Biskupia 33, potem Dyrekcyjna, a za chwilę Grobla III
Pomoc stale potrzebna
W każdy czwartek już przed godziną ósmą na ulicy Dyrekcyjnej w Gdańsku, przed wejściem do restauracji La Fontaine długa kolejka, kilkaset osób w różnym wieku. Rozmawiają ze sobą tylko ci, którzy się znają. Inni zdyscyplinowani, w dziwnej ciszy, czekają cierpliwie. To punkt wydawania żywności dla Ukraińców, którzy przyjechali do Gdańska po wybuchu wojny 24 lutego 2022 roku. Miejsce godziwe, ciepłe, co w zimie bardzo ważne – jak mówią zainteresowani. Udostępniła je właścicielka restauracji, a całą pomoc imigrantom z Ukrainy organizuje Aneta Rabuszko-Borkowska. Wspiera ją liczne grono wolontariuszek: Polek i Ukrainek, ludzi dobrej woli, organizacji i instytucji. Pani Aneta o wszystkim stara się pamiętać, do wszystkich miejsc jeździć i wszędzie rozmawiać, by szukać pomocy dla tych, którzy często bez własnego domu, w przydzielonym lub z trudem wynajętym miejscu starają się na nowo organizować swoje życie.
Krzysztof Dolny, przedstawiciel Klubu Rotary Gdańsk–Sopot–Gdynia, przyjeżdża do tego punktu często. „Rotary stara się świadczyć pomoc organizacyjną i finansową. Przyjęliśmy zasadę, że będziemy pomagać tym, którzy już pomagają. Stąd nasza współpraca z panią Anetą Borkowską” – mówi pan Dolny. „To jest działanie poprzez synergię. Nam zależy na skuteczności tej pomocy.”
Również gdański Club Lions Neptun niesie pomoc. Pan Maciej Pełczyński poświęca dużo własnego czasu, by współdziałać z panią Anetą. „My wiemy, że na taką pomoc potrzebne są pieniądze” – mówi pan Maciej. „Najważniejsze jest, by dać jedzenie potrzebującym, którzy nie pracują i właściwie często są bez środków do życia. Jako organizacja międzynarodowa mogliśmy skorzystać ze światowego programu, który się nazywa Głód. Do niedawna uważało się, że to program dla Afryki, Azji czy Ameryki Południowej, czyli tych krajów, które kojarzą się z biedą. A teraz okazało się, że również w Europie jest głód. Ta ogromna rzesza ludzi, którzy przyjechali do Polski, uciekając przed wojną przyszli do nas często z niczym, co najwyżej jedną torbą czy walizką. Staramy się zapewnić żywność. I to jest pomysł pani Anety. A gdańscy Lioni przez organizację światową załatwili grant, by dofinansować zakupy.”
Bardzo szybko rozeszła się informacja, że jest takie miejsce w Gdańsku, gdzie raz w tygodniu Ukraińcy mogą otrzymać paczkę z najbardziej potrzebnymi do życia produktami spożywczymi i z chemią domową.
Jadwiga Witczak, właścicielka La Fontaine, prowadzi restaurację w tym miejscu od trzynastu lat. W każdy czwartek udostępnia pomieszczenia na kilka godzin. „Pracuję w gastronomii już wiele lat, uczestniczyłam w różnych akcjach charytatywnych, ale kiedy zobaczyłam, że Aneta Borkowska nie ma miejsca, w którym można by było pomagać, natychmiast podjęłam decyzję” – mówi pani Jadwiga. „Jak jest zimno, to przychodzące tu osoby mogą się zagrzać i jest tu miejsce, by porozmawiać, wypić herbatę, skorzystać z toalety. Tutaj są ludzie warunki, a nie wydawanie paczek na ulicy, tak jak to było wcześniej na Biskupiej. Zaczynamy wydawać paczki żywnościowe już przed ósmą rano, a kończymy koło południa. Wolontariuszki, które pracują, są świetnie zorganizowane” – dodaje właścicielka La Fontaine. „Również trzeba po zakończonych działaniach wszystko posprzątać. I one to robią błyskawicznie. A ja w swojej restauracji też zatrudniam pięć pań z Ukrainy, jestem bardzo zadowolona z ich pracy. Te panie robią fantastyczne dania, są też słynne pielmieni w rosole i różne inne pierogi. Wiem z wielu rozmów, jaki dramat przeżywają ci ludzie, i cieszę się, że mogę pomagać” – dodaje pani Jadwiga.
„Ludzie w Polsce są trochę zmęczeniu już tą trwająca rok sytuacją, więc widać, że ta pomoc się ogranicza” – dodaje Krzysztof Dolny – „więc my jesteśmy naprawdę potrzebni. Kluby Rotary ze świata wsparły środkami finansowymi nasz klub w Gdańsku, więc możemy pomagać.”
Aneta Rabuszko-Borkowska cały czas jest w ruchu, coś załatwia, rozmawia z Ukrainkami, oddzwania. Pytam ją, jak zaczęło się to jej działanie pomocowe: „1 marca 2022 roku zadzwoniła do mnie koleżanka i powiedziała: Aneta, lubisz pomagać, jest teraz co robić, więc działamy. Założyłyśmy konto na messengerze, żeby skrzyknąć ludzi. Kolega dał mi klucz na Biskupią 33, do siedziby Fundacji Rodzinny Gdańsk. I tam zaczęłyśmy gromadzić dary, które przynosili gdańszczanie: odzież, produkty spożywcze, pieluchy dla dzieci, chemię gospodarczą. To, o co prosiłam na FB, od razu się pojawiało. To było niesamowite, ludzie byli naprawdę kochani, bo tak mnie wspierali w tym pomaganiu. Ale też zdarzało się, że stało na ulicy ze 250 osób, a ja miałam tylko do rozdania małe paszteciki i mąkę. Pamiętam, jak raz się rozpłakałam w takiej sytuacji z bezradności. Wtedy też pomyślałam, że muszę poszukać wsparcia i poprosić o pomoc. I tak się zaczęła współpraca z Rotary i Lionami. Pomagają nam też firmy. Orange w ramach projektu Pomorze pomoże; pomaga miasto Gdańsk. Dostaliśmy nowy punkt na Grobli III. Ukraińcy obiecali, że wyremontują to miejsce, a Orange umebluje pomieszczenie. Bardzo nam pomaga firma Merkus – sklepy spożywcze, dając nam bardzo dobre ceny na produkty, obiecali też lodówki. Wśród tych pomagających są też firmy Femax i Laguna, które przewożą nam te tony towaru. To jest radość. Robimy to wszystko od roku charytatywnie. Naprawdę, z wielką radością poświęcam swój czas i energię, by pomóc ludziom, których nieszczęścia są często niewyobrażalne.”
Aneta Rabuszko-Borkowska została Osobowością Roku w plebiscycie „Dziennika Bałtyckiego”. Głosowały na nią wszystkie współpracujące z nią panie, ale też ci, którzy na ulicę Dyrekcyjną przychodzą po pomoc. Znają ją, lubią, okazują wdzięczność i przywiązanie. Naprawdę rozczulające są to chwile, kiedy pani Aneta przytula, uspokaja, tłumaczy i powtarza: „Nie martw się, kochana, to się da zrobić, będzie na pewno dobrze!”.
Jedna z wolontariuszek – pani Danuta, gdańszczanka, zna język ukraiński, ona więc wspiera Ukrainki z chorobami onkologicznymi. Jeździ z nimi do szpitala, pomaga w kontaktach z lekarzami, tłumaczy polskie procedury medyczne, by w tych naprawdę trudnych sytuacjach chore kobiety nie wpadały w czarną rozpacz. „Muszę powiedzieć, że ta pomoc onkologiczna w Gdańsku jest fantastyczna, jest duże wsparcie” – mówi pani Danuta.
Olga pilnuje dokumentów. „Sprawdzamy, czy przychodzący do nas po paczki, mają ten status ukr., żeby wszystko było wiarygodne” – mówi. „Zależy nam, żeby pomoc otrzymywały te osoby, które przyjechały z Ukrainy do Polski, jak wybuchła wojna, bo one są najbardziej zagubione i potrzebujące. Dużo osób wraca na Ukrainę” – dodaje Olga – „bo z najprostszymi sprawami nie mogą sobie poradzić, albo z tymi w urzędach, które są trudniejsze. Osoby starsze nie mogą też zaaklimatyzować się w naszym kraju. Staramy się we wszystkim pomagać, od umieszczenia dziecka w żłobku po najpoważniejsze sprawy urzędowe.
Pan Maciej z Lions Club Neptun włącza się do rozmowy. „My jako Lioni tym osobom, które chcą zostać, pomagamy podjąć decyzję. Chcemy powołać organizację, która będzie zatrudniać Ukraińców, którzy będą pracować na rzecz społeczności ukraińskiej w Polsce”.
Kolega pani Anety otworzył niedawno dom samotnej matki przy Gościnnej na Oruni. „To fantastyczne zdarzenie, bo udało mi się tam ulokować czternaście matek z dziećmi. Też tam jeżdżę i pomagam” – dorzuca Aneta i dodaje: „Teraz najbardziej potrzeba pieluch, pracy, artykułów spożywczych, chemii gospodarczej i pomieszczeń do życia – mieszkań, żeby ci ludzie z Ukrainy mogli się gdzieś zatrzymać. Dużo ludzi wraca na Ukrainę, bo nie mają gdzie mieszkać, a miasto likwiduje zbiorcze punkty zakwaterowania”.
„Wracają też, bo chcą być u siebie, nawet w tych wojennych warunkach, ale u siebie. Nie wytrzymują również psychicznie, że muszą często o wszystko prosić i czekać, że im ktoś coś da” – dodaje pani Jadwiga.
Na drugi dzień po wybuchu wojny z Iwanofrankowska przyjechała Anastazja, kolejna wolontariusza. Jej mąż pracował już w Polsce, ona przyjechała z dwójką dzieci – sześcioletnim synem i czteroletnią córeczkę. Ma w Gdańsku również siostrę, która ma także dwójkę dzieci. Anastazja znalazła pracę, a w czasie wolnym pomaga Anecie Borkowskiej. Języka polskiego uczyła się na kursach i w pracy. Od razu, bo uważała, że musi rozumieć, co do niej mówią ludzie.
„Naprawdę tu się o nas szczegółowo starają” – mówi Anastazja. „Ja pomagam Anecie, bo dużo tu starszych osób, szczególnie mężczyzn inwalidów, którzy wymagają wsparcia.
Do rozmowy włącza się Bożena, dobra znajoma Anety Borkowskiej. Wspólnie działają w Stowarzyszeniu Nasz Gdańsk: „Jesteśmy lokalnymi patriotkami, chodzimy na różnych uroczystościach w pięknych strojach mieszczek gdańskich. Jak Anetka zaczęła działalność, to wiadomo, koleżance trzeba było pomóc i tak jesteśmy razem rok. A Aneta Borkowska to cudowny, dobry człowiek, więc trzeba pomnożyć to jej dobro. Jej serce i oddanie ludziom jest wielkie”.
Wiera ma 74 lata i też jest wolontariuszką, wspomaga Anetę: „Jestem z Ukrainy, z donieckiej obłasti. Przyjechałam z mężem, który jest niestety chory, z córką, wnuczką i wnukiem. Jechaliśmy cztery dni, w przedziale było nas 14 osób, wyłączali nam światło, a my wyłączaliśmy telefony, żeby w pociąg nie trafiła rakieta. Dojechaliśmy szczęśliwie do Lwowa, a potem do Polski. Przyjęli nas w Polsce dosłownie po królewsku. To było wielkie przeżycie. A potem trafiliśmy do Gdańska, zajęła się nami polska rodzina. Wspaniała. Wszyscy byli dla nas tacy dobrzy. Mieliśmy mieszkać u nich tylko dwa miesiące, a w marcu już minął rok, jak tam mieszkamy. Jacy to niezwykli ludzie. Spotkanie takich ludzi wszystkich tutaj to wielka sprawa” – mówi ze wzruszeniem pani Wiera.
„Skąd macie tyle energii?” – pytam wolontariuszki . „Stąd” – odpowiadają niemal chórem, od Anety i od siebie nawzajem. „A radość, uśmiech, wzruszenie i nieukrywana wdzięczność wielu ludzi z Ukrainy dodatkowo ładuje nam baterie” – kończy pani Danuta.
Alina Kietrys
Z prawej Aneta Rabuszko-Borkowska, obok Krzysztof Dolny, członek Rotary.
W nowej siedzibie.
Członkowie Rotary Gdańsk - Sopot – Gdynia i Lions Club niosą pomoc.