POWRÓT/WSTECZ
Na Ukrainie byłem prawie dwa tygodnie…

foto Robert Kwiatek 

 


Na Ukrainie byłem prawie dwa tygodnie…
Z Robertem Kwiatkiem, fotoreporterem rozmawia Alina Kietrys.

Czy wyjazd na Ukrainę, to była Twoja pierwsza wyprawa w świat zagrożony wojną?
Jechałem na wojnę wcześniej dwa razy. Pierwszy raz w 1995 do Jugosławii, po ofensywie chorwackiej. Chciałem dostać się do Sarajewa, ale nie udało się, chociaż byłem niedaleko od frontu, dotarłem do naszych żołnierzy. Za drugim razem pojechałem już swoim samochodem przez górę Igman i dotarłem do Sarajewa, ale nie byłem wprost pod ostrzałem.

Kiedy podjąłeś decyzję, że jedziesz na Ukrainę?
To była absolutnie spontaniczna decyzja. Siedziałem przed telewizorem i oglądałem te dramatyczne zdjęcia. Trzeciego dnia po prostu nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Szukałem własnego rozwiązania. Ukułem sobie taką teorię, że jak jest coś, co nas przerasta, każdy powinien robić to, co umie najlepiej. A ja najlepiej umiem rozbić zdjęcia. Decyzję podjąłem w ciągu kilku godzin. Spakowałem się w niewielki plecak, uzgodniłem szczegóły z dziećmi, które są już dorosłe, ale poinformowałem je, gdzie, na jakim koncie są pieniądze, jak wyglądają sprawy mieszkaniowe i inne ważne życiowe. To była pierwsza moja taka rozmowa z nimi. Powiedziałem oczywiście rodzicom i poszedłem do spowiedzi, bo jestem człowiekiem wierzącym. Mojego księdza proboszcza złapałem o 23.00. To była spowiedź-rozmowa, przyjąłem komunię. Chciałem mieć spokój sumienia. I wsiadłem w pociąg. Wpierw do Krakowa, potem Przemyśla. Jechałem z lekarzami, którzy jechali na granicę do pomocy. Kupiłem hełm, kamizelki kuloodpornej już nie zdążyłem, wydrukowałem naklejki z napisem „Press”, żeby poprzyklejać do ciuchów. W Przemyślu trochę pomagałem w segregacji darów w II liceum, bo było dużo pracy. Z Przemyślu pociągiem ruszyłem do Lwowa, trochę w ciemno, bo nie wiedziałem, jak dojadę i do kogo. Myślałem, żeby jechać dalej do Kijowa. To był mój cel.

Działałeś sam?
Trochę pomogli mi z pociągami znajomi. Ale do Lwowa jechałem 2 marca. Mój pociąg był zupełnie pusty. Zrobiło to na mnie potężne wrażenie. Przy odprawie granicznej, gdzie służby już chodziły z długą bronią, pogranicznik zapytał obsługę pociągu, czy ktoś jest w wagonie. Ja byłem już po odprawie, a ten pracownik kolei odpowiedział, że jest zero pasażerów. Poczułem się dziwnie. We Lwowie na dworcu czuło się już napięcie i był zamęt. Przed dworcem powstawało w namiotach pomocowe miasteczko. Ale kiedy wyszedłem do miasta, to tej wojny nie było. Lwów był spokojny. Poszedłem do biura po jakąś akredytację dziennikarską, ale tam było zamieszanie i nic nie dostałem. We Lwowie spędziłem 7–8 godzin, czekając na pociąg do Kijowa. Kilka razy był alarm przeciwlotniczy. Rozkład jazdy nie działał, biegałem między peronami, żeby się cokolwiek dowiedzieć. W końcu przyjechał pociąg, tam się teraz nie sprzedaje biletów. Kolejna zapytana osoba, kiedy już mnie przepytała, kim jestem i po co jadę, pozwoliła mi wsiąść do pociągu.

Kijów był jeszcze spokojny?
Kijów przywitał mnie słońcem i małą liczbą ludzi na ulicach. Nie było wrażenia, że na Ukrainie toczy się wojna. Dziwne uczucie pustki, która wzbudzała mój niepokój. Miałem podobne doświadczenie w Sarajewie, kiedy jechałem tzw. „aleją snajperów”. Co jakiś czas odezwały się syreny alarmowe. Wielokrotnie mnie kontrolowano i sprawdzano. Zarówno robili to wojskowi, jak i legitymowali cywile, bo wcześniej był już atak dywersantów, więc naturalne, że jak szedłem z aparatem, to byłem cały czas sprawdzany. Robienie zdjęć budziło nieufność. Sprawdzali również to, co sfotografowałem. W drodze do mieszkania, w którym się zatrzymałem, dzięki znajomej Ukraince, mijałem posterunki wojskowe, wozy pancerne, zabezpieczenia. Ale to było jakieś cztery kilometry od centrum. Potem przeniosłem się bliżej działań wojennych, moje mieszkanie było przy barykadzie, a nieopodal była jednostka wojskowa. Tam już poczułem elementy grozy wojny.

Jaka były Twoje reakcje?
Ciarki przechodziły mi po grzebiecie w czasie każdego alarmu. Znalazłem się też w zasięgu wybuchów. Rozmawiałem wtedy z córką przez telefon. Detonacja była bardzo silna. Schowałem się z żołnierzami pod blokiem. Rosjanie nękali wtedy Kijów rakietami. Strzelali trzy, cztery w jedno miejsce, niszcząc je doszczętnie. Byłem, jak trafili w wieżę telewizyjną. Doszedłem blisko. Zginęły tam cztery osoby. To było za Białym Jarem, miejscem, gdzie w czasie II wojny światowe Niemcy mordowali Żydów. Nie wiedziałem o tym wcześniej. Potem pojechałem przez Białą Cerkiew do Winnicy ze znajomymi, którzy z kolei skontaktowali mnie z ludźmi, którzy walczyli już 8 lat z Rosjanami, od zajęcia Krymu. Byłem też w miejscach oddalonych o 20, 30 km od Kijowa i tam toczyły się już walki. Wrażenie zrobiło na mnie to wielkie „pospolite ruszenie” Ukraińców. Każde miasteczko, wioska na początku marca miały swoje punkty obrony, barykady i byli uzbrojeni na miarę swoich możliwości: od broni myśliwskiej, po karabiny kałasznikow. Skala obrony organizowanej przez zwykłych ludzi była olbrzymia.

Ile dni byłeś w Ukrainie?
Planowałem tydzień, byłem prawie dwa tygodnie.

Dziękuję za rozmowę. 

 

 

foto Robert Kwiatek 

POWRÓT/WSTECZ