POWRÓT/WSTECZ
„Cud albo Krakowiaki i Górale” w Muzycznym w Gdyni – klasyka zagrana półżartem

 

Zadara pojawia się w Trójmieście po raz kolejny. Reżyserował już w Teatrze Wybrzeże. To twórca niekonwencjonalny, działający na różnych scenach. Do reżyserii teatralnej przebijał się z pewnym trudem. Mieszkał w Austrii i Niemczech. Studiował w USA na wydziałach politologicznym i teatralnym.


Po powrocie do Polski szlifował reżyserskie ostrogi w krakowskiej szkole teatralnej i jako asystent uznanych reżyserów, m.in. Krzysztofa Warlikowskiego, Kazimierza Kutza czy Jana Peszka. Własnymi spektaklami po roku 2003 lubił czasami drażnić widza i na pewno zaskakiwać. Miał tematy, wokół których krążył: interpretacja klasyki polskiej, zdawanie drażliwych pytań, np. o patriotyzm, albo analizowanie stosunek młodych ludzi do historii. Zapewne dlatego dyrekcja gdyńskiego teatru uznała, że to właśnie Zadara tchnie ducha świeżości i współczesności w tak leciwe i uznane dzieło z 1794 roku.

Libretto jest dziełem Wojciecha Bogusławskiego, ojca polskiego teatru, muzykę napisał Jan Stefani. Opowieść fabularnie jest dość banalna – o miłości z kłopotami między góralką a krakowiakiem i o tym, jak niezadowoleni górale mogą najechać na krakowiaków. Ale również i o tym, jak należy się „jednać i kochać”. Warto pamiętać, że Leon Schiller, który odnalazł ten utwór po latach, określił go mianem „pierwszej polskiej opery narodowej”. Pojawiają się bowiem w tym utworze wątki niepodległościowe, padają słowa o wolności i koniecznym byciu „wszystkich w całości”. A fragment:

 

 IMG2974

 

Nie bądźcie z nikim fałsywi,
kochajcie zawse bliźniego.
Nie odpychajcie od drzwi ubogiego.
Podzielcie się chudobą s potsebnym sąsiadem,
I zyjcie dobrych ludzi psykładem.
A Bóg widząc Was godnych
udzieli Wam dni swobodnych...
był przez lata chętnie cytowany.


Muzyka w gdyńskim spektaklu zgodna jest z oryginałem. Może zagrana w nieco szybszym tempie, osadzona jednak w klasyce, muzyce ludowej i tańcach polskich: mamy więc i poloneza, i krakowiaka. Widowisko rozpoczyna uwertura. Zgodnie z wymogami opery – orkiestra gra w kanale pod sceną.

 

 IMG3198

 

Co jest intrygującego w gdyńskim przedstawieniu? Zręcznie poprowadzona akcja pierwszej części ze szczególnie zabawną i konwencjonalną scena przybycia górali na łodzi (materia rzeki pięknie faluje) do Krakowa. W drugiej części rozwija się opowiastka w konwencji zabawy „w teatrze jeszcze jeden teatr”. Kabaretowe chwyty, żarty – czasami średnio śmieszne – mają bawić. I we fragmentach ten zabieg artystyczny się udaje. Zwaśnionych krakowiaków z góralami należy godzić za pomocą wywoływanych spięć elektrycznych. To będzie cud. Jedno ze spięć spowoduje ciemność na widowni, ale potem wszystko się poukłada według woli mistrza Bogusławskiego i reżysera Zadary. Ekipa techniczna przestanie przeszkadzać w realizacji przedstawienia, gagi rodem ze słabej komedyjki przestaną wybijać się
na plan pierwszy, a śpiewacy, tancerze i chór szczęśliwie dobrną do finału. Oczywiście wszystko dobrze się skończy.

 

 IMG3497

 

Scenografia Roberta Rumasa, bardzo zdolnego plastyka rodem z Gdańska, nie jest tym razem szczytem marzeń, choć utrzymana w pewnym stylu. Natomiast kostiumy Henrietty Müller, choć rozumiem i „kupuję” konwencję, nie wyzwalają mego estetycznego entuzjazmu. Na szczęście jest kilka ról, które podobają się publiczności i sprawiają radość. Zdecydowanie świetnie śpiewa i bawi się postacią Doroty Karolina Trębacz, zabawna jest Basia w wykonaniu Mai Gadzińskiej i Bardos, którego gra Jakub Badurka. Dobrze wpisuje się w rolę Bryndasa Krzysztof Kowalski. Ten spektakl budzi emocje widzów – i to ważne. Eksperyment Miachała Zadary ma zwolenników i przeciwników. Natomiast dyrygent Paweł Kapuła oklaskiwany jest spontanicznie.


Alina Kietrys

POWRÓT/WSTECZ