Felieton Aliny Kietrys
Finał? Moje peregrynacje
Jest radość, bo dobrze kończy się ten rok. Szukamy oczywiście własnych szczęśliwych rozwiązań, ale myślę, że zdarzenia ostatnich przedświątecznych tygodni dały nam tak potrzebną dawkę optymizmu.
W grudniowe dni wybrałam się do Krakowa na festiwal teatralny „Boska komedia”, który odbywa się po raz 16. Tydzień naładowany teatrem, spotkaniami, rozmowami. Trudno zdążyć na gęsto zaplanowane spektakle. Z Nowej Huty, sceny teatru Łaźnia Nowa, w świetnych poindustrialnych przestrzeniach, czy z Ludowego, też w Hucie, do serca teatralnego Krakowa, czyli do Starego Teatru przy pl. Szczepańskich, lub Słowaka (teatr im. Juliusza Słowackiego) to jednak spory kawałek drogi. Ciągle się więc coś opóźniało, przesuwało, ale widać taki mamy artystyczny klimat.
Festiwal „Boska komedia” okrzyknięty został w tym roku najważniejszym teatralnym wydarzeniem w Polsce. Niestety, nie było na nim spektaklu Teatru Wybrzeże. Dominowały sceny warszawskie, krakowskie, był głośny Teatr Współczesny ze Szczecina z publicystycznym spektaklem w reżyserii Jakuba Skrzywana, guru widowisk społecznych, ze „Spartakusem. Miłością w czasach zarazy” o braku w Polsce opieki psychiatrycznej nad dziećmi. Podstawą widowiska był reportaż Janusza Schertnera. I w tym oskarżycielskim spektaklu mało było teatru, aktorzy mieli marne i stereotypowe kwestie do wypowiadania. Główne opisane fakty wyświetlano na ściennie, żeby widz dogłębnie zrozumiał, że nasza psychiatria dziecięca to dno. Był też teatr z Kielc z przejmującą opowieścią Mateusza Pakuły „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” – bardzo dobrze zagrany. Był Jan Klata z poznańskim Teatrem Polskim i „Snem nocy letniej” Szekspira, teatr z Opola przedstawił „teatralną medytację na temat eutanazji” na podstawie nowej sztuki Iwana Wyrypajewa „Znikanie”. Był spektakl Eweliny Marciniak „Genialna przyjaciółka” – długi, dobrze zagrany, ale niespecjalnie porywający. Reżyserka ostatnio odnosi sukcesy realizacjami w teatrach w Szwajcarii, Austrii i Niemczech. Były przedstawienia dyplomowe studentów Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. „Oresteja” – dyplom aktorski w reżyserii Michała Zadary – najbardziej podobała się reżyserowi, który z tragedii Ajschylosa zrobił farsę, a ja podziwiałam sprawność fizyczną i świetnie mówiony tekst przez młode artystki. Ale najbardziej oczekiwane były trzy widowiska: nowe dzieło Krystiana Lupy „Balkony – pieśni miłosne” na podstawie tekstów Garcia Lorki „Dom Bernardy Alba”, Johna M. Coetzee „Lato” z domieszką prozy Elfriede Jelinek. Mistrz drążył pojęcie miłości, bo relacje płciowe stały się tajemnicze, ale też zwracał uwagę na kryzys tożsamości, nasze rozproszenie i zagubienie. Krystian Lupa nie zawiódł długością, znowu mieliśmy ponad cztery godziny uczty, niestety fragmentami zbyt monotonnej, ale z autoironicznymi komentarzami reżysera wygłaszanymi gdzieś z balkonu w trakcie przedstawienia, których część widzów nie rozumiała, bo Krystian Lupa ma kłopoty z dykcją. Krystyna Janda przyjechała z osobistym monodramem „My Way”, który jest niemal spowiedzią aktorki na okoliczność jej siedemdziesiątych urodzin – przejmującą i świetnie zagraną. Wierzę, że ten spektakl niebawem obejrzymy w Gdańsku. I czekano również na wersję ukraińską „Dziadów” z teatru im. Iwana Franki w reżyserii Mai Kleczewskiej. Warto było ten spektakl obejrzeć. Prapremiera tekstu Mickiewicza w Ukrainie i strofy polskiego romantycznego wieszcza w kontekście toczącej się wojny zabrzmiały poruszająco.
A wracając do braku Teatru Wybrzeże na „Boskiej komedii” przyznaję, że trudno mi zrozumieć decyzję tzw. selekcjonerów festiwalu, tym bardziej że jeden z nich – Jacek Wakar – w recenzji bardzo dobrze oceniał przedstawienie. „Piękna Zośka” wyreżyserowana w naszym teatrze przez Marcina Wierzchołowskiego jest opowieścią o złej miłości, przemocy, okrucieństwie, a więc tych wszystkich namiętnościach, które dominowały na krakowskim festiwalu. Akcja „Pięknej Zośki” toczy się w Krakowie w latach 20. Urodziwa muza bohemy wychodzi za mąż za szewca, któremu niekoniecznie podobają się wcześniejsze zachowania żony. Szewc Maciej Paluch wielką miłość do Zośki przeradza w koszmar codzienności pełnej prawdziwego zła i przemocy. Zośka ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Scenariusz spektaklu powstał na podstawie wydarzeń, które wspólnie z reżyserem zadokumentowała i spisała Justyna Bilik. To dobre i przejmujące przedstawienie, osadzone w krakowskich realiach, powinno było trafić na ten festiwal. Zośkę gra w Wybrzeżu nowa aktorka – urodziwa i zdolna Karolina Kowalska, a szewca – Piotr Biedroń. Oj, marzy mi się, by był choć jeden festiwal w Trójmieście prezentujący współczesny polski teatr, oczywiście obok festiwalu szekspirowskiego. Skoro Kraków może, to dlaczego Gdańsk czy Gdynia nie?
A poza festiwalem Kraków zachwyca znakomitymi rozwiązaniami komunikacyjnymi, supernowoczesnymi tramwajami, które punktualnie pędzą z południa na północ miasta. Nowe inwestycje drogowe do pozazdroszczenia, miasto rozkopane, ale perspektywa imponująca, co przyznają mieszkańcy. No i wydawnictwa poświęcone kulturze – bezpłatny i imponujący kwartalnik „Kultura-Kraków” w dwóch językach i również kwartalnik już płatny „Kraków i świat” z ciekawymi artykułami o tym, co w kulturze ważne. I co ciekawe, teksty nie są marketingowe, a merytorycznie analizują zjawiska. Wydarzeń w Krakowie jak w Trójmieście – co nie miara – jest w czym świadomie wybierać. Życzę Państwu jak najlepszych kulturalnych wyborów w 2024 roku.
Alina Kietrys