Każdy się na czymś wychowuje, ja na pewno na Teatrze Wybrzeże i to od szczenięcych lat, a to wszystko przez moją mamę teatromankę, a potem grono szkolne, które uczył w liceum niezwykły polonista prof. Marian Waszkiewicz, znawca i operowy meloman, a potem wsparło mnie teatralnie koleżeństwo akademickie na czele z Ewą Nawrocką, Andrzejem Żurowskim i Władysławem Zawistowskim.
A jeśli do tego dorzucę tzw. szczęście zawodowe, czyli fakt, że trafiłam do redakcji literackiej tamtego Polskiego Radia, a moją przełożoną była Malwina Szczepkowska, której celnych recenzji bali się w tamtych czasach nawet najznamienitsi twórcy - to już wiadomo, dlaczego bez Teatru Wybrzeże ani rusz nie mogę istnieć. Przeżywałam świadomie lub mniej wszystkie dyrekcje, kierowników literackich, wielbiłam niektórych reżyserów, zachwycałam się scenografami i ubóstwiałam aktorów. Będę wymieniać ze strachem, bo na pewno kogoś pominę, ale muszę złożyć swój osobisty hołd z okazji niezwykłego jubileuszu Teatru Wybrzeże. 70 lat to wiek dojrzały, a 50 lat na Targu Węglowym, to siła i ogromne możliwości. Zaczęłam edukację gdańską od teatru Hübnera. Byłam zafascynowana i nie chciałam tego sobie dać odebrać przez długie lata. Pamiętam „Wojny trojańskiej nie będzie” ze Stanisławem Dąbrowskim, Tadeuszem Gwiazdowskim, Mirosławą Dubrawską, Bogusławą Czosnowską, Stanisławem Michalskim, Krystyną Łubieńską, która do dzisiaj bywa na scenie w naszym teatrze. Wtedy też zobaczyłam, czym może być scenografia, bo pracowali Ali Bunsch, Marian Kołodziej, Jan Banucha, a później Jadwiga Pożakowska, Maria Rachel, Łucja i Brunon Sobczakowie, Barbara Hanicka czy Marek Braun. Miałam to szczęście, że parę lat później widziałam „Ulissesa” z niebywałą, wprost fenomenalną Haliną Winiarską i Stanisławem Igarem. Reżyserzy w Wybrzeżu uczyli mnie pokory i rozumienia tekstu na scenie. Nieźle przećwiczyłam teatralność i inscenizację za czasów Jerzego Golińskiego, a potem Piotra Paradowskiego, Stanisława Hebanowskiego, Marka Okopińskiego, Stanisława Różewicza, Krzysztofa Babickiego, Marcela Kochańczyka, Ryszarda Majora, Krzysztofa Nazara, a potem teatr młodych gniewnych: Jana Klaty, Jarosława Tumidajskiego, Pawła Demirskiego, Michała Zadary, Agnieszki Olsen (za dyrekcji Macieja Nowaka). Niektórzy przeminęli w Gdańsku, ale nie z wiatrem. Zostali natomiast aktorzy, do których Wybrzeże miało szczęście. Nie wymienię wszystkich, to jasne, ale ciągle wspominam wyrazistą i utalentowaną Joannę Bogacką, patrzę z satysfakcją na dobrą gwiazdę Doroty Kolak, choć jej Raniewska w ostatnim (jubileuszowym) „Wiśniowym sadzie” niestety daleka jest od Raniewskiej Haliny Winiarskiej, tej cudownej, dostojnej, w reżyserii Krzysztofa Babickiego z 1985 roku, z fenomenalnym Henrykiem Bistą jako Łopachinem i nieprzeciętnym Gajewem w wykonaniu Stanisława Michalskiego. Aż chce mi się zakrzyknąć:- coś ty, Augustynowicz, zrobiła Wybrzeżu na taki jubileusz?! Ale i tak kocham i dziękuję za aktorski kunszt Halinie Słojewskiej, Wandzie Neumann, Krystynie Łubieńskiej, Dorocie Kolak, Małgorzacie Brajner, Krzysztofowi Gordonowi, Mirkowi Bace, Andrzejowi Nowińskiemu, Jerzemu Kiszkisowi, Krzysztofowi Matuszewskiemu, Cezaremu Rybińskiemu i najmłodszym, na których ciągle liczę. A duetowi Adam Orzechowski - dyrektor naczelny i artystyczny i Cezaremu Niedziółce – kierownik literacki, którzy od prawie dziesięciu lat władają Teatrem Wybrzeże życzę, by nie tylko szczycili się (czasami słusznie!) Eweliną Marciniak, ale również kochali widzów o różnych gustach. Ciekawy teatr to skarb, i niech będzie tak, jak u Hübnera: „świat kultury (w tym teatru) rządzi się tymi samymi prawami, co świat przyrody. Nie można zniszczyć jednego gatunku bez szkody dla innych”.