I znowu mija rok...

Alina Kietrys
Alina Kietrys
Dziennikarka, publicystka,
wykładowczyni i mentorka.

Mam wrażenie, że wszystko już było. Albo prawie wszystko. Mija kolejny rok... Jestem z natury realną optymistką i staram się przekonywać, że warto dostrzegać walory naszego tu i  teraz. Szczególnie w  czasach, kiedy sporo zagrożeń wokół, kiedy Gdańsk doświadczył prawdziwej traumy po śmierci prezydenta Pawła Adamowicza. Ale mamy też sporo szczęścia ekonomicznego, kulturowego, choć gorzej z politycznym. Nie będę jednak zajmowała się stricte polityką, bo nie czuję się specjalistką w tej dziedzinie. Na szczęście wiem, na czym się znam.

A więc demonstruję wielką własną radość. Po raz czwarty (choć Wikipedia uważa, że piąty), za mego życia jestem świadkiem, że Polce, Polakowi wręczana jest Nagroda Nobla. To naprawdę wyjątkowe szczęście. Nagroda Nobla przyznana Oldze Tokarczuk poruszyła i rozgrzała niektóre środowiska do żywego. Zamiast fetować laureatkę, cieszyć się, że uznano Polkę i polską literaturę na świecie, pojawili się nowi, nadzwyczajni znawcy prozy i  eseistyki Tokarczuk. Widać jesteśmy specyficznym społeczeństwem. Bardziej cenimy sobie podziały polityczne niż wartość i  mądrość słowa. Oczywiście zgodnie z polską tradycją najwięcej do powiedzenia głośno i publicznie mieli ci, co nie czytali ani „Ksiąg Jakubowych”, ani „Biegunów”, „Zagubionej duszy” czy nawet „Gry na wielu bębenkach”. Ale co tam, czytanie to ciągle nasza pięta Achillesowa, niezależnie od grupy społecznej, żeby nie rzec – od „warstwy”. Wolimy raczej mówić, a ściślej gardłować niż analizować i  argumentować. Przypominam sobie dyskusje po nagrodach Czesława Miłosza czy Wisławy Szymborskiej. Też nie brakowało bezsensownych oponentów. No cóż, tworzymy nowe elity. Niektóre „nowalijki” znam nawet osobiście i cieszę się, że poznaje je opinia publiczna, a nie tylko ja zmagam się z moim doświadczeniem. Pięćdziesiąt lat pracy w zawodzie dziennikarza i  ponad dwadzieścia jako nauczyciela akademickiego (a  tyle „stuknęło” mi w tym roku) daje szanse na wielorakie kontakty. Niektórych żałuję. Zauważyłam ostatnio, niestety ze smutkiem, że publika lubi krzykaczy, operujących dosadnym słowem i  uważających, że mogą więcej. Doświadczam tego osobiście ,prawdę mówiąc, szlag mnie trafia. Przed świętami powinnam odpuścić, a jakoś nie mogę. Mój nowy sąsiad w nobliwej dzielnicy Wrzeszcza remontuje dom. Podaje się za inżyniera i właściciela firmy. Ma szmal, co widać, i żonę notariusza, więc ten duet bezkarnie łamie przepisy budowlane. Soczystą, zaradną polszczyzną „pan” właściciel wydaje polecenia ukraińskim pracownikom i mimo że remont domu jest w  dzielnicy objętej ochroną konserwatora zbytków, robi, co chce, bez tzw. żółtej tablicy informującej o inwestycji. I nikomu nic do tego. To moja i kilku sąsiadów tegoroczna trauma. Koniec roku to czas podsumowań. Jakie były te minione dni? Oczywiście różne. Powodów do zmartwień nie brakowało, ale i radości też było sporo. Mnie cieszy kondycja trójmiejskich scen: od dziecięcych, młodzieżowych poprzez sceny amatorskie do zawodowych teatrów. Wielość w tym wypadku to różnorodność. I świetnie, że włodarze miast to rozumieją i wspierają. Cieszy mnie też nadzwyczajnie nagroda im. Ireny Solskiej przyznana Dorocie Kolak przez Międzynarodowy Klub Krytyki Teatralnej AICT. Wybitna aktorka Teatru Wybrzeże, profesor Akademii Muzycznej w Gdańsku, aktorka teatrów warszawskich, aktorka filmowa w tym roku, dzięki świetnej formie artystycznej została uhonorowana wieloma nagrodami. To powód do radości i składania gratulacji, co niniejszym czynię. Nagroda im. Ireny Solskiej jest szczególna. Przyznawana jest za istotny wpływ na rozkwit sztuki aktorskiej. Otrzymały ją wcześniej m.in. Danuta Szaflarska, Nina Andrycz, Emilia Krakowska, Anna Seniuk czy Ewa Wiśniewska. Grudniowa uroczystość w Warszawie była kameralna, ale Dorota Kolak jak zwykle z klasą – otwarta i bezpretensjonalna. Takie gwiazdy na polskich scenach czy w filmie to marzenie wielu widzów. I dlatego jestem ciągle wierna teatrowi, choć często wydaje mi się, że już różne nowatorskie pomysły nowych gniewnych artystów widziałam wcześniej na scenie i  to w  lepszej formie. No cóż, wiek ma swoje przywileje. Już niejedno się widziało i niejednego doświadczyło. Teraz moda na „srebrzystych”. Dobro czyni się dla seniorów. Nie ironizuję. Cieszę się. Chociaż zdecydowanie nie lubię akcyjności, czyli tzw. dni seniora. Dbajmy o siebie na co dzień, a nie „rozsiewajmy dobroć” okazjonalnie. Cenię szczerość, drażni mnie sztuczna konwencja. Zależy mi, żeby w  wielu branżach w naszym regionie było coraz lepiej, żeby osiągano nie tylko spektakularne, ale autentyczne sukcesy. I  dlatego nadal lansuje hasło Wojciecha Młynarskiego „Róbmy swoje”, ale z  sercem i  uczciwie. Czego wszystkim Czytelnikom i Sympatykom „Magazynu Pomorskiego” życzę najserdeczniej w roku 2020. A w okresie świątecznym odpocznijcie Państwo od codzienności!