Felieton Aliny Kietrys
Chwilę przed Wielkanocą
Siedzę nad pustą kartką już jakiś czas. Nie bez przyczyny. Dopadły mnie nastroje i zdarzenia dalekie od świątecznych. Ostatnio brałam udział w publicznej rozmowie na temat sposobów komunikacji z seniorami. Zastanawialiśmy się w dostojnym gronie w Sopotece (świetnej sopockiej bibliotece na dworcu kolejowym), w jaki sposób mówić o starości, jak zwracać się do osób starszych, żeby ich nie urazić, a równocześnie przekonać o naszym zrozumieniu, dobrych intencjach i szacunku. To akurat dobry temat na ostatni tydzień przedwielkanocny. Język jako narzędzie komunikacji, porozumiewania się utrwala doświadczenie społeczne. Język orzeka o jakimś stanie i go równocześnie wartościuje. Słowo ma oczywiście definicje słownikowe, ale też konotacje społeczno-znaczeniowe, czyli określa postawy człowieka wobec rzeczywistości. Słowa mogą nobilitować albo ośmieszać. To oczywiste, ale jakże często w rozmowach z osobami starszymi posługujemy się stereotypami, bo zapominamy, że nie ma jednego sposobu mówienia o starości. Najbardziej boli nonszalancja, tani protekcjonizm i codzienne chamstwo. To bywa bardziej dotkliwe niż kłopoty finansowe. Słowa mogą dowartościować, dodać odwagi, ale mogą też poniżać, budzić agresję i nienawiść. Te złe emocje doskwiera teraz najbardziej. Niech więc starość nie będzie kosztem, ciężarem, populistycznym obdarowywaniem i podkreślaniem tego stałego wsparcia, które ponoć różni (różnie) dają. W tej rozmowie najważniejsza okazała się godność wobec osób, którym los dał szansę na długie życie. Morze informacji o tym, ile dobrego robią poszczególne organizacje, stowarzyszenia, fundacje, miasta, no i oczywiście państwo dla pokolenia srebrnowłosych to nie wszystko. Warto zadbać o dobre słowo i równe chodniki, barierki przy schodach, czynne windy (bo dojście na dworzec w Gdańsku dla osoby starszej to już od kilku lat jakaś masakra). Patrzmy dookoła szeroko otwartymi oczyma, wtedy może zrobimy trochę więcej.
Oglądałam też w tygodniu poprzedzającym święta w niewielkiej salce Teatru Gdynia Główna (ta kulturalna przestrzeń też mieści się na dworcu, tyle że w Gdyni) niebywały spektakl zatytułowany „Rodzanice”, w którym wykorzystano kilka motywów z poetyckiej prozy Barbary Piórkowskiej z książki „Karabaszki”. Siłą tego przedstawienia jest muzyka, zespół Akademia Głosów Tradycji – osiem śpiewających a capella kobiet, wokalistek z Trójmiasta w muzycznych opowieściach nawiązują do starych, polskich pieśni obrzędowych z Pomorza i innych różnych regionów Polski. Rodzanice to niewidzialne, kobiece bóstwa opiekujące się ciężarnymi, określające los dziecka, gdy się rodzi, ale również towarzyszące odchodzeniu człowieka. Piękna, słowiańska mitologia. Wybrane, szlachetne wątki literackie były tylko dopełnieniem przejmującego śpiewu, wykonanego perfekcyjnie. Szkoda, że do końca sezonu tego spektaklu nie obejrzymy już w Gdyni, bo – jak mi powiedziała jedna z wykonawczyń – był to projekt w ramach grantu i już się skończył. Festiwale, jarmarki w Polsce zapraszają to przedstawienie. Z Gdyni panie pojechały do Warszawy na Jarmark Wielkanocny. Dobre w kulturze przemija u nas zbyt szybko.
Powiększa się niebezpiecznie krąg znikania osób z mego świata. Brakuje mi najbardziej tych, które umiały dyskutować z klasą, rozsądnie używać argumentów, słuchać, kiedy było o czym. Ten krąg powoli mnie opuszcza. A dookoła kłębią się „rozrywkowcy”, którzy oczywiście wiedzą wszystko, bo mają tak zwany patent na rozum i siłę przebicia. Zabierają głos bez żenady i w każdej sytuacji. Bezlitosne media, które muszą informować (to ich psi obowiązek), przekazują bez przerwy owe złote myśli nieomylnych. Czasami kłamców. Doświadczenie każe mi odsuwać ten świat, nie słuchać, nie reagować, ale okazuje się to bardzo trudne. Ciągle ten bakcyl babskiej ciekawości we mnie siedzi. Ciągle żyję w medialnym kręgu, który mną szarpie.
Nie przeszkadzają mi fakty. Rozumiem, że one były i będą. Zawsze. Natomiast wtłaczana na siłę interpretacja lub reinterpretacja faktów stała się nasza narodową siłę, naszym spécialité de la maison. To tłumaczenie, wyjaśnianie, przekładanie na zrozumiałe – zadaniem tych co przekładają, komentowanie komentarzy, ganianie wyrobników medialnych za funkcjonariuszami zaszczytnych stanowisk... Uff. Myślę z nadzieją, że w czasie tych najważniejszych z ważnych Świąt Wielkanocnych powinno tym wszystkim dawcom, piewcom i siewcom „dobrej nowiny” zabraknąć pary. I to jest moje własne życzenie świąteczne dla siebie. Czasami w felietonie człowiek może sobie pomarzyć. Ten naiwny człowiek, czyli ja, myśli, a może się spełni i co ważniejsze – utrwali. Zatem Państwu życzę naprawdę spokojnych i dobrych świat ze smakowitym jajeczkiem w tle. A tym wszystkim, którzy włóczą nas na manowce, iście staropolskiego śmigusa-dyngusa. Może ochłodzi ich gorące zapędy. Warto pamiętać: władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie.
Alina Kietrys