POWRÓT/WSTECZ
Renata Irsa 

Renata Irsa 
Kobieta wielu talentów

Zapraszając Ciebie na scenę Gali Orłów Pomorza, nie wiedzieliśmy, jak wieloma rzeczami się zajmujesz. Jeden z fanów Twojej muzyki, a nasz honorowy gość od wielu lat, polecił nam Ciebie jako artystkę do uświetnienia uroczystości wręczania statuetek Orła Pomorskiego. Możesz opowiedzieć naszym czytelnikom, kim jest Renata Irsa? 
Renata Irsa zawodowo jest artystką, wykładowcą i kobietą od lat działającą w biznesie. Prywatnie spełnioną mamą i żoną, koleżanką. 
Przyznam szczerze, że pytanie, które najczęściej słyszę w życiu, to: „Jak ty to robisz?” Nieustannie spotykam w biznesie kogoś, kto odkrywa w Internecie moją muzykę i pyta najpierw: „To ty?”, a zaraz potem: „Jak ty to robisz?”. Po latach pracy w przemyśle ciężkim i kilku innych sektorach gospodarki dziś działam w branży IT, nawiązuję relacje z firmami z kraju, z Europy, z placówkami dyplomatycznymi, promując polską firmę IT, która po prostu mnie zachwyciła. Gdy we wrześniu tego roku byłam prelegentką w Oslo w Norwegii na jednym z najistotniejszych wydarzeń technologicznych w Europie, koledzy z mojego muzycznego środowiska dowiedzieli się o tym i pytali: „Jak ty to robisz?”. Wykładam też negocjacje na studiach psychologicznych, bo jako praktyk prowadziłam rozmowy handlowe nawet w tak odmiennych kulturowo miejscach jak kraje arabskie czy daleka Azja. Studenci, którzy dziś wygooglują wszystko, uśmiechają się znacząco na pierwszych zajęciach i już wiem, o co chcą zapytać. Czasem nie czekam na to pytanie, tylko od razu odpowiadam: „Tak, ta Renata Irsa ze zdjęciami z koncertów w necie to ja. Ale tutaj będziemy negocjować”.
Prywatnie uwielbiam być w domu, który stworzyliśmy z mężem i córką, w naszej sąsiedzkiej i szkolnej społeczności. Lubię to codzienne życie pośród ludzi, zwykłe-niezwykłe życie.
A więc jak ja to robię? Z jakimś wewnętrznym planem, który wynika z myśli i pragnień, układając rzeczy na tyle, na ile potrafię i na ile okoliczności mi sprzyjają. Nie tracę z oczu ważnych dla mnie ludzi, nie zapominam też o sobie. Układam to, co się da, a z resztą improwizuję. Dlatego tak ciągnie mnie w stronę inżynierów.

Inżynierów? Dlaczego akurat inżynierów?
Bo oni stabilizują mój świat. Bo w świecie, w którym trzeba postawić wiadukt, zbudować budynek na dobrze rozpoznanym gruncie czy właściwie i bezpiecznie zaprojektować infrastrukturę IT – nie ma miejsca na improwizację. Wszystko musi być z najwyższą precyzją policzone i zaplanowane, bo inaczej ulegnie zniszczeniu, może dojść do nieszczęścia. Pewnie trochę generalizuję, ale jednak zdecydowanie rzadziej rządzą tu prawa wizerunku niż w showbiznesie, nie liczy się klikalność tylko przede wszystkim wiedza i umiejętności. Świat inżynierów to świat matematyki, fizyki, chemii, logiki, a nie ciągłego flirtowania z algorytmami mediów społecznościowych, zabiegania o uwagę. Dlatego nie potrafię zrezygnować całkowicie z funkcjonowania w biznesie, by zająć się tylko muzyką. Może kiedyś to nastąpi, ale dziś łączenie tych dwóch wymiarów dużo mi daje. Jest też w tym pewna synergia – moja muzyka otwiera niektóre światy, zdarza się czasem, że ludzie mnie kojarzą dzięki niej, nawet za granicą niekiedy od tego zaczynają rozmowy. Ja tam jadę mówić o polskiej myśli technologicznej, o polskiej firmie, która realizuje bardzo złożone projekty IT, a pierwsze pytanie dotyczy jazzu. Cieszy mnie to, bo w taki sposób mogę być w jakimś sensie ambasadorką naszego kraju. Mamy bardzo kompetentnych, pomysłowych ludzi w biznesie. I bardzo utalentowanych muzyków. 


Wielu z naszych czytelników to biznesmeni, inżynierowie. To zapytajmy artystkę, bo może Ty będziesz dla nich inspiracją: jak wygląda proces tworzenia piosenek? Skąd czerpiesz pomysły na teksty?
Z życia. Z obserwacji tego, co mi samej się przydarza lub ludziom, których spotykam na swojej drodze. Piszę teksty o tym, co po sąsiedzku, i o tym, co bardzo odległe. Nawet w biznesie znajduję inspiracje. Jeden z utworów napisałam po moich spotkaniach z firmami i ministerstwami w Iranie w 2015 roku. Jechałam pełna obaw, ze znikomą wiedzą o prawdziwym życiu tamtych ludzi, bo ta wiedza była prawie niedostępna. Poznałam mądre, wykształcone, serdeczne kobiety, spragnione moich opowieści jako mieszkanki Europy i „Lechistanu”. Inny tekst napisałam o współczesnym polskim „straganie”, nawiązując do wiersza Jana Brzechwy. Piszę utwory lekkie i te, które podobno prowokują do głębokiego zastanowienia. 
A proces? Najczęściej bywa tak, że budzę się w nocy, budzi mnie wiersz, muszę szybko wstać i go spisać. Gdy nie mam kartki pod ręką, chowam się z telefonem pod kołdrą, żeby nie budzić męża i wysyłam do siebie smsy z całymi strofami. Nie wiem, kto mnie tymi wierszami budzi, ale jeśli to prawda, że artyści łączą świat ziemski z czymś bardzo duchowym, to mnie ten mój duch ciągle popędza do roboty, budzi, nie daje spać i każe pisać. Mam sporo tekstów pisanych nocą. 

Gdy poszłaś na wokalistykę jazzową na Akademię Muzyczną w Gdańsku, jak wpłynęło to na Twoje podejście do muzyki?
Ten fakt dosłownie przeorganizował mi życie. Zanim uzyskałam dyplom wokalistki na Wydziale Jazzu i Muzyki Estradowej, miałam już dyplom Uniwersytetu Gdańskiego i byłam stypendystką Uniwersytetu w Saragossie w Hiszpanii. To były studia biznesowe. Pracowałam w tym zawodzie i wszystko wydawało się poukładane. Ale gdy ma się artystyczny talent, jakiś wewnętrzny głos nie pozwala go zmarnować, odpuścić. Czasami strasznie mnie to irytowało, czułam się rozdarta. Poszłam więc na egzaminy wstępne na Akademię Muzyczną i dostałam się, byłam wśród jedenastu przyjętych studentów. A potem w tej twórczej atmosferze nie dało się już nie pisać. Gdy skończyłam studia, miałam materiał na pierwszą płytę. Nagrałam ją, redaktor Wojciech Mann wspaniale się o niej wypowiedział w radiowej Trójce, moje piosenki poleciały w radioodbiornikach, słuchacze zaczęli do mnie pisać i już wiedziałam, że ten debiutancki album to mój swoisty coming out jako artystki, już nie byłam w bezpiecznej strefie komfortu, jaką był biznes. Dziś świadomie łączę te dwa światy i doceniam dobre rzeczy, które z tego wynikają. Mam własną wewnętrzną misję niesienia dobrego wizerunku Polski wszędzie, gdzie bywam. Mamy znakomitych inżynierów, kompetentnych ludzi biznesu w każdej gałęzi gospodarki. Niech się to niesie czy to przez moje działanie w IT, czy przez muzykę. Na wspomnianej konferencji w Oslo, podczas której mówiłam o aplikacjach, które napisaliśmy dla sektora publicznego i firm z branży morskiej w Islandii, akustyk włączył utwór, który zacytowałam na scenie w ramach puenty. Proszę sobie wyobrazić: biznesowy panel, a nas ze sceny sprowadza muzyka, do której nawiązałam. To było niesamowite. Gdy podeszłam do tego pana, powiedział mi, że wie, że jestem artystką i śpiewam jazz i to była jego niespodzianka. Wzruszył mnie tym bardzo.

Czy również z publicznością udaje Ci się nawiązać tak dobre relacje? Czy to możliwe podczas występów, gdy wykonujecie trudne i złożone kompozycje jazzowe?
To jest bardzo, bardzo proste. Ja jestem autentyczna, muzycy na scenie też są autentyczni, ludzie to czują. Teksty piosenek są opowieściami, z którymi utożsamia się wiele osób. W trakcie koncertu zachęcam publiczność do wsłuchiwania się w grę poszczególnych instrumentów. I ludzie naprawdę zaczynają bardzo żywo reagować, gdy spodoba im się czyjaś improwizacja. Czasem gwiazdą wieczoru okazuje się kontrabasista, czasem pianista, czasem saksofonista, czasem perkusista. Mnie to szalenie cieszy, bo ja z racji bycia frontmenką jestem niejako „skazana” na uwagę. Ale mi zależy na tym, żebyśmy wszyscy byli widoczni, jako całość i jako każdy z osobna. I to się udaje. Jazz wcale nie jest trudny, trzeba tylko dać mu szansę i chyba dobrze wybrać artystów na początek – bo faktycznie są utwory przyjemniejsze i trochę bardziej „ciężkostrawne” kompozycje. Mój mąż, wychowany na Kalibrze 44 i Kaziku Staszewskim, dziś zasłuchuje się w Milesie Davisie. Moja córka, pokolenie K-popu, sama mnie czasem prosi, żebym włączyła „jazzik”, jak go nazywa. Nie trzeba zaczynać od improwizacji Charliego Parkera, można zacząć od piosenek Nat King Cole’a czy Elli Fitzgerald. Kiedyś cała Polska śpiewała Ewę Bem, nie nazywając tego w ogóle jazzem. Po prostu to były świetne piosenki, z mądrym tekstem, piękną harmonicznie muzyką.

Dlaczego uważasz, że dźwięk prawdziwych instrumentów jest tak ważny w muzyce? 
Bo chodzi właśnie o prawdę. Doskonała gra muzyka to efekt tysięcy przepracowanych z instrumentem godzin, rozwijania talentu. Jest w tym jakaś duchowość. Nie wyobrażam sobie chodzenia na koncerty, na których artystą jest hologramowa postać, a dźwięk jest od początku do końca wytworzony przez sztuczną inteligencję. To jak zastąpić pyszną potrawę garścią suplementów, które w zasadzie dostarczą ci tych samych składników odżywczych, ale doznania są nieporównywalne. Jeśli mam wybór, wolę zimą witaminę C z kapusty kiszonej od kaszubskiego gospodarza a nie witaminę C z tabletki. 
Nic nie zastąpi prawdy, którą niosą ludzie, a w odniesieniu do sztuki – artyści. Dlatego trzymam się jazzu, w nim nie ma miejsca na skróty. Słaby muzyk nie zagra złożonej harmonii. 

Czy planujesz jakieś nowe projekty lub eksperymenty muzyczne w przyszłości? Jakie są Twoje plany? 
Mam trzy główne cele. Chcę nadal pracować w biznesie i z biznesem. Teraz promuję firmę IT, z którą współpracuję, a przez to tak naprawdę kilka innych rodzimych przedsiębiorstw technologicznych, na rynkach zagranicznych i w Polsce, bo w tym sektorze takie współprace między firmami z branży są codziennością. W niejednym pisanym oprogramowaniu, o którym wiem, są polscy inżynierowie IT od Śląska po województwo pomorskie. Sama inicjuję takie współprace i bardzo to lubię, bo lubię ludzi łączyć, współtworzyć z nimi wartościowe rzeczy. To dobrze, że coraz lepiej się ze sobą porozumiewamy jako naród. Obserwowałam to w Hiszpanii, tam są całe konsorcja zbudowane przez „amigos”. Hiszpanie wygrywają projekt np. w budownictwie i wciągają w niego rodzimych podwykonawców. Ja wierzę w Polskę i naszych specjalistów, jeśli mogę się przyczyniać do tworzenia takich partnerstw, to chcę to robić. Niech zarabiają wszyscy, niech nam wszystkim będzie coraz lepiej.

Mój drugi cel to szerokie wsparcie dwóch fundacji, nie tylko finansowe. Naszemu gdyńskiemu Hospicjum Bursztynowa Przystań już pomagam, ale niedawno grałam koncert dla Fundacji „Dorastaj z nami”. Jest to fundacja, która opiekuje się rodzinami poległych w służbie publicznej osób, najczęściej ojców, ale zdarzają się i mamy. Na własne oczy widziałam, ile dobrego ta fundacja robi dla tych rodzin. Moje serce jest już z nimi od pierwszego spotkania. Podobno nasza muzyka, moje teksty, zainspirowały te panie – wdowy po żołnierzach, policjantach, strażakach. A one niesamowicie zainspirowały mnie, już wiem, że w każdym moim działaniu będę miała na uwadze to, jak im pomóc. Bardzo lubię myśleć o sobie, że jestem odważna, ale czy naprawdę jestem? Czy byłabym w chwili, gdy zagrażałoby to mojemu życiu? A ci ludzie naprawdę ryzykowali dla naszego bezpieczeństwa. Zapłacili za to okrutną cenę. Nic tym dzieciom, żonom, mężom nie odda tej osoby, która zginęła. Ale możemy pomóc rodzinie, którą ten bohater stworzył i kochał, żeby nie zostawiać ich samym sobie. 
A trzeci cel wiąże się właśnie z muzyką. Chcę nagrać, a przynajmniej napisać do końca, materiał na trzeci w moim dorobku album. Marzy mi się materiał po polsku i w obcych językach – angielskim, hiszpańskim, francuskim. Chcę mieć możliwość wystąpienia z naszymi kompozycjami na kilku europejskich scenach. To trudne zadanie, zważywszy na ilość rzeczy, które robię, ale nie niemożliwe. Tylko będę w nim potrzebowała pomocy. Chcę pozyskać do tego projektu sponsora, mam nowe pomysły, ale żeby je zrealizować, potrzebuję pomocy i dziś już to potrafię powiedzieć. Myślę, że ten projekt otworzy wiele nowych drzwi, nie tylko dla mnie, ale i dla tych, którzy ze mną w nim będą. Wiem, że to zrobię. Czas pokaże, kto będzie mi w tym towarzyszył.

 

www.renatairsa.com

 

POWRÓT/WSTECZ