Na grzyby… a może na lwy by?!

Alina Kietrys
Alina Kietrys
Dziennikarka, publicystka, nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Gdańskim

Nie powinno mnie już nic dziwić. I będzie teraz jak u większości piszących, czyli... a jednak coś mnie przymurowało! Otóż nauczyciel z  Warszawy, bądź co bądź stolicy, przyjeżdża z  młodzieżą trzynastoletnią do Gdańska i  postanawia ich ukulturalnić. Wybiera więc spektakl w Teatrze Wybrzeże, jak sądzę na chybił trafił. I  trafia w  co? W  sztukę Mariana Pankowskiego, autora co najmniej budzącego żywe emocja zarówno za życia, jak i po śmierci. Po II wojnie światowej, którą Pankowski cudem przeżył w  kilku hitlerowskich obozach: od Auschwitz po Bergen-Belsen, osiadł na stałe w Brukseli i tam też pisał, budząc namiętne dyskusje swoją odwagą estetyczną i etyczną. Pankowskiego, niestety, zatarto i zapomniano, choć sporadycznie wydawano go w latach 80. np. w „Czytelniku”. Więc chwała teraz dyrektorowi Teatru Wybrzeże Adamowi Orzechowskiemu, że przypomniał pisarza-dramaturga tekstem trudnym, ale ważnym w oryginalnym i bardzo dobrym przedstawienie.

Spektakl „Śmierć białej pończochy”, obsypany został słusznie różnymi ważnymi nagrodami na festiwalach w Polsce, na Pomorzu uznany został za najlepsze przedstawienie teatralne w 2018 roku. I właśnie na ten spektakl ów pedagog ze stolicy i z Bożej łaski – zabrał małolaty. A potem złożył donos na policję, informując, że teatr deprawuje młodych ludzi nagością i jakimiś aktami płciowymi na scenie. Skoro ów nauczyciel poinformował o tym policję, to ta przyszła do teatru i próbowała sprawdzić, kto chodzi na takie przedstawienia jak „Śmierć białej pończochy”, czy młodzież ma odpowiedni wiek, by oglądać to, co reżyser zaproponował. Policja przepytała pracownika teatru i dowiedziała się, że w programie wyraźnie zaznaczono, iż spektakl jest dla widzów od lat 16. I  tylko tacy widzowie powinni na takie przedstawienie przychodzić. Mam nieodparte wrażenie, że warszawski pedagog chciał usprawiedliwić siebie i swoją idiotyczną decyzję. I składając donos, sam się zamierzał wybielić. Bo przecież młodzi widzowie po powrocie do Warszawy opowiedzą rodzicom, co widzieli w teatrze. A rodzice, w panującej aktualnie atmosferze nagonki na seksualizowanie dzieci w szkole, na pewno zapytają, jakim prawem deprawowano ich nieletnich na wycieczce do Gdańska. Teatr Wybrzeże zyskał dziwny, dodatkowy rozgłos, policję interweniującą w  przybytku sztuki wyśmiali przede wszystkim internauci, a  spektakl „Śmierć białej pończochy” zyskał pewnie na popularności. I  dobrze! Tylko dlaczego w taki sposób?! Za moich wczesnych dziennikarskich czasów, a było to pół wieku temu, mawiano: dobrze czy źle o tobie mówią – nie ma znaczenia, byle po nazwisku. A teraz właściwie wszystko leci po nazwisku, więc skandale cichną tak szybko, jak się rodzą. Dzisiaj opisywanie afer, aferek, wpadek, potknięć, a nawet przestępstw stało się chlebem powszednim wszelkich mediów. I staje się powoli nudne. Naprawdę ciekawsze byłoby szukanie świata bez niewyobrażalnego i wszechogarniającego dziadostwa. Wszelkiej maści. Tylko kto by chciał się o tym dowiadywać? Nie wiem. Deprawujemy się nawzajem, jedni pisząc, drudzy z wypiekami na twarzy, czytając albo oglądając i oblizując nerwowo wargi. Bo przecież – myślą skrycie – są łotry gorsze, niż mi się wydawało. Uff! Marzę od dłuższego czasu o  dniu bez draństwa, o  dniu spokoju i  dobrych wiadomości, marzę o  spokojnych rozmowach niezależnie od politycznych przechyłów. Marzę o jasnej mgle i żółtym słońcu, niebieskim morzu, gwiaździstym niebie, cudownie pomarańczowo-zielonych jesiennych liściach. I o CISZY! Nie tej przed wyprawą do urn. Już teraz się domyślam, dlaczego Polacy masowo chodzą do lasu i wyrywają grzyby razem z mchem, zostawiając niestety w leśnych odstępach tony plastiku, puszek po piwie i papierów. Polacy w lesie szukają nie tylko grzybów, ale też szukają siebie, swojego uspokojenia. A ponieważ jesień grzybna, więc nic ich nie denerwuje, nawet więcej prawdziwków albo podgrzybków u sąsiada zbieracza. W lesie nie trzeba koniecznie rozmawiać, w lesie najwyżej zadzwoni bez sensu telefon. W lesie można trwać z sobą i w sobie. Przeszkodzą co najwyżej zwierzaki – jakiś umykający zając albo spłoszona sarna. Hej, hej…Chyba się Państwo zanadto nie rozmarzyli, bo jednak trwa sezon polowań. Proszę więc uważać, by ktoś was nie ustrzelił. A za nieodżałowanymi Starszymi Panami, za Jerzym Wasowskim i Jeremim Przyborą zawsze warto zanucić: „Na lwy by, a może by na grzyby…”. A kiedy już dokonacie wyboru, idźcie do Teatru Wybrzeże, bo listopadowy Sezon Sztuki zapowiada się bardzo ciekawie.