POWRÓT/WSTECZ
Żywa pamięć


Żywa pamięć
Z Wojciechem Korzeniowskim, o Irenie Jarockiej, rozmawia Alina Kietrys

 

Dziesięć lat minęło od śmierci Ireny Jarockiej, a pamięć trwa. Fani wracają do jej piosenek także dzięki koncertom, które organizujesz, bo piosenki Ireny Jarockiej są nadal symbolem dobrej muzyki rozrywkowej.
Irena Jarocka jest też symbolem niezwykłej osobowości w tej branży. Pracowałem w swoim życiu zawodowym z największymi gwiazdami polskiej muzyki rozrywkowej, znałem większość nich dość dobrze. Irena była pierwszą taką topową osobowością, z która rozpocząłem współpracę. Poznałem Irenę w 1975 toku, jak ściągnął mnie do BART-u w Sopocie Andrzej Cybulski. To była bardzo specyficzna i zupełnie innego typu agencja artystyczna niż działająca w Warszawie Estrada. Cybulski stworzył nowy typ agencji artystycznej i przygarnął do siebie ludzi, których poznał, gdy prowadził Klub Studentów Wybrzeża Żak. On miał dar skupiania wokół siebie świetnych ludzi z różnych branż. Cybulski wymyślił nazwę BART, która funkcjonuje do dzisiaj w Sopocie, ale on też miał wizję rozwijania życia estradowego, muzycznego w Polsce. Nieomal od zera tworzył wielkie koncerty. Zajmowałem się wtedy reklamą i bezpośrednimi kontaktami z artystami m.in. z Marylą Rodowicz, Markiem Grechutą, Zosią Borca, Tadeuszem Karmazynem, ale też z Ireną Jarocką, która miała już za sobą występy na konkursie piosenki w Opolu i była po stypendium artystycznym w Paryżu. Kilkunastu artystom musiałem wtedy przygotować promocję. Zajmowałem się drukowaniem plakatów, robieniem ulotek, tworzeniem komunikatów prasowych, a przede wszystkim musiałem nawiązać dobre kontakty z mediami. To była praca od samego rana, od siódmej. Przychodziłem jako pierwszy, a wychodziłem jako ostatni, miałem blisko do domu. Uczyłem się promowania artystów sam, bo wtedy nie było wzorców, ani też żadnych szkół, które uczyły marketingu czy public relations. Bank informacji na własny użytek tworzyłem, wycinając artykuły o muzyce rozrywkowej z różnych wychodzących wtedy pism. W tym też czasie pojawiała się Irena Jarocka. To nie był dla niej osobiście najlepszy czas, bo rozwodziła się z Marianem Zacharewiczem, swoim pierwszym mężem, kompozytorem, który pisał dla niej piosenki. Był też jej menadżerem. No, ale się zdecydowałem, oczywiście za namową Andrzeja Cybulskiego, że zostanę nowym menadżerem Ireny Jarockiej.

To był lęk pracownika BART-u przed Ireną Jarocką?
Trochę tak. Z pracownika biurowego stałem się impresariem artystki, która była już wtedy na topie. Przed Ireną wszędzie otwierały się drzwi, a ja musiałem po prostu za nią nadążać. Ale się udało, bo pokochałem ten biznes i zacząłem się z sercem tym zajmować. A dzięki Irenie Jarockiej, jej osobowości i talentowi dotarłem w tym pierwszym roku naszego wspólnego działania do wszystkich wtedy mediów, ale również do prominentnych urzędników z ministrem kultury włącznie. Byliśmy i w radiu, i w telewizji, byliśmy w Polskich Nagraniach – to wówczas jedyna i najważniejsza wytwórnia płytowa. Poznawałem też dzięki Irenie kompozytorów, autorów tekstów, ludzi z branży muzycznej. Dzięki Irenie zaczęto w branży przyjmować mnie jak swojego i ja dzięki Irenie przeżyłem przyspieszoną edukację menadżerską.

Na czym polegał urok Ireny Jarockiej?
Ona przyciągała do siebie różnych ludzi, jej osobowość działała niczym magnes. Irena Jarocka była jedyną artystką, o której nie usłyszałam złego słowa od nikogo: ani od dziennikarzy, ani od konkurencji, ani od organizatorów imprez. Ona po prostu w swoisty sposób uwodziła ludzi swoim stylem i sposobem bycie. A przy tym była absolutną profesjonalistką. Była zawsze przygotowana do koncertu, na nagrania. Nigdy się nie spóźniała i zawsze się uśmiechała.

Miała dobry charakter?
Fantastyczny i zdobywała sobie tłum fanów i wręcz wielbicieli, którzy do dzisiaj jej muzykę i piosenki uważają za najlepsze. Uczestniczę w spotkaniach, w różnych imprezach, które są właśnie poświęcone Irenie Jarockiej. To nie tylko budowa pomnika w Oliwie czy wydawanie książek o niej, ale cały czas żywy kontakt z ludźmi, którzy ją pamiętają i chcą jej słuchać. Na tych spotkaniach pojawiają się osoby, które są wierne talentowi Ireny od 30–40 lat. I zresztą to nic dziwnego, bo Irena była nieobojętna na ludzi. Wielu osobom pomagała, interesowała się losem tych, którym potrzebne było wsparcie. Robiła to z potrzeby serca, a nie dlatego, że trzeba się było pokazać. Ona potrafiła pobudzać do działania. Odbyliśmy wiele takich rozmów, które znakomicie wspominam. Ona ładowała ludziom „akumulatory” do działania.

Organizowałeś koncerty poświęcony Irenie Jarockiej?
Tak, ale to wszystko udaje się i udawało dlatego, że mąż Ireny Michał Sobolewski darzył Irenę wielką miłością. Po jej śmierci to on założył fundację na jej cześć. Poświęca fundacji i wszelkim wydarzeniom związanym z Ireną bardzo dużo czasu i uwagi, a także wspiera finansowo te przedsięwzięcia. Każde zdarzenie, gdziekolwiek w Polsce, na którym mówi się o Irenie, wspiera Michał. Udostępnia też swoje zbiory, jest otwarty na wszelkie działania wobec tego, co ta artystka zostawiła po sobie. A koncertów na cześć Ireny, w których brałem udział, było kilka, np. pamiętny na molo w Sopocie czy zorganizowany przez MDK w Sopocie konkurs na wykonanie przez dzieci piosenek Ireny Jarockiej. Z całej Polski przysyłane wtedy były nagrania piosenek Jarockiej śpiewanych przez dzieci. A ten ostatni koncert odbył się w teatrze w Gdańsku, organizatorem była TVP przy współudziale Michała Sobolewskiego. Mnie tylko poproszono o „zorganizowanie” widowni, która kocha Irenę Jarocką. To nie było trudne, bo tych ludzi jest ciągle wielu. Przyjechali z różnych miast do Gdańska i atmosfera na widowni podczas tego koncertu była niezwykła.

Irena Jarocka związana była z Oliwą. Kończyła V LO przy ul. Polanki. Tu też powstał jej pomnik, wokół którego sporo było dyskusji. Jest nowa książka o Irenie Jarockiej.
Tak i właśnie wiele pamiątek Michał ofiarował szkole Ireny, żeby młodzi ludzie nie zapominali jej śpiewania. Zresztą właśnie on zajmuje się wydawaniem kolejnych zbiorowych płyt piosenek Ireny Jarockiej, wydaje albumy z jej zdjęciami. Zakupił prawa do zdjęć wykonanych przez Renatę Pajchel, świetną nieżyjącą już też niestety artystkę-fotograficzkę, która robiła zdjęcia wszystkim gwiazdom polskiej estrady, aktorom, muzykom, a nawet politykom. Michał wydał przepiękny album z jej zdjęciami, jest też kilka wystaw poświęconych Irenie Jarockiej, które krążą po Polsce. Michał raz do roku przyjeżdża do Polski, bo mieszka w Stanach Zjednoczonych i tam pracuje – jest informatykiem i w Polsce spotyka się z fanami Ireny. To są naprawdę wzruszające wydarzenia. A książka – to jest zasługa Marioli Pryzwan, która pisała o Irenie już nie pierwszy raz. Jest dokładna, staranna i ciekawie pisze.

I warto przypomnieć. Ukazały się już książki Marioli Pryzwan zatytułowane „Wymyśliłam cię…” i „Nie wrócą te lata” oraz Barbary Rybałtowskiej opowieść zatytułowana po prostu „Irena Jarocka”. 
Dziękuję za rozmowę. 
     

 

Fot. Archiwum Wojciecha Korzeniowskiego

 

POWRÓT/WSTECZ