POWRÓT/WSTECZ
60 lat pracy Marii i Henryka Lewandowskich Lubimy sprawiać ludziom przyjemność

„Poznaliśmy się z Henrykiem w szkole gastronomicznej we Wrzeszczu. Kończyliśmy zasadniczą szkołę, ja trochę wcześniej, bo w 1958 roku, a Henryk po mnie” – mówi Maria Lewandowska. „W tej szkole od razu podpisywaliśmy umowy o pracę. Byłam więc pracownikiem młodocianym, bo jeszcze się uczyłam. Mieliśmy trzy dni nauki w szkole i trzy dni praktyki w restauracjach. Moja pierwsza praktyka była w »Lotosie« przy Wajdeloty we Wrzeszczu. Tam produkowano bardzo dużo garmażu. Ja robiłam śledzie, śledzie i jeszcze raz śledzie różnych rodzajów i sałatki jarzynowe. Z »Lotosu« przewędrowałam do »Kameleona« vis a vis Parku Oliwskiego i jeszcze jako uczennica pracowałam »Pod Kominkiem«, gdzie kierownikiem był Gerard Robakowski – dla nas, uczniów, autorytet. A potem to był mój pierwszy szef z prawdziwego zdarzenia. Bardzo dużo nauczyłam się w jego firmie. Był człowiekiem wielkiej kultury i znawcą różnych kuchni” – dodaje Maria Lewandowska.

Po praktykach i zakończeniu szkoły od razu dostali etatową pracę. Henryk Lewandowski pracował w zakładach gastronomicznych w Gdańsku, a potem w „Aldze” w Sopocie i w „Wikingu” w Nowym Porcie. Maria – we Wrzeszczu w „Akwarium”.

Nie miała jeszcze 18 lat, a była kelnerką i rodzice musieli wyrazić zgodę na jej pracę. Potem była kawiarnia „Mocca” we Wrzeszczu i znowu powrót „Pod Kominek”.

Zdj. Lewandowscy 1

Początki nie były łatwe, ale pani Maria i pan Henryk chcieli pracować w gastronomii. To był ich świadomie wybrany zawód. Przełomowy zawodowo był dla obojga rok 1965. Panią Marię wytypowano jako jedną z najlepszych pracownic na wyjazd do Karlowych Warów. To była ministerialna wymiana najlepszych dziesięciu pracowników gastronomii z całej Polski. Pojechali kelnerzy, kucharze, cukiernicy. Na tej wymianie był też Henryk Lewandowski. Praktyka w Czechosłowacji trwała rok. Nauczyli się bardzo dużo: odpowiedzialności, punktualności, dokładności w pracy i dobrej obsługi klienta. Grandhotel Pupp w Karlowych Warach był wytworny, urządzony z przepychem, dla bogatych gości. Przyjeżdżali Szwajcarzy, Niemcy, Austriacy. Na obsługę specjalnych gości – przedstawicieli rządu, dyplomatów – pracownicy z sejfu pobierali złote sztućce. I każdy odpowiadał osobiście, żeby ilość sztućców zgadzała się przy zwrocie.

Dziesięcioosobowa grupa z Polski była specjalnie szkolona i przygotowywana do zawodu. Uczyli się też języka niemieckiego i czeskiego.

„To był ważny epizod w naszej pracy, bo po powrocie Henryk został pełnomocnikiem ówczesnego ministra handlu wewnętrznego i usług Edwarda Sznajdera i potem kierownikiem sali w »Cristalu« we Wrzeszczu” – mówi pani Maria. „Wtedy jeszcze nie byliśmy z Henrykiem parą” – dodaje. „Zaczęło się od przyjaźni. Ale Henryk mi bardzo imponował, był elegancki i miły, choć zawsze wymagający. Wszystkie pracownice wtedy zerkały w stronę Henia. On był już specjalistą i cenionym pracownikiem. Jako inspektor sporo jeździł i kontrolował jakość pracy w wielu restauracjach.”

Pobrali się w 1968 roku. Henryk Lewandowski w tym czasie pracował już w Zjednoczeniu Przemysłu Gastronomicznego. Wesele dla kolegów zrobili w restauracji hotelu Monopol w Gdańsku.

„Dla rodziny wesele było w domu” – mówi pani Maria. „Tata mój musiał rozebrać piec, żeby się wszyscy goście zmieścili, a Heniu z centymetrem mierzył stoły, które mój ojciec robił, bo był stolarzem, żeby można było wszystkich usadzić.”

Przeglądamy zdjęcia…

„Kolejna moja praca była w kawiarni »Kameralna« na Długiej w Gdańsku. Tam było elegancko, odbywały się fajfy. Pracowałam z późniejszą panią Szydłowską. Przez te ciągłe zmiany miejsc pracy poznałam wielu ludzi. No i urodził się nasz pierwszy syn. Pomagała mi bardzo moja mama, bo przez pierwsze pięć lat małżeństwa mieszkaliśmy z rodzicami, a potem dostaliśmy mieszkanie w falowcu na Przymorzu i urodził się drugi syn. Henryk zawsze gotował w domu i robił zakupy.

Synowie potrafili zamawiać sobie różne zupy i Heniu oczywiście im gotował. Wyjeżdżaliśmy często razem z synami w różne ciekawe miejsca w Polsce i zagranicą. A teraz mamy pięcioro wnuków i dwóch prawnuków. Młodszy syn Piotr jest kucharzem w restauracji »Gdańskiej«, a starszy Leszek – kierownikiem zmiany. Obaj są absolwentami gdyńskiej szkoły gastronomicznej.”

Naszą rozmowę przerywa niespodziewanie pan Henryk. Wyszedł po cichu i wrócił z dwoma bukietami kwiatów. Ja dostałam piękne róże, a pani Maria goździki… „Z jakiej okazji?” – zapytałam. A pan Henryk odpowiedział: „Bez okazji” i uśmiechnął się serdecznie.

„Heniu był dla mnie zawsze inspiratorem, podpowiadał, doradzał” – kontynuuje pani Maria. „I tak skończyłam kurs kierowników sali. Otwierałam kawiarnię »Parkową« na Oruni za namową Henryka. A po ojcu Konstantego Kulki – wiadomo, znakomity skrzypek światowej sławy – po jego ojcu objęłam restaurację »Adrię«. A potem był jeszcze bar »Jacek« i kawiarnia »Morska« z pysznymi ciastkami i miłymi popołudniowymi koncertami. Ci gdańszczanie, którzy pamiętają »Morską«, wiedzą, że to było popularne miejsce, do którego przychodzili stali bywalcy: emerytowani naukowcy, lekarze, ale też studenci Politechniki Gdańskiej i Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Bywały też na małej kawusi i ciasteczku eleganckie panie mecenasowe, doktorowe, profesorowe w szykownych kapeluszach” – wspomina Maria Lewandowska.

Zdj. Lewandowscy 2

A potem jeszcze na drodze zawodowej pani Marii pojawił się Bastion św. Elżbiety i piękna winiarnia z koncertami artystów z Teatru Muzycznego. I znowu zmiana – na kawiarnię LOT-u. To było ciekawe miejsce, bo tam Maria Lewandowska zainspirowana pomysłem marszanda Mirosława Zeidlera założyła w piwnicach kawiarni galerię „WLOT”, w której promowała prace młodych artystów plastyków. Państwowa Wyższa Szkoła Plastyczna (dzisiaj Akademia Sztuk Pięknych) była tuż obok. I tak powstała galeria studencka, w której mecenasem była Maria Lewandowska. Jako pierwszy zainteresował się tym projektem Krzysztof Gliszczyński, dzisiaj profesor ASP, i namówił Kubę Bryzgalskiego, by przygotowali pierwszą wystawę. Udało się. Eksponowano w galerii „WLOT” prace malarskie, rzeźbę, tkaninę, grafikę. Niektóre dzieła wywoływały prawdziwą dyskusję, bowiem prace artystyczne studentów w latach 80. miały już społeczny wymiar. Galeria „WLOT” prowokowała do dyskusji o nowych funkcjach sztuki. Po Gliszczyńskim galerię przejął Tomasz Woźniakowski, wówczas student Wydziału Grafiki. Do kawiarni przychodzili profesorowie, m.in. słynny prof. Kazimierz Ostrowski –znakomity artysta i wykładowca gdańskiej uczelni. Kawiarnia LOT dostała jednak wymówienie dzierżawy lokalu i tym samym skończył się żywot galerii „WLOT”.

W listopadzie 2019 roku z inicjatywy Fundacji Chmura odbył się zjazd artystów, którzy wystawiali w galerii „WLOT”. . Przyjechali m.in. profesorowie Krzysztof Gliszczyński, Jan Buczkowski, Aleksander Widyński, Krzysztof Wróblewski, a wszystko za sprawą pani Aleksandry Grzonkowskiej, która postanowiła przypomnieć, że taka galeria dla młodych artystów sponsorowana przez Marię Lewandowską istniała w Gdańsku. Zorganizowano wystawę plakatów i zdjęć. Ożyła historia sprzed 34 lat.

Aż w końcu na początku lat 90. zaczął się proces prywatyzacji. Czasy transformacji stworzyły nowe okoliczności ekonomiczne dla gastronomów.

Oboje państwo Lewandowscy byli osobami już znanymi i bardzo doświadczonymi. Henryk Lewandowski zrezygnował wtedy z „Akwarium” – lokalu we Wrzeszczu, który prowadził – i zaczął szukać nowego miejsca. Restaurację „Gdańską” stworzył od podstaw. Jest w miejscu, w którym wcześniej był sklep obuwniczy. Maria Lewandowska przejęła w ajencję restaurację „U Szkota” przy ulicy Chlebnickiej. Ostatecznie właścicielami tych dwóch miejsc stali się Lewandowscy w drugiej połowie lat 90. Akt własności podpisywali w sylwestra 1997 roku. Zaciągnięte kredyty napawały ich niepokojem, ale wiedzieli, że muszą się zmobilizować.

I znowu budowali indywidualną markę gastronomiczną, tym razem na Głównym Mieście w Gdańsku. Organizowali uroczyste spotkania z udziałem establishmentu Trójmiasta: polityków, duchownych, ludzi kultury, palestry i samorządowców.

Tę nową epokę budowali z nowymi wyzwaniami, bo wcześniej zainwestowali w siebie. Zrobili oboje maturę, pokończyli kursy specjalistyczne na kierowników obiektów gastronomicznych. Pani Maria była także ławnikiem w Sądzie Pracy w Gdyni przez pięć kadencji i Sądzie Okręgowym w Gdańsku. Do dzisiaj działa w Klubie Kiwanis i Stowarzyszeniu Emaus.

Zdj. Lewandowscy 5

Henryk Lewandowski po maturze zrobił studia prawnicze magisterskie, a potem jeszcze doktorat. Na Uniwersytecie Gdańskim zorganizował i prowadził jako kanclerz Stowarzyszenie Absolwentów UG. Na Ukrainie, w Kijowie wykładał razem z byłym rektorem Mirosławem Boruszczakiem i tam nadano mu tytuł profesora Akademii Galicyjskiej.

Henryk Lewandowski organizuje do dzisiaj doroczne spotkania środowiska akademickiego, które są okazją do rozmów i wspomnień. Pani Maria nie ukrywa, że te spotkania są bardzo ważne.

„My kochamy ludzi” – mówi. „Goście przychodzą, by oczywiście spotkać się i zjeść coś dobrego, ale również by porozmawiać. Oboje z Heniem lubimy tę atmosferę. To są miłe okazje.”

Henryk Lewandowski publikował artykuły i felietony o prawie w turystyce, o obyczajach. Przez lata pracował jako wykładowca, adiunkt i prodziekan w Wyższej Szkole Turystyki i Hotelarstwa w Gdańsku. Przygotował skrypty dla studentów i 13 innych publikacji. Wydał kilka książek, m.in. „Biesiadowanie w dawnym Gdańsku” czy „Tajemnice kultury salonów gdańskich”, a także Księgę Jubileuszową na 45-lecie Uniwersytetu Gdańskiego.

Państwo Lewandowscy są rozpoznawalni, mają swoje przyjaźnie trwające latami. Jeden z przyjaciół, pan Roman Chmiel, mieszka w Stanach Zjednoczonych od 1974 roku, ale utrzymują stały kontakt. Razem pracowali w gastronomii – on był kierownikiem restauracji „Pod Wieżą” w Gdańsku i prowadził restaurację „Pod Niedźwiadkiem” we Wdzydzach. Teraz jest biznesmenem w Chicago. Przyjaźnią się z Kazimierą Niedbalską, która przez 36 lat prowadziła restaurację i herbaciarnię „Newska” we Wrzeszczu, i państwem Kokoszkami, z którymi utrzymują kontakty od 50 lat. Ryszard Kokoszka przez lata prowadził „Cristal”. Ciągle, jeśli tylko zdrowie pozwala, podróżują. I choć dzisiaj już po 60 zawodowych latach: trudnych i pięknych, mówią, że są emerytami, ciągle starają się bywać i przyjmować życzliwych sobie ludzi. Są otwarci. Mają też pracowników, którzy są z nimi od lat.

„Heniu ma na lodówce spis pracowników. Pozaznaczał wszystkie uroczystości: imieniny, urodziny. Lubimy sprawiać naszym pracownikom przyjemność i wspierać ich, choć zawsze byliśmy też wymagający. Ludzie, którzy z nami pracowali, wiedzieli o tym.

Alina Kietrys

POWRÓT/WSTECZ