POWRÓT/WSTECZ
46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych Gdynia 2021 Złote Lwy dla filmu „Wszystkie moje strachy”

foto. Fot. Jarosław Sosiński Kadr z filmu Wszystkie nasze strachy. 


46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych Gdynia 2021
Złote Lwy dla filmu „Wszystkie moje strachy”

Zjechali ci, którzy uważali, że muszą się pokazać, uświetnić i zabłyszczeć, a przede wszystkim pojawiły się tu ekipy filmów prezentowanych w Konkursie Głównym. Aktorzy byli w trakcie całego festiwalu, oglądali produkcje kolegów, co wcale w tym środowisku nie jest takie częste.

Przyjechali znani: Sonia Bohosiewicz, Weronika Książkiewicz, Małgorzata Foremniak, Dorota Stalińska, Sławomira Łozińska, Maciek Stuhr, Jan Frycz, Piotr Głowacki, Jacek Braciak, Adam Woronowicz, Dawid Ogrodnik, Robert Więckiewicz, Jacek Poniedziałek, Sebastian Fabiański. 

Pojawili się też młodzi zdolni, których nazwiska warto zapamiętać: Tomasz Ziętek, Adrianna Chlebnicka, Jacek Beler i Michał Sikorski.

W trzech różnych konkursach pokazano łącznie 41 filmów. W Konkursie Głównym o Złote Lwy ubiegało się 16 filmów wybranych z 40 zgłoszonych do konkursu, które oceniało jury z przewodniczący Andrzejem Barańskim – klasykiem polskiego kina, ubiegłorocznym laureatem Platynowych Lwów za całokształt twórczości, reżyserem m.in. „Kobiety samotnej” czy „Ucieczki z kina Wolność”. Osobne składy jurorów oceniały 21 filmów krótkometrażowych i 5 filmów mikrobudżetowych. Wydarzeń towarzyszących festiwalowi – debat, spotkań, promocji książek i otwarcia wystaw – było ponad 20.

Jubileusz 75-lecia pracy artystycznej obchodziła uroczyście Barbara Krafftówna, która debiutował w Gdyni w roku 1946. Z tej okazji pokazano też film biograficzny „Krafftówna w krainie czarów” – piękny, liryczny obraz ze szczerymi wyznaniami aktorki, zrealizowany przez Remigiusza Grzelę, Macieja Kowalewskiego i Piotra Konstantinowa. Był to wzruszający moment i pełne ciepła spotkanie poprowadzone przez Grażynę Torbicką.

Prezentowano też w Gdyni cykle filmowe: Polonica, Filmy z Gdyni, Polska klasyka, Gdynia dzieciom. Platynowe Lwy wręczono Agnieszce Holland, której twórczość gdyński festiwal od lat przyjmuje z uznaniem. Uznana reżyserka, odbierając nagrodę, powiedziała: „Robiłam filmy, które mówiły o czasie pogardy i nienawiści, mówiły o reżimach dzielących ludzi na lepszych i gorszych, na tych, którym przysługują przywileje, i na tych, którzy są podludźmi i są skazani na śmierć i cierpienie. Moje filmy mówiły o politykach, którzy grają strachem i manipulują opinią publiczną, żeby utrzymać władzę, mówiły o politykach, którzy są oportunistyczni, o skorumpowanych mediach, o obojętności społecznej.

(…) Miałam świadomość, robiąc te filmy, że ten czas się nie skończył, tylko zasnął i może powrócić w każdej chwili, jeśli nie będziemy dostatecznie uważni”. To bardzo ważne słowa, które spotkały się z autentycznym aplauzem uczestników festiwalowej gali w Teatrze Muzycznym w Gdyni i stanowiły bardzo ważny komentarz do prezentowanych na 46. Festiwalu Filmów.

A poziom tegorocznego festiwalu był dobry, bo mogę Państwu zarekomendować z czystym sumieniem co najmniej 13 filmów z Konkursu Głównego wartych obejrzenia.

Na 46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych czekano z niecierpliwością, szczególnie po pandemicznych doświadczeniach ubiegłego roku i festiwalu online. Był więc w tym roku najazd widzów na Gdynię filmową – mimo obostrzeń covidowych – na pokazach w Teatrze Muzycznym dostępnych było tylko 75 procent miejsc na widowni.

W polskim kinie nastąpiła pokoleniowa zmiana warty, co wyraźnie potwierdził tegoroczny festiwal. Najwięcej było filmów reżyserów, którzy prezentowali swój drugi film i debiutantów. Mistrzowskie kino twórców starszego pokolenia prezentowano na specjalnych pokazach festiwalowych. Spore zamieszanie wywołał jeszcze przed festiwalem film Wojtka Smarzowskiego „Wesele 2”, który dystrybutor wycofał z Konkursu Głównego jeszcze przed kwalifikacjami. Myślę, że dla widowni festiwalowej to strata, ale ponoć film ma wejść do kin późną jesienią.

Złote Lwy w pełni zasłużenie przyznano bardzo ważnemu i odważnemu filmowi Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta „Wszystkie nasze strachy” z niebywale misternie pomyślaną główną rolą Dawida Ogrodnika. Film wykorzystuje autobiograficzne wątki z życia artysty, grafika, performera, wykładowcy akademickiego Daniela Rycharskiego, „wyautowanego z polskiej wsi geja” – jak pisano, który w swej twórczości zajmuje się sprawami religii. Rycharski znany jest ze słynnego projektu „Krzyż”. Filmowy Daniel wiedzie pozornie spokojne i akceptowane życie na wsi. Zakochuje się jednak w Olku – chłopaku z sąsiedztwa, który nie jest gotowy, by ujawnić swoją seksualną tożsamość. Ich koleżanka lesbijka nie wytrzymuje presji otoczenia i popełnia samobójstwo. O tę śmierć wieś oskarża Daniela, który namawia ludzi do wspólnej drogi krzyżowej w intencji zmarłej dziewczyny. Daniel musi tolerować krzyki homofobicznego ojca. W artystycznych działaniach wspiera go kurator, który namawia Daniela do udziału w wystawie w galerii w Warszawie.

„Film jest odważny, poruszający i na czasie” – mówili widzowie. I jest obrazem odnoszącym się do tego, co dzieje się „tu i teraz”. Nagroda Złote Lwy dla filmu Rondudy i Gutta została przyjęta z aprobatą festiwalowej widowni. Również Jury Młodych i dziennikarze akredytowani na festiwalu nagrodzili ten film. Ma on wejść na ekrany w 2022 roku.

Dużym zainteresowaniem widzów cieszył się polski kandydat do Oskara – film o zabójstwie Grzegorza Przemyka w 1983 roku pt. „Żeby nie było śladów”, w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego, ze świetną rolą Tomasza Ziętka. To był film typowany do Złotych Lwów, bowiem dramatyczny i dobrze sfilmowany pokazuje bardzo wnikliwie mechanizmy działania władzy, która potrafi cały aparat przemocy uruchomić przeciwko kilku niewygodnym osobom. 


Scenariusz Kai Krawczyk-Wnuk powstał na podstawie świetnego reportażu Cezarego Łazarewicza. W rezultacie film ten zdobył Srebrne Lwy. Ważny film, ale czy znajdzie uznanie w oskarowej konkurencji? – szczerze wątpię. Wśród pretendentów do najwyższych nagród znalazł się też „Hiacynt” – to był mój faworyt. Film Piotra Domalewskiego, w którego obsadzie jest również Tomasz Ziętek. Ten film nawiązuje do słynnej akcji polskiej służby bezpieczeństwa w latach 80., kiedy to „katalogowano” w Polsce homoseksualistów. Wydarzenia historyczne posłużyły reżyserowi do opowiedzenia historii o młodym milicjancie z zasadami, który wpadł na trop seryjnego mordercy gejów, a potem sam się uwikłał. 

Film „Hiacynt” zdecydowanie warto obejrzeć. Na gdyńskim festiwalu jury nagrodziło Marcina Cistonia, twórcę jego scenariusza.

Do filmów widocznych na tym festiwalu warto zaliczyć kino oparte o autentyczne wydarzenia społeczne. I tutaj dwa filmy: „Sonata” Bartosza Blaschke, opowiadająca o losach niesłyszącego Grzegorza Płonki z Murzasichlego, który mimo ograniczeń skończył szkołę muzyczną i wygrał konkurs pianistyczny.

„Sonata” zelektryzowała publiczność i została przez publiczność wybrany jako najlepszy film, a nagrodę za debiut otrzymał Michał Sikorski, odtwórca głównej roli. W tym filmie naprawdę świetna była też Małgorzata Foremniak – to najlepsza rola tej aktorki w ciągu ostatnich kilku lat. 

Drugi ważny film w społecznym nurcie to autobiograficzna opowieść Konrada Aksinowicza „Powrót do tamtych lat” o ojcu alkoholiku i tragedii rodzinnej widzianej oczyma dorastającego nastolatka, którego zagrał Teodor Koziar. W tym filmie świetny Maciej Stuhr gra ojca alkoholika, mitomana, który zadręcza siebie i rodzinę. Niezauważenie tego filmu przez jurorów uważam za niedopatrzenie artystyczne. Na spotkaniach z publicznością po filmie dochodziło do dramatycznych i niesłychanie szczerych wyznań i łez widzów. „Powrót do tamtych lat” wyzwolił prawdziwe emocje.

Poruszające i bardzo ważne na 46. festiwalu były filmy o aktualnych czasach i wydarzeniach. „Inni ludzie” – rapowany musical według powieści Doroty Masłowskiej pod tym samym tytułem, to film z doskonałymi pomysłami muzycznymi Marka Aureliusza Teodoruka, czyli AURO, o przerażającej pustce blokowiska i rodzinnego domu, o braku miłości, o niedostosowaniu się do świata pozornie uporządkowanego. Główna rola Jacka Belera jest na pewno warta zapamiętania, ale jednak przyznanie mu nagrody za pierwszoplanową rolę męską było zaskoczeniem. Nagrodzony został za to bardzo słusznie montaż w tym filmie. To prawdziwe dzieło Magdaleny Chowańskiej.

Również ważnym filmem jest „Lokatorka” w reżyserii Michała Orłowskiego. To opowieść o głośnym procederze – bezwzględnej prywatyzacji kamienic w Warszawie i o tajemniczej śmierci Janiny Markowskiej. Film oparty jest na wydarzeniach z lat 80. Za rolę w tym filmie nagrodę otrzymała Sławomira Łozińska. Bardzo cieszy powrót tej świetnej aktorki teatralnej na duży ekran.

Warte zauważenia i obejrzenia jest także „Moje wspaniałe życie” ze świetną Agatą Buzek w roli głównej. Nagrodę za reżyserię tego filmu otrzymał Łukasz Grzegorzek. To historia nauczycielki, która prowadzi podwójne życie, bo nie umie i nie chce podporządkować się narzuconym rygorom. Jej kobiecy bunt burzy harmonię rodzinną, ale też pokazuje determinację i siłę w walce o zawodową godność.

W kanonie historycznym mieściły się dwa filmy, ale tylko na jeden zwracam Państwa uwagę – na historię żydowskiego działacza politycznego Szmula Zygielbojma, który w Londynie w 1943 roku w proteście wobec obojętności świata wobec Holokaustu popełnił samobójstwo. W tym filmie bardzo ciekawą kreację stworzył Wojciech Mecwaldowski, któremu partneruje piękna Karolina Gruszka.

Filmów rozrywkowych na tym festiwalu nie było zbyt wielu. „Bo we mnie jest seks” Katarzyny Klimkiewicz to opowieść o kilku latach z życia Kaliny Jędrusik i klimacie Warszawy lat 60. Film z zabawnymi i pikantnymi szczegółami, w roli Kaliny Jędrusik urodziwa i nieźle śpiewająca Maria Dębska. To ona została laureatką nagrody za pierwszoplanową rolę kobiecą. 

Natomiast bardzo rozrywkowy i naprawdę dobrze zrealizowany, słusznie porównywany do głośnego ongiś filmu „Vabank”, film „Najmro” nie dostał, nie wiedzieć czemu, żadnej nagrody. Opowieść o wielkim oszuście PRL Zbigniewie Najmgrodzkim, który obrabiał pewexy, kradł samochody i 29 razy uciekał milicji, nie przypadła do gustu jurorom. A szkoda, bo dobre kino rozrywkowe
warto zauważać, szczególnie ze świetną i zabawną rolą Dawida Ogrodnika. Reżyser Mateusz Rakowicz stworzył film, który się dobrze ogląda. Polecam.

Gorzej tym razem, moim zdaniem, wypadł film Kingi Dębskiej „Zupa nic” – także opowieść o czasach PRL-u, absurdalnych sytuacjach i tęsknotach za domowym ciepłem i spokojem. Nagrodzony również został za drugoplanową rolę męską dla Andrzeja Kłaka i za muzykę dla Teoniki Rożynek „Prime Time” – film z obwołanym niczym objawienie Bartoszem Bieleniem, aktorem, który zawładnął wyobraźnią widzów w „Bożym ciele”. Film „Prime Time” od kilkunastu miesięcy dostępny jest na Netflixie.

W Konkursie Głównym pojawił się też film artystyczny, wysublimowany, który raczej nie będzie miał szerokiej widowni, ale od strony formalnej jest ciekawym eksperymentem. Reżyser tego filmu – Filip Jan Rymsza – od lat mieszkający w Stanach Zjednoczonych i w Gdyni, zdobył Złoty Pazur w kategorii Inne Spojrzenie. Film „Mosquito State” ma wiele wspólnego z artystyczną konwencją filmów Lecha Majewskiego, reżysera kina wysmakowanego i bardzo subtelnego. W filmie Rymszy oglądamy przypowieść o osaczonym przez obsesję bogatym człowieku, który znalazł się w matni – w świecie atakowanym przez rozmnażające się w szalonym tempie komary.

W konkursie filmów krótkometrażowych były same hity. Naprawdę mamy świetne dokumenty – warto je oglądać, a spis tytułów dostępny jest w Internecie na stronie festiwalu. W filmach mikrobudżetowych były też niespodzianki, jak choćby dobrze oceniona i nagrodzona „Piosenka o miłości” w reżyserii Tomasza Habowskiego. Ja polecam film „Po miłość” reżysera
z Trójmiasta, Andrzeja Mańkowskiego.

Na 46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych zjechało do Gdyni ponad 700 przedstawicieli branży filmowej, akredytowało się ponad 250 dziennikarzy polskich i zagranicznych oraz ponad 300 obserwatorów i gości festiwalu z Polski i ze świata, m.in. z USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Czech, Węgier, Holandii, Szwecji, Finlandii i Litwy. I choć są to liczby znaczące, gdyński festiwal odczuwał skutki pandemii – było mniej kolorowo, mniej hucznie, bez wielkich bankietów i spotkań w nocnych klubach, bez blichtru i taniego snobizmu, który zazwyczaj towarzyszy polskim festiwalom.

Alina Kietrys
 

Fot. Bartosz Mrozowski / Hiacynt. 

Powrót do Legolandu. / Fot. Łukasz Bąk

 

Żeby nie było śladów. / Fot. Łukasz Bąk

Sonata. / Fot. Jarosław Sosiński 

 Najmro. / Fot. Anna Włoch 

Inni ludzie. / Fot. Anna Włoch

Moje wspaniałe życie. / Fot. Michał Klusek

Bo we mnie jest seks. / Fot. Bartosz Mrozowski 

 

 

 

POWRÓT/WSTECZ