwagi. A to właśnie kobiety, szczególnie samotne albo te, którym mężczyźni wyznaczają limity na życie rodzinne (co nadal jest częstą praktyką) muszą się właśnie do tych trudności przyznawać. Z niedowierzaniem czytałam postulat wygłoszony w parlamencie jedno z kantonów: Kobieta powinna wykonywać swoje powołanie w jak największym stopniu w rodzinie i w domu”. Tak mi się ta Szwajcaria połączyła z Masłowską, bo właśnie w tym kraju na stypendium literackim, które otrzymała autorka, napisana została „Magiczna rana”.
Listopad to też pora zadumy i zamyślenia. Nie tylko Święto Zmarłych i Dzień Zaduszny do tego skłaniają, ale i długie wieczory. One potrafią ocknąć pamięć – nasz ważny skarb. Warto się o pamięć troszczyć, by przechowywała to, co najcenniejsze. I oby nasza „pamięć płynęła z prądem nowych dni (…) szukając dobrych słów” jak pisał i śpiewał Marek Grechuta.
Alina Kietrys