POWRÓT/WSTECZ
„Cyrulik sewilski” w Operze Bałtyckiej

 

A dlaczego nie? Czy dzisiaj trzeba koniecznie grać tradycyjnie i koturnowo i realizować najbardziej popularną operę buffa Gioacchino Rossiniego w zapowietrzonych dekoracjach? Czy „Cyrulik sewilski” nie może być komedią bulwarową? Czy wypada zastosować cudzysłów artystyczny w inscenizacji klasyki?

 

„Cyrulik sewilski” Rossiniego to opera niosącą świetną, prostą, łatwo wpadającą w ucho muzykę i lekkie libretto Cesarego Sterbiniego na motywach sztuki Beaumarchais. Paweł Szkotak, znany już gdańskim melomanom choćby z reżyserii „Sądu Ostatecznego” – dzieła, które zbyt szybko przemknęło przez scenę naszej opery, a potem przepadło, tym razem nadał widowisku operowemu bulwarowo-komediową konwencję. Nie czuł ciężaru nadmiernie poważnych wcześniejszych realizacji. Akcję przeniósł do Nowego Meksyku w Stanach Zjednoczonych, a Don Bartolo ucharakteryzował na Donalda Trumpa: z blond peruką z zaczeską i w kostiumie jak wyjściowy garnitur prezydenta z rozpoznawalnym czerwonym krawatem. Zresztą współczesne kostiumy bohaterów według pomysłu Anny Chadaj, jak i dość umowna, świadomie kiczowata scenografia stanowią niezłe tło do swoistej zabawy w świecie pozornego blichtru i staroświeckich zalotów.

 

001 Gioacchino Rossini Cyrulik sewilski fot. K. Mystkowski KFP na zdj. L. Motkowicz tancerki Baletu OB

 

Fabuła niezbyt skomplikowana i dostatecznie ograna w wielu komedyjkach jest pretekstem do zaprezentowania precyzji muzycznej Rossiniego opartej na znanych akordach i czytelnej instrumentacji. Orkiestrę Opery Bałtyckiej poprowadził Jose Maria Florencio i zrobił to brawurowo, dając widzom muzykę Rossiniego w całości, bez żadnych partyturowych skreśleń. Bardzo dobrze zabrzmiała uwertura, która stanowi swoistą wizytówkę tej opery buffa, a potem precyzyjne zgranie z solistami i partiami chóralnymi na pewno stanowią o wartości spektaklu „Cyrulik sewilski” w Operze Bałtyckiej. Akompaniament pianina na proscenium był ciekawym wpisanym w akcję przedstawienia akcentem.

 

W roli Don Bartolo wystąpił Dariusz Machej, który zręcznie poradził sobie z aktorskim wyzwaniem, był śmiesznym, podstarzałym, czasami nawet żałosnym amantem, a śpiewał z werwą i otwartością pięknym modulowanym basem. Utrzymał się w konwencji spektaklu choć szarżował gestem. A partie solowe śpiewał bardzo precyzyjnie podobnie jak piękna Rozyny (Ewa Piasecka), którą niby się opiekował. Jej kontralt o znacznej skali brzmiał interesująco i uwodzicielsko, a śpiewaczka pokonywał bez trudu dolne i górne rejestry partii. Ciekawie pomyślana została rola Figaro. Łukasz Motkowicz jest żywiołowym, postawnym, pełnym werwy dresiarzem w adidasach, wszechobecnym Figaro o mocnym głosie i zabawnej „mowie ciała”. Zagrał z rozmachem i śpiewał bez zarzutu. Dobrze też wypadły sceny z udziałem chóru. To także walor inscenizacji.

 

Doceniam pomysły Pawła Szkotaka ośmieszenia cukierkowej amerykańskiej popkultury. I tak też odczytuję zabawę formą spektaklu zaproponowaną przez scenografkę i reżysera. Sztuczne palmy, zielona szczotka w rękach Bartolo, którą przegania konkurenta, w białej klatce zamknięta Rozyna, różowy cadillac wtaczany na scenę, śmieszny salonik z białymi figurami psów, leżak plastikowy i lampa do opalania – to dowody, że można świadomie zabawić się formą nawet w nieco ucukrowanej operze. Zabawnie pomyślane zostały sceny zmiany dekoracji – wplecione w akcję przedstawienia stanowiły swoistą zabawę choreograficzną. Brawo za pomysł! Obejrzyjcie tę operę, bo orkiestra sprawiła się znakomicie.


Alina Kietrys

POWRÓT/WSTECZ