Banalne wydaje się stwierdzenie, że podróże kształcą. Szczególnie po wakacjach. A jednak postanowiłam powałkować banał. Nasze drogi, włączając autostrady, to ciągle miejsca wysokiego ryzyka. Nawierzchnia niby lepsza, ale wyobraźnia kierowców nadal nie za wielka. Liczba aut wzrosła, ale nie ubywa „ułanów szos”. Litości, kierowcy! Panie i panowie – przypomnijcie sobie przed wyjazdem w trasę, do czego służą lusterka boczne, i nie pchajcie się na chama, gdy jesteście na podporządkowanej. Nie spotkałam mężczyzny-kierowcy, który mówiłby, że słabo jeździ. Każdy jest nieomal Kubicą albo chociaż Hołowczycem. A w praktyce za kierownicą chętnie bierzecie się do pokazywania gestów obraźliwych, za które choćby w Szwajcarii płaci się mandat 200 franków. Tam także przy wjeździe do wielu miast obowiązuje znak, który informuje, że kierowca nie może uszczęśliwiać wszystkich dookoła swoją ulubioną muzyką z ryczącego głośnika przy opuszczonych szybach. Też mandat – nieco niższy, ale skutecznie egzekwowany. Widziałam wystawiany jakiemuś Włochowi w miasteczku Bellinzona. Marzy mi się, by wszystkich przygłuchych kierowców, którzy ryczą głośnikami i motorami (kiedy się zrywają „do lotu” swoją najlepszą maszyną!) zmusić do szanowania uszu innych. Niestety, to zapewne naiwne marzenie, takie samo jak wszelkie starania o uporządkowanie parkowania w moim ulubionym ongiś Wrzeszczu, w obrębie ulic, które dochodzą do tzw. osiedla Garnizon.
Mieszkańcy Garnizonu, szczególnie ci wynajmujący kwatery, tak się biedacy wykosztowali na lokale i błyszczące limuzyny, że parkują z lubością na okalających osiedle ulicach zamiast na własnych płatnych parkingach. Stać ich na mercedesa, volvo, toyotę, ale nie stać na parking. Tarasują więc starym mieszkańcom Strzyży ulice, wjazdy do posesji, garaży, na podwórka. Wjeżdżają też pod prąd na ulicach jednokierunkowych, zastawiają skrzyżowania. Respektowanie przepisów kodeksu drogowego to mrzonka. Straż Miejska i policja wrzeszczańska, mimo zgłoszeń, udaje, że niczego nie widzi, o niczym nie słyszała! Jakiś kłopot ze wzrokiem czy też inna dolegliwość dopadła naszych stróżów prawa i porządku? Podejrzewam, że opanował ich dziwny lęk przed nowymi. Może za przykładem kolegów z Warszawki boją się „słoików”?! Nie wiem, czy do Trójmiasta zjeżdżają „słoiki”, ale z pewnością przybywają ludziska marnie przystosowani społecznie. Na osiedlu Garnizon pięknie i atrakcyjnie w środku, mała architektura zadbana tam, gdzie już nie budują, kawiarenki, puby, ale lepiej nie zbliżać się do pojemników ze śmieciami, rzekomo sortowanymi. Stoją nieomal, przy ulicy Szymanowskiego. Wysypuje się z nich bród, smród... ale nie ubóstwo. Po powrocie z prawie sterylnej Szwajcarii czy uporządkowanej Bratysławy to naprawdę drażni. Równie irytujące są zachowania „teatralnej inteligencji”. Często bywam w teatrach Trójmiasta i słucham próśb artystów o wyłączenie telefonów komórkowych. Nic z tego – pisanie smsów, czytanie wiadomości (a telefon świeci jak wściekły!) w trakcie spektaklu staje się normą. Ostatnio nie wytrzymałam i zwróciłam uwagę. Ta pani potem na stojąco oklaskiwała Krystynę Jandę po wstrząsającym oratorium – „Pamiętniku z powstania warszawskiego” według Mirona Białoszewskiego z muzyką Jerzego Satanowskiego, choć bez żenady przeszkadzała w oglądaniu przedstawienia. I jeszcze jeden kwiatek do rodzimego kożucha. Robiłam niewielki remont i przyszedł do mnie fachowiec z polecenia. Remont małej kuchni trwał… pięć miesięcy, bo fachowiec zniknął nagle pod koniec czerwca i musiałam szukać następnych. Oczywiście straciłam kilka tysięcy złotych, bo poprawki były konieczne. Przyjeżdżali kolejni fachmani, dawali wizytówki, ale żadnych rekomendacji. I obrażali się, jeśli grzecznie pytałam o ich osiągnięcia zawodowe. I jak słyszałam od znajomych, nie byłam jedyną tak przećwiczoną przez fachowców. Remontów odechciało mi się na długie lata. Dzisiaj z fachowcami jest jak w dawnym, słusznie minionym okresie. Są w cenie, są nietykalni i to oni określają warunki i sposób bycia. Najczęściej trywialny. Usługi są tylko z nazwy, bo to oni dyktują zasady działania: od terminów po kasę. I nie ma dyskusji ani tym bardziej negocjacji. A jeśli już trafi się ekipa, która jest dokładna, terminowa i czysta (sprząta po sobie naprawdę, a nie tylko omiata!) – to trzymajcie ją Państwo rękami i nogami. Bo każdy następny fachman, który do was przyjdzie, skrytykuje poprzedniego. Najczęściej zadawane wówczas pytanie brzmi: „A kto tak sp…ił te robotę?”. I jak tu nie słuchać z czułością Wojtka Młynarskiego, który w kupletach wyśpiewywał: „Słów kilka w sprawie facetów chcę tu wygłosić”… I po opisaniu konkretnej sytuacji pytał z wdziękiem: „I co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie!”...