Fot. Andrzej Basista
Białe płótno jest początkiem. Rzeźba trzecim wymiarem
Artysta, malarz, rzeźbiarz „Lensky”
Rozmowa z Michelem Lenglardem „Lenskym”
Kim jest Artysta?
To ktoś, kto potrafi zbudować dla odbiorcy pomost do świata swoich emocji.
Urodziłem się we Francji w rodzinie polsko-francuskiej. Życie pomiędzy dwoma krajami to niezwykłe doświadczenie, które bywa też bolesne. Żyjąc we Francji, tęskniłem za Polską. Będąc w Polsce, tęsknię za Francją.
Każdy artysta jest inny, zarówno jeśli chodzi o twórczość, jak i wartości, którymi się kieruje. Wystawy, nagrody, tytuły nie stanowią dla mnie wartości samej w sobie, traktuję je jako narzędzie potrzebne do tego, aby tworzyć. Tu i teraz mogę się poszczycić tym, co robię – rzetelną pracą trwającą nieprzerwanie od ponad 50 lat.
Warszawska ASP, którą ukończyłem w latach 70., nie była wyznacznikiem dalszej drogi, ponieważ nie wniosła istotnych, przełomowych zmian w mojej twórczości. Takim krokiem milowym był mój powrót do Francji i spotkanie z wyrocznią – profesorem Klausenem, z którym na spotkanie trzeba było czekać kilka miesięcy tylko po to, by zechciał przejrzeć prace i zrobić korekty. Pewny siebie zaniosłem do niego obrazy oraz dyplom ukończenia ASP. W Polsce jako młody malarz z wielkim powodzeniem sprzedawałem swoje prace w Desie, byłem więc przekonany, że jestem w tym dobry. Miałem nadzieję, że i we Francji odbiorcy docenią mój talent. Od profesora usłyszałem jednak, że moje prace do niczego się nie nadają, co podziałało na mnie jak zimny prysznic. Dostałem jednocześnie wytyczne, by malować realistycznie i wrócić z nowymi pracami. Zniechęcony rozważałem nawet porzucenie malarstwa, jednak mój mentor nie odpuszczał, dzwonił i dopytywał. Pokazałem kolejne płótna i ponownie usłyszałem to samo – pracuj dalej, to jeszcze nie jest to. Dzięki jego podpowiedzi, by malować dla ludzi z zachowaniem własnej przyjemności i to, co się im podoba, tak jak cała paleta francuskich impresjonistów odnalazłem swoją drogę. Moja malarska gimnastyka trwała siedem długich i rozwijających mnie lat. To była najważniejsza szkoła malarstwa.
Drugim moim mentorem był profesor Mixi-Bérel, francuski rysownik i malarz, rozpoznawalny we Francji tak jak w Polsce Szymon Kobyliński. Zaprzyjaźniliśmy się – co więcej, obaj pochodziliśmy z tej samej miejscowości Saint-Malo. To właśnie w jego pracowni zamykaliśmy się na długie dni i wspólnie tworzyliśmy. Profesor Mixi był dla mnie wzorem, który nauczył mnie szacunku do swojej twórczości, co jednocześnie przekładało się na szacunek od innych. Wyzwolił we mnie pewność siebie i własne uznanie dla tego zawodu. Tak jest do dzisiaj: ja i moje płótno. Zupełnie poświęciłem się twórczości – to wybór mojego życia. Skutkowało to brakiem wakacji, spotkań towarzyskich, na których toczyły się mało znaczące pogaduszki, po porostu zaniechałem życia towarzyskiego. Rodzinne relacje również nie należały do najłatwiejszych. Zostałem sam i tworzyłem sam. Nawet jeśli na chwilę zabłysła wokół mnie kobieca energia, przychodził czas jej wygaśnięcia.
Namalowanych tysiące obrazów, przede wszystkim dla odbiorcy, który odnajdzie połączenie z artystą…
Jestem samotnikiem, artystą odludkiem, być może dziwakiem, który mieszka w swojej wieży z widokiem na Zatokę, z zaprzyjaźnionymi gołębiami. Wstaję rano i maluję. Nie kataloguję swoich prac, ale myślę, że powstało ich już kilka tysięcy. Jeśli wraz ze wschodem słońca pojawia się potrzeba malowania, która opatrzona jest pomysłem, wizją przekazania mojego spostrzeżenia, własnej wizji artystycznej odbiorcy – to jest moje paliwo do tworzenia. Zawsze mam nadzieję, że odbiorca dostrzeże zwierzenia przelane na płótno, radość czy też zgaszoną nutę, odpowiednie światło lub cień. Szczęśliwy jestem, gdy taka nić porozumienia pomiędzy nami się pojawi. Zawsze zależało mi na tym, aby moje malarstwo było rozpowszechnione, znane i cieszyło oko adresata. 70–80% moich prac ofiarowuję na różnego rodzaju aukcje charytatywne – tak czuję i tak działam. Zostało to dostrzeżone w Warszawie, gdzie uhonorowano mnie Orderem Świętego Stanisława Biskupa Męczennika. Jest to historyczne odznaczenie ustanowione w 1765 r. przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i przyznawane za zasługi działalności dobroczynnej. Żadne inne wyróżnienia nie sprawiły mi tyle zadowolenia co właśnie ten order, jest on dla mnie niebywale cenny.
Realizm przeszłych czasów. Skąd przychodzi inspiracja, pomysł, wizja?
Obraz należy zobaczyć tak, jak muzykę wysłuchać. Mówiąc o malarstwie, należy powiedzieć trochę więcej. Moje malarstwo jest realistyczne i cofa nas w czasie o ponad sto lat. Bywa, że słyszę, to przecież stare łódki. Tak, owszem, to są stare łódki, ale czyż nie jest tak, że dostrzegając piękny stary budynek, mamy ochotę go zwiedzić, poznać? Ludzie podświadomie wyszukują tego, co było kiedyś, wracają do przeszłości, chcą ją poznać i odkryć ją na nowo. Moje malarstwo daje mi ten komfort, że mogę cofnąć się w czasie. Żyję sobie dzięki temu w swoim świecie starych łódek, wschodów słońca, pejzaży starych paryskich ulic. Tworzę, jak jestem we własnym świecie. Wyskakuję stamtąd tylko, jak dzwoni telefon. Uwielbiam ten pierwszy moment, kiedy płótno jest zupełnie białe. Mogę stworzyć fantastyczne dzieło albo taki sobie obraz. Ale w tym momencie, w pierwszych sekundach, kiedy staję przed płótnem, mam nieograniczone możliwości.
To jest moje życie. Dziesiątki moich lat zaschłych na płótnie, tam przelałem i zostawiłem swoje życie. W tej wyschniętej farbie zostawiłem własne minuty, godziny, lata. Tym kupiłem sobie nieśmiertelność. Zostanę w moich obrazach.
Obecnie maluję i wysyłam swoje prace do Francji. Mam tam stałą galerię Les Artisants d’Art w Homfleur, z którą współpracuję od 1982 r.
Druga pasja tworzenia to rzeźba.
Kiedyś we Francji zainteresowała mnie również ta dziedzina. Pierwszy kontakt z pomysłem na przygotowanie rzeźby skończył się niepowodzeniem z powodu wyceny samego odlewu. Mając własną pracownię pod Paryżem, postanowiłem sam się za to zabrać. Okazało się, że to rzemiosło jest bardzo wymagające. Tam się nie doleje, tutaj pojawi się bąbel powietrza czy też pęknięcie. Zawsze coś. Kilka lat doświadczenia, prób i wytężonych powtórek nauczyło mnie rzeźbienia. W tej chwili w Polsce mam pracownię w Wejherowie z własnymi piecami i technicznymi możliwościami, więc działam.
Otrzymałem propozycję zaprojektowania rzeźby upamiętniającej ofiary zbrodni hitlerowskiej w Piaśnicy koło Wejherowa. Są to 34 różne postacie, każda na trzy metry wysoka. Wśród nich jest zakonnica czy też kobieta z dzieckiem na ręku – taki przekrój dusz. Rzeźba wykonana jest ze szkła o grubości 12 centymetrów, ciętego laserem według mojego projektu.
Historia tego miejsca jest tragiczna. Jestem dumny, że właśnie tutaj mogłem pozostawić swój ślad dla potomnych w postaci szpaleru dusz, których energię można poczuć do dziś.
Wiele moich rzeźb można znaleźć w Polsce i na Pomorzu, jak na przykład postać św. Maksymiliana Marii Kolbego u Franciszkanów w Gdyni, Chrzcielnica w bazylice św. Jakuba w Olsztynie czy też Pomnik Komandosów Formozy, którego oficjalnie odsłonięcie dopiero nastąpi.
Rzeźba to moja druga twórczość, która daje mi trzeci wymiar oraz własne spełnienie.
Rozmawiała Zdzisława Mochnacz