POWRÓT/WSTECZ
Co jedzie na pstrym koniu?

Moglibyśmy teoretycznie być społeczeństwem uczciwym, prawym, kulturalnym, empatycznym, otwartym... Moglibyśmy, ale coś nam przeszkadza. Co? Każdy zapewne znajdzie własną odpowiedź, ale w  okresie wszelkich kampanii obserwowanie społecznych zachowań wydaje się nadzwyczaj pouczające. Kandydaci z różnych ugrupowań obiecują w debatach, programach telewizyjnych i radiowych, na spotkaniach na ulicach nieomal wszystko. Czasami przysłowiowe gruszki na wierzbie. Czytanie takich obiecanek po kadencji jest fascynującą lekturą. Jedni – szczególnie ci z pierwszych miejsc na listach – częstują kawą, inni pączkami albo donatami, a jeszcze inni wciskają jabłka. Na ulotkach i banerach trwa licytacja: kto lepszy, kto bardziej pomysłowy, kto ma więcej dzieci, kto lubi zwierzęta, kto chodzi do zoo, a kto biega w maratonach. Uff! Zastanawiam się, czy tym aktywnym, którzy postanowili się publicznie pokazać, brakuje realizmu. Przecież to nie są wybory miss czy mistera okręgu. Umiar i analiza rzeczywistości – te słowa jakoś wyraźnie zanikają w czasach wszelkich kampanii. Cóż polityka, nawet ta samorządowa rządzi się swoimi prawami. A za kilka miesięcy mamy nowe wybory. Parlamentarne. Trzeba się będzie uzbroić w wewnętrzny spokój, a na dobranoc pijać herbatki z melisy. Ale na wybory oczywiście pójdę, „bo nic o nas bez nas”. W tej sprawie mam absolutną pewność. Ale są też sprawy, w których się gubię. Szczególnie kiedy widzę coś innego niż to, co potem wtłacza mi się w różnych przekaźnikach. Śledzę z zainteresowaniem swoiste jesienne ożywienie w przyznawaniu różnych nagród, medali, wyróżnień. I zastanawiam się, jakie to są gremia, które podpowiadają rozdającym zaszczyty komu należy co dać albo wręczyć. Na listach obdarowanych są czasami tak dziwnie zestawione osoby, że mam wrażenie wszechogarniającego matrixu – tego zielonego kodu, który jest nie do rozszyfrowania. I wtedy przypomina mi się maksyma mojej mamy, która w różnych trudnych sytuacjach tamtego, zaprzeszłego czasu mawiała: „Łaska pańska na pstrym koniu jedzie”. I tak sobie myślę, obserwując najbliższą rzeczywistość, że ta łaska nie jedzie, tylko zadyszana wpada w ostatniej chwili, by jeszcze obłaskawić tego czy owego albo doinwestować tych, o którym vox populi wie, że nic im się nie należy, że zwyczajnie nie zasłużyli, by ich uwzględniać w jakichkolwiek wyróżnieniach. W tym momencie może ktoś pomyśleć, a po co taki kamuflaż. Nie lepiej walnąć z grubej rury i wyjaśnić, o kogo idzie. Nie lepiej. Bo tak się niepotrzebnie odbiera przyjemność tym, którzy nieświadomie uczestniczyli w rozgrywce. „A jaki kuń jest, każdy widzi”. I  to był fragment o  koniach. A  dodatkowo informacja, że znowu pod Wawelem padł koń maści srokatej wprawiła mnie w  zadumę. Ile jeszcze razy obrońcy i  miłośnicy koni będą uwrażliwiali krakowskich dorożkarzy, żeby nie wykorzystywali bezdusznie swoich zwierząt?. Pewnie jeszcze dużo wody w Wiśle upłynie, nim człowiek pojmie, że znęcanie się nad zwierzętami jest... grzechem.

POWRÓT/WSTECZ