Czy sztuczna inteligencja śni o elektronicznym przytulaniu?

Jacek Kotarbiński
Jacek Kotarbiński
Ekonomista, autorytet świata marketingu, mentor innowacyjnych firm, konsultant zarządów, trener biznesu. Autor bestsellerowej "Sztuki Rynkologii" i bloga kotarbinski.com.

dr inż. Jacek Kotarbiński


Czy sztuczna inteligencja śni o elektronicznym przytulaniu?

Mały piesek z impetem wpada przez drzwi. Błyskawicznie przebiera łapkami w kontrolowanym ślizgu na panelach, rzuca się z radością na dawno niewidzianego domownika. W swych emocjach kompletnie nie dostrzega tygodniowej dziewczynki śpiącej w ramionach mamy. Nagle odskakuje, kręci się, węszy niepewnie, szukając odpowiedniego kodu wśród ponad 250 milionów receptorów zapachu. Ki czort? Ni to zwierzę, ni dorosły. Szczekać? Warczeć? Lizać? Kończy się ostatecznie na tym ostatnim. 

Ponad pięć dekad temu Konrad Fiałkowski napisał jedno ze swoich opowiadań „Elektronowy miś”. Rzecz dzieje się na stacji kosmicznej. Samotny chłopiec po stracie matki przeżywa traumę. Zapracowany ojciec ofiarowuje mu w prezencie cybernetycznego misia, obdarowanego przez inżynierów sztuczną inteligencją. Bob staje się największym przyjacielem chłopca i zyskuje jego stuprocentowe zaufanie. Niemniej relacje syna i misia niepokoją ojca. Zabawka dysponuje o ogromnymi możliwościami obliczeniowymi, a jej wiedza zdecydowanie przekracza podstawowe parametry urządzeń przeznaczonych dla dzieci. W finale chłopiec pod wpływem Boba nieomalże dokonuje zniszczenia centralnego mózgu bazy. Okazuje się, że miś został zaprojektowany przez profesora Taropata, który chciał obsesyjnie udowodnić, że automaty mogą być niebezpieczne dla ludzi. 
Elektroniczne stworzenie raczej nie gryzie. Nie nasika do kosza na bieliznę. Nie wsadzi łapy do garnka ze zrazami, później do niego wpadając. Zabawka zawsze zrobi to, do czego zostanie zaprogramowana, nawet skutecznie maskując typową sztuczność komunikacji. Jeśli wyposażymy ją w futro i oczy wyglądające jak naturalne, złudzenie może być pełne. Elektroniczne zwierzęta nie chorują, nie cierpią, nie wymagają typowych uczuć, choć mogą i będą je skuteczne naśladować. Jak w związku z tym zmieni się świat prawdziwych zwierząt? Czy prawdziwe psy, koty i króliki będą zastępowane przez elektroniczne odpowiedniki? A może inżynierowie zapewnią digitalizację osobowości zwierzęcia, a inni odtworzenie w pełni jego postaci? Jak będzie wyglądała koegzystencja cyberzwierząt i prawdziwych zwierząt domowych? Dziś zaczyna się ten proces i nie jest to jajo Tamagotchi. 

Jajo Tamagotchi było pierwszym tak popularnym przeniesieniem opieki nad zwierzęciem do świata cyfrowego. Urządzenie zostało zaprojektowane w 1996 roku przez dwójkę Japończyków: Akihiro Yokoi i Aki Maitę. Proste urządzenie z monochromatycznym ekranem krystalicznym pełniło funkcję swoistego remindera. Opieka nad wirtualnym zwierzątkiem polegała na swoistym karmieniu, myciu i sprzątaniu, co zapewniało mu swoiste „przeżycie”. Rozwój technologii smartfonów spowodował, że ten model biznesowy zawitał do wielu aplikacji, szczególnie wykorzystujących mechanizmy gamifikacji. Ale to nadal nie było wirtualne stworzenie, witające nas po powrocie z pracy niczym dinopsiak Freda Flinstona.

Nasza dekada staje się erą sztucznej inteligencji i swoistym przedmurzem cyberyzacji. Coraz więcej projektów związanych ze zwierzętami-automatami trafiać będą pod nasz dach. Zaprogramowane stworzenie zapewni nam tyle sztucznych wrażeń, ile przewidzieli programiści. Emocji prawdziwego psiaka na widok małej dziewczynki nic nie zastąpi. 

dr inż. Jacek Kotarbiński

Tytuł to parafraza powieści Philipa K. Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?” (ang. “Do Androids Dream of Electric Sheep?”), wydanej w 1968 r. Tematyką powieści jest problem koegzystencji ludzi i androidów.